Analiza wyścigu Komańcza 2011
Sobota, 12 lutego 2011
· Komentarze(0)
Ochłonąłem, teraz przyszedł czas na głębszą analizę samego startu. Po pierwsze, to bardzo się cieszę, bo tyle błędów ile popełniłem na tych zawodach da mi szansę uniknąć ich podczas startów letnich.
Zacznijmy od tego, że całość potraktowałem całkowicie jako zabawę i tak się rzeczywiście stało. Widać to po mojej relacji, którą zamieściłem niżej :) Jednak celowo nie pisałem wiele o samym wyścigu, bo chcę temu poświęcić osobny temat. A są to ważne rzeczy, bo nie chciałbym tych samych błędów popełnić w sezonie letnim. Dodatkowo miałem ze sobą pulsometr, niestety nie miałem licznika, ale przydałby się tylko do zmierzenia kadencji tak naprawdę. Za to jechałem z kamerką HD umieszczoną na kierownicy, więc materiał szkoleniowy mam bardzo dobry i cały wyścig sobie mogę przypomnieć i przeanalizować :)
Pomimo tego, że wyjazd był bardziej rozrywkowo-treningowy niż zawodniczy powinienem go jednak potraktować poważniej. Wyjazd z Jasła mieliśmy o godzinie 8 rano. Ja wstałem o godzinie 7:15 i zacząłem się dopiero pakować! Nigdy więcej takiej taktyki:D Potem całą drogę zastanawiałem się czego zapomniałem. Na szczęście wszystko zabrałem. Elegancko zapisałem się w biurze zawodów, potem sobie herbatkę zrobiłem, wypiłem i w ciepełku siedziałem. Start był o 12:00. Minęła godzina 11:30 a ja jeszcze dopijałem herbatkę nieświadomy tego, że za chwilę odjeżdżają bagaże na górę! Od razu pobiegłem po ciuchy i zacząłem się szybko przebierać. To dopiero było, bo dwa razy ściągałem koszulki, raz bo nie założyłem opaski pulsometru, a dwa kiedy zorientowałem się, że nie w tej kolejności co trzeba są założone, a to było akurat istotne.
Na szczęście w miarę szybko się przebrałem, ale miałem okrutnie zmarznięte dłonie i stopy. Natarłem jeszcze twarz sadłem z bobra i poszedłem 5 minut przed startem grzać dłonie i stopy. Miałem w tym czasie założyć kamerę, ale nie zdążyłbym, więc musiałem Grześkowi powiedzieć, żeby to za mnie zrobił. Na szczęście ogrzałem się w porę, założyłem ochraniacze(one chyba są za ciasne, a to i tak największy rozmiar) i rękawice. Chciałem w jedno ucho wsadzić słuchawkę z muzyką, bo to i tak podjazd ale ostatecznie uznałem, że to głupi pomysł, bo przecież ktoś może do mnie mówić i co wtedy...
Minutę przed startem przypomniałem sobie, że w ogóle się nie porozciągałem i na szybko próbowałem jakieś ćwiczenia przy rowerze zrobić. Parę skłonów, obrotów i dość.
Ustawiłem się na samym końcu prawie, bo tak mi długo z tym wszystkim zeszło, a nie chciałem się przepychać do przodu, bo i po co. W końcu ruszyliśmy. Tempo bardzo rekreacyjne, bo to dopiero start honorowy. Trochę i tak podjechałem do przodu, w sumie niechcący. Przez jakieś 10 minut jechaliśmy do podnóża góry spokojnym tempem. Nie wiedziałem kiedy zacznie się wyścig. Nie wiedziałem kiedy quad prowadzący zjechał i jechałem sobie na lajcie gdzieś w środku stawki z innymi zawodnikami z JSC. Dopiero jak zobaczyłem, że cały peleton zaczął się rozciągać uznałem, że to już czas i powoli zacząłem zwiększać tempo. Trochę za późno. Zaspałem po prostu.
Kolejna rzecz to to, że nie zdawałem sobie sprawy z długości podjazdu. Wydawało mi się, że 14 km to bardzo dużo i oszczędzałem się, starałem się jechać w miarę równo razem z Kubą Zbiegieniem i Kubą Gryzło. Bardzo dobrze się czułem, ale nie pozwalałem sobie na szarpanie i jazdę na maksa, bo cały czas myślałem, że jeszcze kawał drogi przede mną i jeszcze będę miał czas żeby przyspieszyć. Niestety, mylnie. Parę razy mnie podcięło na lodzie i musiałem schodzić z roweru. Wtedy Jakobowie mi trochę odjechali, ale się nie przejmowałem, tylko jechałem takim samym tempem. Jakie było moje zdziwienie, kiedy po wyjeździe zza zakrętu zobaczyłem metę i namioty... Zerwałem się jak jakiś sprinter na TdF :D Tyle, że oni nie jeżdżą po śniegu. Gwałtowne przyspieszenie obróciło się przeciwko mnie i zamiast jechać tańczyłem :) Zrozumiałem, że już ich nie dogonię, ale i tak nadrobiłem troszkę.
Po przekroczeniu linii mety pozostał mi wielki niedosyt, bo chłopaki na mecie sapali i mało co się nie zrzygali ze zmęczenia, a ja sobie po prostu przyjechałem, spokojnie wyłączyłem pulsometr i zacząłem rozmawiać, a właściwie mówić monolog, bo nikt za bardzo nie miał siły gadać :D mimo że na pulsometrze cały czas puls był pod 190 uderzeń, nie zmęczyło mnie to... Z jednej strony się cieszę, że poszło jak po maśle, ale z drugiej strony zawaliłem kompletnie, że nie pojechałem na maksa. To bezpośrednio wynika z tego, że nie sprawdziłem jak długi jest sam podjazd i ile mniej więcej czasu rok temu inni tam jechali. To jest przestroga na przyszły sezon: żeby dobrze zapoznać się z trasą i jej profilem, a jeśli były już tam zawody, to z czasem innych zawodników.
Natomiast bezpośrednią przyczyną tego, że nie oglądnąłem sobie mapki itd... było to, że nie miałem na to czasu, a nie miałem na to czasu, bo musiałem się uczyć i robić projekt, co z kolei wynikało z tego, że się opierniczałem przez cały semestr i musiałem to teraz robić zamiast obijać się na feriach :)
Co jest bardzo pozytywne, to to, że nie bolały mnie kolana. Bałem się tego, bo to podjazd. Widocznie basen dobrze robi moim kolanom. Bieganie też na pewno coś tam daje. A jazda na trenażerze też nie pozostaje bez znaczenia. Siłowni trochę też coś dało, przybrałem na masie te 5 kg, ale pod górkę nadal dam radę wjechać :D
Dobrze, że widać, że treningi przynoszą jakiś efekt i ma to wszystko sens :) Mam nadzieję, że się uda zrealizować cele na ten sezon, szczególnie jeśli chodzi o Akademickie Mistrzostwa Polski. To jest priorytet, jeśli chodzi o ściganie na ten sezon, więc dobrze byłoby ogarnąć to wszystko, zakwalifikować się do AMPów, wystartować i bez wstydu ukończyć.
Jutro na rower się wybieram gdzieś. W czwartek na basen, w piątek może jak będzie śnieg, to pobiegać, w sobotę na basen, w niedzielę na rower z chłopakami z JSC. Nawet ładnie ten plan wygląda, ale jak będzie to się okaże :))
Zacznijmy od tego, że całość potraktowałem całkowicie jako zabawę i tak się rzeczywiście stało. Widać to po mojej relacji, którą zamieściłem niżej :) Jednak celowo nie pisałem wiele o samym wyścigu, bo chcę temu poświęcić osobny temat. A są to ważne rzeczy, bo nie chciałbym tych samych błędów popełnić w sezonie letnim. Dodatkowo miałem ze sobą pulsometr, niestety nie miałem licznika, ale przydałby się tylko do zmierzenia kadencji tak naprawdę. Za to jechałem z kamerką HD umieszczoną na kierownicy, więc materiał szkoleniowy mam bardzo dobry i cały wyścig sobie mogę przypomnieć i przeanalizować :)
Pomimo tego, że wyjazd był bardziej rozrywkowo-treningowy niż zawodniczy powinienem go jednak potraktować poważniej. Wyjazd z Jasła mieliśmy o godzinie 8 rano. Ja wstałem o godzinie 7:15 i zacząłem się dopiero pakować! Nigdy więcej takiej taktyki:D Potem całą drogę zastanawiałem się czego zapomniałem. Na szczęście wszystko zabrałem. Elegancko zapisałem się w biurze zawodów, potem sobie herbatkę zrobiłem, wypiłem i w ciepełku siedziałem. Start był o 12:00. Minęła godzina 11:30 a ja jeszcze dopijałem herbatkę nieświadomy tego, że za chwilę odjeżdżają bagaże na górę! Od razu pobiegłem po ciuchy i zacząłem się szybko przebierać. To dopiero było, bo dwa razy ściągałem koszulki, raz bo nie założyłem opaski pulsometru, a dwa kiedy zorientowałem się, że nie w tej kolejności co trzeba są założone, a to było akurat istotne.
Na szczęście w miarę szybko się przebrałem, ale miałem okrutnie zmarznięte dłonie i stopy. Natarłem jeszcze twarz sadłem z bobra i poszedłem 5 minut przed startem grzać dłonie i stopy. Miałem w tym czasie założyć kamerę, ale nie zdążyłbym, więc musiałem Grześkowi powiedzieć, żeby to za mnie zrobił. Na szczęście ogrzałem się w porę, założyłem ochraniacze(one chyba są za ciasne, a to i tak największy rozmiar) i rękawice. Chciałem w jedno ucho wsadzić słuchawkę z muzyką, bo to i tak podjazd ale ostatecznie uznałem, że to głupi pomysł, bo przecież ktoś może do mnie mówić i co wtedy...
Minutę przed startem przypomniałem sobie, że w ogóle się nie porozciągałem i na szybko próbowałem jakieś ćwiczenia przy rowerze zrobić. Parę skłonów, obrotów i dość.
Ustawiłem się na samym końcu prawie, bo tak mi długo z tym wszystkim zeszło, a nie chciałem się przepychać do przodu, bo i po co. W końcu ruszyliśmy. Tempo bardzo rekreacyjne, bo to dopiero start honorowy. Trochę i tak podjechałem do przodu, w sumie niechcący. Przez jakieś 10 minut jechaliśmy do podnóża góry spokojnym tempem. Nie wiedziałem kiedy zacznie się wyścig. Nie wiedziałem kiedy quad prowadzący zjechał i jechałem sobie na lajcie gdzieś w środku stawki z innymi zawodnikami z JSC. Dopiero jak zobaczyłem, że cały peleton zaczął się rozciągać uznałem, że to już czas i powoli zacząłem zwiększać tempo. Trochę za późno. Zaspałem po prostu.
Kolejna rzecz to to, że nie zdawałem sobie sprawy z długości podjazdu. Wydawało mi się, że 14 km to bardzo dużo i oszczędzałem się, starałem się jechać w miarę równo razem z Kubą Zbiegieniem i Kubą Gryzło. Bardzo dobrze się czułem, ale nie pozwalałem sobie na szarpanie i jazdę na maksa, bo cały czas myślałem, że jeszcze kawał drogi przede mną i jeszcze będę miał czas żeby przyspieszyć. Niestety, mylnie. Parę razy mnie podcięło na lodzie i musiałem schodzić z roweru. Wtedy Jakobowie mi trochę odjechali, ale się nie przejmowałem, tylko jechałem takim samym tempem. Jakie było moje zdziwienie, kiedy po wyjeździe zza zakrętu zobaczyłem metę i namioty... Zerwałem się jak jakiś sprinter na TdF :D Tyle, że oni nie jeżdżą po śniegu. Gwałtowne przyspieszenie obróciło się przeciwko mnie i zamiast jechać tańczyłem :) Zrozumiałem, że już ich nie dogonię, ale i tak nadrobiłem troszkę.
Po przekroczeniu linii mety pozostał mi wielki niedosyt, bo chłopaki na mecie sapali i mało co się nie zrzygali ze zmęczenia, a ja sobie po prostu przyjechałem, spokojnie wyłączyłem pulsometr i zacząłem rozmawiać, a właściwie mówić monolog, bo nikt za bardzo nie miał siły gadać :D mimo że na pulsometrze cały czas puls był pod 190 uderzeń, nie zmęczyło mnie to... Z jednej strony się cieszę, że poszło jak po maśle, ale z drugiej strony zawaliłem kompletnie, że nie pojechałem na maksa. To bezpośrednio wynika z tego, że nie sprawdziłem jak długi jest sam podjazd i ile mniej więcej czasu rok temu inni tam jechali. To jest przestroga na przyszły sezon: żeby dobrze zapoznać się z trasą i jej profilem, a jeśli były już tam zawody, to z czasem innych zawodników.
Natomiast bezpośrednią przyczyną tego, że nie oglądnąłem sobie mapki itd... było to, że nie miałem na to czasu, a nie miałem na to czasu, bo musiałem się uczyć i robić projekt, co z kolei wynikało z tego, że się opierniczałem przez cały semestr i musiałem to teraz robić zamiast obijać się na feriach :)
Co jest bardzo pozytywne, to to, że nie bolały mnie kolana. Bałem się tego, bo to podjazd. Widocznie basen dobrze robi moim kolanom. Bieganie też na pewno coś tam daje. A jazda na trenażerze też nie pozostaje bez znaczenia. Siłowni trochę też coś dało, przybrałem na masie te 5 kg, ale pod górkę nadal dam radę wjechać :D
Dobrze, że widać, że treningi przynoszą jakiś efekt i ma to wszystko sens :) Mam nadzieję, że się uda zrealizować cele na ten sezon, szczególnie jeśli chodzi o Akademickie Mistrzostwa Polski. To jest priorytet, jeśli chodzi o ściganie na ten sezon, więc dobrze byłoby ogarnąć to wszystko, zakwalifikować się do AMPów, wystartować i bez wstydu ukończyć.
Jutro na rower się wybieram gdzieś. W czwartek na basen, w piątek może jak będzie śnieg, to pobiegać, w sobotę na basen, w niedzielę na rower z chłopakami z JSC. Nawet ładnie ten plan wygląda, ale jak będzie to się okaże :))