Kuchenne interwały

Piątek, 25 lutego 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Treningi
Dzień po krótkim wytrzymałościowym treningu kuchennym przyszedł czas na coś bardziej specjalistycznego. Pierwszy raz w tym roku postanowiłem zrobić interwały, pierwszy raz w życiu na trenażerze, co warto dodać.

Muszę powiedzieć, że do takiego treningu trenażer jest prawie idealnym środowiskiem, bo warunki dla każdego interwału są idealnie identyczne, nie ma praktycznie żadnych zmiennych, w przeciwieństwie do treningu na drodze.

Z tego co pamiętam, to w ubiegłym roku jedynie ścieżka rowerowa w Krakowie do toru kajakowego spełniała w 90% warunki do idealnych sprintów. 90%, bo dość sporo rowerzystów jeździ tamtą ścieżką i przy takich prędkościach i gibaniu się na boki jest to niebezpieczne. Niemniej jednak do tego typu treningu w realu, jest to najlepsze miejsce, bo jest idealnie płaskie, wystarczająco długie, aby zrobić całą jedną serię.

Piątkowy trening w kuchni wyglądał następująco:
-chwila na rozciągnięcie
-10 minut rozgrzewki
-3 pełne serie sprintów:
-5 razy po 12 sekund
-po każdym razie 58 sekund delikatnego kręcenia
-po każdej pełnej serii 5 minut delikatnego kręcenia
-5 minut rozkręcenia

Ogólnie bardzo mi odpowiada taki specjalistyczny trening w warunkach idealnych, bo mimo wszystko można sobie w razie potrzeby porównać. Jedyne czego brakuje, to gibania się na boki ;)

Sam sprint 12-sekundowy był wykonywany przy przełożeniu 44x11 przy obciążeniu maksymalnym trenażera (10). Jednak Siriusowi obciążenia nie brakuje ;) Dodam, że z uwagi na średnią stabilność trenażera, cały trening był wykonywany na siedząco.
Odpoczynek na przełożeniu (indeks) 2x5. Ciśnienie w oponie 6 bar.

Każdy sprint ostatecznie kończył się powyżej 50 km/h, co odpowiada moim ubiegłorocznym treningom interwałowym na asfalcie na rowerze mtb i oponach uniwersalnych (ale na stojąco). Średnie prędkości maksymalne były niemal identyczne.

Mam nadzieję od początku marca zwiększyć objętość treningów i intensywność. Trudno mi powiedzieć czy ilość też da się zwiększyć, bo nie wiem na ile zajęcia na uczelni pozwolą, ale na ile to możliwe będę stopniowo próbował zwiększać.

Basen jeszcze do końca marca myślę kontynuować. Niestety z siłowni zrezygnowałem już w grudniu, co jest błędem - wiem, ale okoliczności nie sprzyjały. Poczytam jeszcze czy siłownia w marcu może jeszcze korzystnie wpłynąć na formę, bo być może będę miał razem z sekcją kolarską azs agh możliwość darmowej siłowni i basenu od marca. Coś nie biegam ostatnio, może w przyszłym tygodniu się uda chociaż raz z godzinę pobiec. Zobaczymy. Jutro basen.

Tour de Pologne kuchenny

Czwartek, 24 lutego 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Treningi
Przyjechałem na dwa dni do Krakowa, to sobie jakiś trening na trenażerze postanowiłem zrobić. No i się udało :)

Akurat znalazłem sobie finałowy etap Tour de Pologne z Nowego Targu do Krakowa i sobie zapuściłem :) Bardzo mnie to cieszy, bo niemal tą samą trasą jechaliśmy z Jasła przed nimi na szosach z Kamilem. Wspomnienia odżyły ;) Przypomniało się to i owo. A i oglądnąłem wyścig z innej perspektywy niż spod balonu na mecie :)

Pierwszy semestr Nakamury ;)

Środa, 23 lutego 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Różności
Tadam!

Mój wyjątkowo udany, kupiony na złomie rower za 280 zł, doczekał się podsumowania semestru zimowego. Szacuję, z bardzo dużym prawdopodobieństwem, że od 1 października 2010 roku do końca lutego 2011 przejechałem/przejadę na nim 1350 km :). Rowerem tym jeżdżę tylko na uczelnię i na miasto do sklepów. Zdarzyło się parę razy, że pojechałem nim na trening. Rower ma zamontowane spdy i nie przeszkadza mi to w jeździe na nim w normalnych butach :)

Rower ten zaliczył w tym semestrze dwie poważne gleby. Jedna po zderzeniu z samochodem ( laptop w plecaku), druga po drifcie na mokrym przejściu dla pieszych ( w garniaku)... No i parę innych, ale w miarę kontrolowanych i na miękki śnieg, lub ślizgiem po lodzie ;)

Oby również semestr letni był na mojej Nakamury pomyślny, tym razem bez jakichkolwiek wypadków i przewrotek :) Póki co muszę wymienić linki i pancerze przerzutki. Można by też popatrzeć na klocki hamulcowe. A tak oprócz tego, to rower cud miód, git majonez itd... jak się zrobi cieplej i w mbiku zawieszą wagę, to go zważę. Ten rower jest lżejszy chyba od mojego hexagona ;)

Nie będę tu wpisywał dystansu, żeby nie było przekłamań w wynikach, ale w statystykach roweru już poprawiam.

Tym sposobem, od października przejechałem w sumie około 1350 km "po bułki" i 550 km prawdziwego treningu, co daje około 1900 km od października do końca lutego.

Trening wytrzymałościowy kolejny

Niedziela, 20 lutego 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Treningi
Przyjechałem o 11 na rynek, ale okazało się, że chłopaki o 10 pojechali... No ale trudno ;)

Zimniej niż ostatnio, pojechałem na Dębowiec, do Osieka. W Osieku zrobiłem na zaśnieżonej trasie jedną pętlę z Pucharu Smoka ;) Bardzo ciekawie. Podobało mi strasznie :D Wróciłem tą samą drogą do Jasła.

Trening wytrzymałościowy

Piątek, 18 lutego 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Treningi
Wybrałem się na Folusz, potem przez Pielgrzymkę i Samoklęski do Osieka, a z Osieka na Dębowiec i do Jasła.

Nie wziąłem sobie ani kropli wody i trochę mi jej brakowało.

Ciekawostka: szykujmy szosy, bo już pod każdą stodołę drogi asfaltują. Jeszcze się wiosna nie zaczęła, a już tyle nowych asfaltów odkryłem, że szok. Nawet nowe mosty budują. Coś niesamowitego.

Besen Jasło

Środa, 16 lutego 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Treningi
Basen z Mateuszem z samego rana... ale było zimno :D

Niedziela: musiałem pisać komunikator, Poniedziałek: musiałem jechać do Krakowa go oddać, Wtorek: byłem z Kubą gadać na temat szosy i wróciłem do Jasła.

Analiza wyścigu Komańcza 2011

Sobota, 12 lutego 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Różności, Zawody
Ochłonąłem, teraz przyszedł czas na głębszą analizę samego startu. Po pierwsze, to bardzo się cieszę, bo tyle błędów ile popełniłem na tych zawodach da mi szansę uniknąć ich podczas startów letnich.

Zacznijmy od tego, że całość potraktowałem całkowicie jako zabawę i tak się rzeczywiście stało. Widać to po mojej relacji, którą zamieściłem niżej :) Jednak celowo nie pisałem wiele o samym wyścigu, bo chcę temu poświęcić osobny temat. A są to ważne rzeczy, bo nie chciałbym tych samych błędów popełnić w sezonie letnim. Dodatkowo miałem ze sobą pulsometr, niestety nie miałem licznika, ale przydałby się tylko do zmierzenia kadencji tak naprawdę. Za to jechałem z kamerką HD umieszczoną na kierownicy, więc materiał szkoleniowy mam bardzo dobry i cały wyścig sobie mogę przypomnieć i przeanalizować :)

Pomimo tego, że wyjazd był bardziej rozrywkowo-treningowy niż zawodniczy powinienem go jednak potraktować poważniej. Wyjazd z Jasła mieliśmy o godzinie 8 rano. Ja wstałem o godzinie 7:15 i zacząłem się dopiero pakować! Nigdy więcej takiej taktyki:D Potem całą drogę zastanawiałem się czego zapomniałem. Na szczęście wszystko zabrałem. Elegancko zapisałem się w biurze zawodów, potem sobie herbatkę zrobiłem, wypiłem i w ciepełku siedziałem. Start był o 12:00. Minęła godzina 11:30 a ja jeszcze dopijałem herbatkę nieświadomy tego, że za chwilę odjeżdżają bagaże na górę! Od razu pobiegłem po ciuchy i zacząłem się szybko przebierać. To dopiero było, bo dwa razy ściągałem koszulki, raz bo nie założyłem opaski pulsometru, a dwa kiedy zorientowałem się, że nie w tej kolejności co trzeba są założone, a to było akurat istotne.

Na szczęście w miarę szybko się przebrałem, ale miałem okrutnie zmarznięte dłonie i stopy. Natarłem jeszcze twarz sadłem z bobra i poszedłem 5 minut przed startem grzać dłonie i stopy. Miałem w tym czasie założyć kamerę, ale nie zdążyłbym, więc musiałem Grześkowi powiedzieć, żeby to za mnie zrobił. Na szczęście ogrzałem się w porę, założyłem ochraniacze(one chyba są za ciasne, a to i tak największy rozmiar) i rękawice. Chciałem w jedno ucho wsadzić słuchawkę z muzyką, bo to i tak podjazd ale ostatecznie uznałem, że to głupi pomysł, bo przecież ktoś może do mnie mówić i co wtedy...

Minutę przed startem przypomniałem sobie, że w ogóle się nie porozciągałem i na szybko próbowałem jakieś ćwiczenia przy rowerze zrobić. Parę skłonów, obrotów i dość.

Ustawiłem się na samym końcu prawie, bo tak mi długo z tym wszystkim zeszło, a nie chciałem się przepychać do przodu, bo i po co. W końcu ruszyliśmy. Tempo bardzo rekreacyjne, bo to dopiero start honorowy. Trochę i tak podjechałem do przodu, w sumie niechcący. Przez jakieś 10 minut jechaliśmy do podnóża góry spokojnym tempem. Nie wiedziałem kiedy zacznie się wyścig. Nie wiedziałem kiedy quad prowadzący zjechał i jechałem sobie na lajcie gdzieś w środku stawki z innymi zawodnikami z JSC. Dopiero jak zobaczyłem, że cały peleton zaczął się rozciągać uznałem, że to już czas i powoli zacząłem zwiększać tempo. Trochę za późno. Zaspałem po prostu.

Kolejna rzecz to to, że nie zdawałem sobie sprawy z długości podjazdu. Wydawało mi się, że 14 km to bardzo dużo i oszczędzałem się, starałem się jechać w miarę równo razem z Kubą Zbiegieniem i Kubą Gryzło. Bardzo dobrze się czułem, ale nie pozwalałem sobie na szarpanie i jazdę na maksa, bo cały czas myślałem, że jeszcze kawał drogi przede mną i jeszcze będę miał czas żeby przyspieszyć. Niestety, mylnie. Parę razy mnie podcięło na lodzie i musiałem schodzić z roweru. Wtedy Jakobowie mi trochę odjechali, ale się nie przejmowałem, tylko jechałem takim samym tempem. Jakie było moje zdziwienie, kiedy po wyjeździe zza zakrętu zobaczyłem metę i namioty... Zerwałem się jak jakiś sprinter na TdF :D Tyle, że oni nie jeżdżą po śniegu. Gwałtowne przyspieszenie obróciło się przeciwko mnie i zamiast jechać tańczyłem :) Zrozumiałem, że już ich nie dogonię, ale i tak nadrobiłem troszkę.

Po przekroczeniu linii mety pozostał mi wielki niedosyt, bo chłopaki na mecie sapali i mało co się nie zrzygali ze zmęczenia, a ja sobie po prostu przyjechałem, spokojnie wyłączyłem pulsometr i zacząłem rozmawiać, a właściwie mówić monolog, bo nikt za bardzo nie miał siły gadać :D mimo że na pulsometrze cały czas puls był pod 190 uderzeń, nie zmęczyło mnie to... Z jednej strony się cieszę, że poszło jak po maśle, ale z drugiej strony zawaliłem kompletnie, że nie pojechałem na maksa. To bezpośrednio wynika z tego, że nie sprawdziłem jak długi jest sam podjazd i ile mniej więcej czasu rok temu inni tam jechali. To jest przestroga na przyszły sezon: żeby dobrze zapoznać się z trasą i jej profilem, a jeśli były już tam zawody, to z czasem innych zawodników.

Natomiast bezpośrednią przyczyną tego, że nie oglądnąłem sobie mapki itd... było to, że nie miałem na to czasu, a nie miałem na to czasu, bo musiałem się uczyć i robić projekt, co z kolei wynikało z tego, że się opierniczałem przez cały semestr i musiałem to teraz robić zamiast obijać się na feriach :)

Co jest bardzo pozytywne, to to, że nie bolały mnie kolana. Bałem się tego, bo to podjazd. Widocznie basen dobrze robi moim kolanom. Bieganie też na pewno coś tam daje. A jazda na trenażerze też nie pozostaje bez znaczenia. Siłowni trochę też coś dało, przybrałem na masie te 5 kg, ale pod górkę nadal dam radę wjechać :D

Dobrze, że widać, że treningi przynoszą jakiś efekt i ma to wszystko sens :) Mam nadzieję, że się uda zrealizować cele na ten sezon, szczególnie jeśli chodzi o Akademickie Mistrzostwa Polski. To jest priorytet, jeśli chodzi o ściganie na ten sezon, więc dobrze byłoby ogarnąć to wszystko, zakwalifikować się do AMPów, wystartować i bez wstydu ukończyć.

Jutro na rower się wybieram gdzieś. W czwartek na basen, w piątek może jak będzie śnieg, to pobiegać, w sobotę na basen, w niedzielę na rower z chłopakami z JSC. Nawet ładnie ten plan wygląda, ale jak będzie to się okaże :))

Relacja z zimowego wyzwania Komańcza 2011 :)

Sobota, 12 lutego 2011 · Komentarze(4)
Kategoria Zawody
Długa relacja, ale impreza piękna, więc musiałem dać upust i napisać sporo ;) Na temat samego wyścigu i analizy mojego startu napiszę troszkę później.

Żałuję, że nie byłem rok temu, dlatego w tym roku postanowiłem sobie, że nie ma innej opcji i muszę się przypilnować, co by nie zachorować, pozaliczać wszystko i przyjechać do Komańczy (Smolnika) na organizowane przez Żbików zawody.

Mimo że się starałem upilnować, to się całkowicie nie udało, bo przyjechałem z chorobą (którą na szczęście na after party zaleczyłem inną chorobą :D ) i w poniedziałek musiałem oddać projekt, który w momencie wyjazdu na przełęcz Żebrak był jeszcze nieskończony (na szczęście zarwana jedna noc na ukończenie, jak na studenta przystało, i projekt zaliczony w poniedziałek). No, ale odespałem tę imprezę w Smolniku i noc przeznaczoną w całości na projekt i teraz mogę pisać feedback ;)

Na zawody w Komańczy przyjeżdża się ze świadomością, że jeśli coś nawali, to na pewno nie organizatorzy :) Po raz kolejny „Dzikie Koty” udowodniły, że najlepsze imprezy są latem w Komańczy i zimą w Smolniku. W zasadzie nie ma o czym pisać, bo każdy kto był nie mógł być zawiedziony. A biorąc pod uwagę nie tylko sam wyścig, ale i afterparty na usta ciśnie się: nie mogło być lepiej ! Próbuję na siłę sobie przypomnieć co mi się nie podobało, ale nawet papier w toalecie był i to chyba najmiększy z możliwych :D

Dla porządku, jak na dobre wypracowanie przystało, trzeba jednak wspomnieć ogólnie o tym wszystkim co się działo i co stanowi dobry przykład dla organizatorów maratonów letnich.

Zacznijmy od samego początku, czyli od wjazdu do Komańczy: pięknie oznaczony i odśnieżony dojazd do Smolnika (podobno miejscowi chcą częściej zawody w zimie, bo drogi są wtedy zawsze odśnieżone:D ). Parking też super, wszystko kierowane tak aby był porządek.Muzyczka sobie ładnie grała i niektóre kawałki wystarczająco rozgrzewały, żeby zapomnieć o tym, że jest kilka stopni na minusie. Biuro zawodów z sympatycznymi paniami (POZDRAWIAM!) jak zwykle sprawnie obsługujące zawodników. Panie wiedziały po co tam siedzą i nie miały z niczym problemu :) W dodatku biuro umieszczone w ciepłym pomieszczeniu, dla wszystkich była dostępna herbatka i nie trzeba było marznąć na zewnątrz albo w samochodzie.
Wywóz plecaków z zimowymi ciuchami też dopracowany i bez problemów z brakiem miejsca czy samym wyjazdem. Nagłośnienie też przygotowane idealnie (pamiętam jak pieczołowicie panowie ustawiali dźwięk w sali dekoracji). Na bieżąco informacja i przypomnienie o odjeździe plecaków do góry :)

Wyścig, wiadomo, raczej nikt się nie zgubił :D Nie ma o czym pisać. Chociaż nie, jest! Brawa poraz kolejny dla Piotrka Gryzło, który się nie poddał i wyjechał do mety. Z tego co mi wiadomo był to też najmłodszy zawodnik tych zawodów. Cały wyścig od startu do mety jest nagrany na kamerze hd, którą miałem zamontowaną na kierownicy, więc jeśli nic nie złego się nie stanie, to za niedługo będzie udostępniony. Co do mety zawodów: również przygotowana perfekcyjnie. Namioty ze smalcem, chlebem i ogórkami – jak w Komańczy po maratonie :) Pewnie to nawet te same namioty. Na zewnątrz ognisko, dzięki któremu znowu zacząłem czuć stopy. Pyszna kiełbaska, której najadłem się tyle, że jeszcze w niedzielę mi się nią odbijało. No a gwóźdź programu: grzaniec! Też poezja, może nawet rozgrzał bardziej niż ognisko :) (na pewno w połączeniu z konsumpcją innych trunków dał też taki efekt, między innymi:D). Atmosfera na górze przy ognisku niepowtarzalna. Po letnich maratonach fajnie było zobaczyć znajome twarze i dowiedzieć się co tam słychać ;)

Powrót na dół, to już osobny temat, który z niektórych względów powinienem przemilczeć :D Był nieco trudniejszy niż podjazd. Szkoda, że brakło miejsca w pamięci kamerki, bo byłoby się z czego pośmiać. W każdym razie nie zachowałem najważniejszej zasady, którą mama ciągle mi powtarza: „Wojtek, tylko nie mieszaj!”. Poskutkowało to kilkoma pięknymi lotami do rowu i efektownymi frontflipami z rowerem, których nie powstydziłby się sam Dave Mirra :D Mam ślicznego siniaka przez całe udo i obolałe ramię, ale żyję i mam się całkiem dobrze :D. Mam propozycję do organizatora: może by tak pomyśleć o drugiej konkurencji: zjeździe. Ale oczywiście po napojeniu i pojedzeniu u szczytu ;) Żeby nie było za łatwo :P

Parę słów na temat dekoracji: Również wszystko sprawnie przeprowadzone. Obiło mi się o uszy, że podium z Komańczy zostało skradzione i prawdopodobnie poszło na opał. Na szczęście drzewa w Komańczy dostatek :D i odpowiednie podium się znalazło. Bardzo miłym akcentem była obecność samego wójta gminy Komańcza, który pojawia się na każdej tego typu imprezie z tego co pamiętam. Bardzo fajnie jak ktoś z władz się interesuje. U nas w Jaśle do tej pory marnie to wyglądało jeśli chodzi maratony. Zobaczymy jak będzie w tym roku. Fajnie, że była tombola z dużą ilością nagród :)

Nadszedł czas na parę słów o afterparty, ale niestety dobrze pamiętam tylko początek. Niech to świadczy o tym jak było :D Mam nadzieję, że nie było strat w ludziach i wyposażeniu lokalu :D

Podsumowując, brawa dla tych wszystkich, którym udało się dobrnąć do końca tych moich wypocin! Ale jeszcze większe brawa należą się organizatorom za to, że kolejny raz pokazali klasę. Brawo Żbiki/Wild Cats/Dzikie Koty :D oraz wszystkim, którzy przyczynili się do całokształtu tego eventu, w tym oczywiście wszystkim zawodnikom:). Mam nadzieję, że za rok również spotkamy się w Smolniku w nie mniejszym gronie niż teraz i znów będziemy przeżywać to kolarskie święto, do tytułu jakiego urosły imprezy w Komańczy i Smolniku :)

Na sam koniec chciałbym też podziękować wszystkim osobom, które pstrykały nam w mrozie foty. Podziękowałbym każdemu z imienia, ale z obawy na ilość osób i o to, że mógłbym kogoś przez to pominąć nie uczynię tego. W każdym razie kilkaset, jak nie więcej, zdjęć zostało uwiecznionych i będzie co wspominać. A to wszystko dzięki Wam :)

PS Zdziwiło mnie, że się Furman nie pojawił.

Basen przed zawodami :)

Czwartek, 10 lutego 2011 · Komentarze(0)
Po treningu z Kamilem pozwoliłem sobie na regenerację przed zawodami. Poszedłem sobie na pływalnię w Jaśle :) Nie czułem się w 100% zdrowy, ale ubrałem się ciepło.

Całkiem fajnie, tory puste, trochę dzieci, ale przynajmniej nie było ciszy ;) Co najważniejsze to to, że albo mi kondycja wzrosła, albo od oglądania filmików pływackich mi się technika poprawiła i kraulem już szybciej i łatwiej mi się pływa :) Tym razem po kilkudziesięciu długościach przy próbie czasowej wypłynąłem trochę poniżej 20 sekund na 25 metrów. Progres jest, więc pozytywnie :)

Kolka mnie tylko czasem brała. Ale kolana świetnie się mają :) Jeszcze...

Trening polowy z Kamilem

Środa, 9 lutego 2011 · Komentarze(0)
Po powrocie do Jasła wybrałem się z Kamilem na rower :) Pojechaliśmy sobie Jareniówką do Trzcinicy, a potem na Harklową. Pogoda wiosenna... Pogadaliśmy, pośmialiśmy.

Zauważyłem, że sporo nowych asfaltów się pojawiło... będzie na wiosnę na szosę ;)
Za 3 dni wyścig w Smolniku w Bieszczadach... nastawienia bojowego nie ma, ale jest nastawienie na świetną zabawę ;) Będzie się działo, bo mróz zaczyna łapać i śniegu nie braknie :)