Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2011

Dystans całkowity:942.00 km (w terenie 160.00 km; 16.99%)
Czas w ruchu:41:10
Średnia prędkość:22.88 km/h
Maksymalna prędkość:90.00 km/h
Maks. tętno maksymalne:204 (100 %)
Maks. tętno średnie:194 (95 %)
Suma kalorii:18105 kcal
Liczba aktywności:21
Średnio na aktywność:44.86 km i 1h 57m
Więcej statystyk

Szosa nie wiem nawet gdzie :)

Wtorek, 31 maja 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Treningi
Pojechałem przed siebie, koło toru kajakowego, przez autostradę i wzdłuż Wisły. Tyle, że nie pamiętam nazw miejscowości.

Tak sobie myślę, że przydałby się jakiś GPS. Może w przyszłym sezonie :)

UPAŁ, UPAŁ, UPAŁ!

PS 3000 km pękło.

Do Folusza z Jasielskim Stowarzyszeniem Cyklistów

Niedziela, 29 maja 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Treningi
Pojechaliśmy tym razem do Folusza, bardzo mocnym tempem, potem do Lipinek, Harklowej, Pagorzyny, Osobnicy i do Jasła.

Pogoda była w miarę. Ważne, że nie padało :)

Jutro luz.

Przejażdżka do Binarowej

Sobota, 28 maja 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Treningi
Odpuściłem czwartek i piątek. W sobotę pojechałem do Binarowej na levelu. W powietrzu czuć było deszcz. W drodze powrotnej w Bieczu złapała mnie ulewa. Ale jak tylko wyjechałem z Biecza, deszcz zniknął i nawet droga była sucha :)

Przejażdżka na południe i kapeć

Środa, 25 maja 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Treningi
Nawet nie wiem co to za miejscowości, ale przejechałem autostradę i po górkach trochę pojeździłem. W drodze powrotnej złapałem kapcia, ale miałem dętkę, to jakoś dojechałem. Nawet ręczną pompką dość mi się udało twardo napompować.

Tętno mi wraca.

Rozjazd po AMPach

Wtorek, 24 maja 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Treningi
Na Pruckowej szosie się wybrałem do Tyńca tempem rekreacyjnym. Nawet nie miałem siły mocniej jechać :) Spotkałem niedaleko toru kajakowego Emanuela Piaskowego i sobie pojechaliśmy razem na przejażdżkę. Mijał nas też Artur Miazga, ale chyba nie rozpoznał :P

Drużynowe Akademickie Wicemistrzostwo Polski i Mistrzostwo Uczelni Technicznych

Niedziela, 22 maja 2011 · Komentarze(1)
Kategoria Zawody
Tym razem spaliśmy przy zamkniętych oknach, więc przykryłem się tylko kocem. Budzik ustawiłem na 7:50, bo o tej porze miał czekać na nas specjalnie zamówiony makaron. Jazda na tym, co dali dzień wcześniej byłaby raczej mało efektywna ;) Udało się dogadać z kuchnią i ugotowali nasz makaron.

Wstałem tym razem z budzikiem. Zaraz jak wstałem, ubrałem się i poszedłem na śniadanie. Makaron już czekał. Miałem sos meksykański, ale ostatecznie dałem dżemu. Po śniadaniu poszedłem do pokoju. Posłuchałem sobie muzyki, obejrzałem film z trasy, ubrałem, rozciągnąłem i z Jankiem pojechałem na trasę dopingować dziewczyny :)


Wyścig dziewczyn

Około godziny 10:00 staliśmy przy amfiteatrze. Świetne miejsce, bo trasa aż 4 razy tamtędy przechodzi. Żałuję, że nie miałem kamery, bo dopiero z drugiej strony amfiteatru było widać jaka to stromizna. A dziewczyny pięknie tam gnały. Ola Dubiel co prawda podchodziła, ale i tak z prędkością jakby podjeżdżała. Natomiast Marta zadziwiła chyba wszystkich. Jechała tam tak dzielnie i szybko, że niejeden facet by się nie powstydził. Ale sama podkreśla, że gdyby nie nasz doping to byłoby ciężko. Ola też bardzo nam dziękowała za doping. W zasadzie tylko AGH dopingowała tam swoje dziewczyny i to zrobiło też robotę. Może dzięki temu Ola zwyciężyła nad Eweliną i zdobyła brązowy medal. W każdym razie doping musi być :)

Ola Dubiel zakończyła rywalizację z brązowym medalem. Marta Ryłko też pojechała pięknie. Zajęła 14 miejsce, a Dorota Radomańska 29. Ładnie pojechała również Asia Grochowina i Beata Kalemba zajmując odpowiednio 33 i 31 miejsce. Niestety Beata urwała łańcuch i musiała przebiec bardzo długi kawał drogi do strefy technicznej.



Tym samym dziewczyny zdobyły drużynowo brązowy medal i złoto wśród uczelni technicznych.

Wyścig główny mężczyzn

Nasz start planowany był na godzinę 12:00. O 11:40 mieliśmy być ustawiani wg miejsc z czasówki. Start był w miejscu podjazdu pod cytadelą. Stałem w trzecim rzędzie zaraz za Pawłem Międzybrodzkim, a przed Jankiem Szczepańskim. Napięcie rosło. Zacisnąłem rzepy i klamry. Sprawdziłem czy mam żele – wziąłem dwa, pierwszy raz w tym sezonie. Jeszcze się odlałem i czekałem na start. Przypomniałem sobie w porę, że trzeba włączyć pulsometr. Tu się pojawił problem, bo było zbyt dużo kodowanych opasek i pulsometr nie chciał się zsynchronizować. Próbowałem 3-4 razy bezskutecznie. Jakoś przekręciłem pulsometr na kierownicy, zbliżyłem się paskiem do niego zasłaniając resztę zawodników i się udało. Gdyby wtedy się nie udało, to pewnie w ogóle bym nie włączył.



Sędzia obwieszcza, że do startu została minuta. Jakoś dziwnie się zrobiło. Za plecami tłum ludzi jak na maratonie, słychać wpinające się spd i czuć w powietrzu atmosferę wyścigu. Byłem skoncentrowany na wyścigu i w zasadzie o niczym nie myślałem. Wystartowałem... pulsometr ;)

Zaczęło się odliczanie. 10 sekund, 5 sekund, 4-3-2-1 i na strzał pistoletu ruszyliśmy jak z procy. Wiedziałem, że jak odpuszczę, to tak jakbym cały wyścig już odpuścił, więc gnałem z czołówką ile sił w nogach. A noga podawała... to mogłem cisnąć. Najpierw był podjazd do lasku. Po chwili wpadliśmy na łąkę gdzie było miasteczko zawodów. Tam na trzech agrafkach ułożyliśmy się w sznurku do wjazdu do lasu. Byłem w dobrej sytuacji, bo nie odpuściłem i zaraz za Pawłem Międzybrodzkim wpadłem na wąską ścieżkę w lesie.

Przez cały czas jechaliśmy wszyscy w sznurku i w zasadzie bardzo płynnie. Dzięki temu, że byłem w czubie bez problemu wjechaliśmy na tor 4Crossa. Gorzej było z tyłu. Kiedy już podjeżdżałem z powrotem na górę toru pokazał się korek do wjazdu na tor. Wszyscy tam stali. Wtedy już wiedziałem, że opłaciło się zapierniczać na łeb na szyję wczoraj na czasówce i zaraz po starcie.



Tak jak wspominałem, pierwsze okrążenie jechałem z Pawłem Międzybrodzkim. Chyba nie całe, bo nie pamiętam, żebym z nim wjeżdżał na metę. W każdym razie pierwsze okrążenie przejechałem niemalże w tempie czasówki i do tego w miarę bezbłędnie. W miarę, bo po zjeździe z amfiteatru, na piaskowym podjeździe za bardzo chciałem podjechać i zahaczyłem rogiem o drzewo. Prędkość i tak mimo podjazdu była spora, a opona tak zatańczyła, że po uderzeniu trochę się nawet róg przestawił.

Na szczęście nic więcej się nie stało, oprócz tego, że trochę mnie to z rytmu wybiło. Na wszystkich kolejnych okrążeniach podbiegałem tam końcówkę, gdzie tego piasku było najwięcej. Uznałem, że mieszanie tego piasku nic nie da, a biegiem będzie wcale nie wolniej. Na czasówce tam podjechałem bez większych problemów, ale w niedzielę pewnie przez to, że trasa już była wyjeżdżona zakopywałem się szybko.

Tak jak na czasówce, podjazdy wyjątkowo dobrze mi wychodziły. W zasadzie na podjazdach wyprzedzałem aż miło. Natomiast tam gdzie było płasko noga nie chciała kręcić szybciej niż by mogła. Chyba na 4 okrążeniach na łące przy mecie wyprzedzali mnie zawodnicy. Jakoś ich doganiałem, ale i tak za dużo traciłem na płaskich odcinkach.

Na drugim okrążeniu na zjeździe po piachu zostałem zaskoczony przez to co zobaczyłem. Wpadłem na ten zjazd na dość dużej prędkości, ale co z tego, skoro dziury po przejechaniu 170 zawodników zrobiły się takie, że nawet nie miałem czasu zareagować. Mimo tego, że nie hamowałem przodem koło przednie zablokowało się w piasku i przeleciałem przez kierownicę jak superman i sturlałem na sam dół. Znowu się udało, że nic się nie stało. Kierownica tylko się przekręciła przez ramę. Otrzepałem się z piasku i ruszyłem dalej. Zobaczyłem, że krew mi cieknie z kolana prawego, ale jakoś niespecjalnie się przejąłem i jechałem dalej.



Dogoniłem po chwili zawodników, którzy mnie wyprzedzili w czasie kiedy turlałem się po piachu. Przez kolejne okrążenia w zasadzie bezbłędnie technicznie jechałem. Na podjazdach, szczególnie na amfiteatr i długi asfaltowy przy muzeum wyprzedzałem zawodników i robiłem przewagę. Na trzecim okrążeniu na zjeździe wypadł mi z koszyka pełny bidon i przez resztę wyścigu kibicował mi z drogi ;) Przez czwarte okrążenie w zasadzie nie widziałem nikogo przed sobą ani za sobą. Doszedłem natomiast zdaje się, że na 5 okrążeniu jednego czy dwóch zawodników i z przewagą około 30 sekund wjechałem na ostatnie okrążenie.

Zacisnąłem zęby, bo to już ostatnie okrążenie i trzeba cisnąć. Jeśli nikogo nie dogonię, to chociaż nie dam się dogonić. Tak było. Niestety gdzieś popełniłem błąd i wyluzowałem za bardzo. Przez to na jakiejś 500 metrów przed metą doszedł mnie Darek Poroś z Politechniki Wrocławskiej. Wiedziałem już, że będziemy walczyć na finishu. Darek przycisnął na ostatnim podjeździe, ale nie odpuściłem mu. Wjechaliśmy razem na łąkę i zaczęła się walka. Jechałem mu tuż za kołem, ale miał jeszcze tyle siły, żeby 20 metrów przed metą docisnąć jeszcze i mnie zostawić. Przegrałem jedno miejsce, ale i tak podobała mi się walka na finishu.

Po przekroczeniu linii mety i zejściu z roweru nie mogłem się zgiąć w pół. Chipa z nogi zdjął mi Janek, bo nie byłem w stanie się pochylić. Na szczęście dziewczyny zarezerwowały nam masaż i po nim było trochę lepiej :)

Na metę wjechałem na 22 miejscu, dokładnie takim samym jak na czasówce. Całe 6 okrążeń zajęło mi 2:11:38. Cały wyścig przejechałem ze średnim tętnem 188, czyli dość wysokim.

Pierwsze okrążenie z dojazdówką: 22:04
Drugie okrążenie: 20:54
Trzecie okrążenie: 21:54
Czwarte okrążenie: 21:57
Piąte okrążenie: 22:26
Szóste okrążenie: 22:23

Najważniejsze jest jednak, że Akademia Górniczo-Hutnicza wywalczyła tytuł drużynowego Akademickiego Mistrza Polski uczelni technicznych i zaraz za Wszechnicą Świętokrzyską tytuł drużynowego Akademickiego Wicemistrza Polski. To był jeden z najlepszych startów AGH na AMPach. Emanuel Piaskowy przyjechał specjalnie z Włoch i zajął 6 miejsce, zdobywając też indywidualnie srebro w kategorii uczelni technicznych. Zaraz za nim, Artur Miazga zajął 7. miejsce i zdobył brązowy medal w kategorii uczelni technicznych. Wyśmienicie pojechał też Paweł Międzybrodzki, zajmując 9. miejsce. Następny w kolejności byłem ja, zajmując 22 miejsce. Na 24 pozycji z niewielką startą do mnie przyjechał Michał Jemioło.



Po wielu przygodach przed startem(urwał linkę przerzutki tuż przed startem) Adam Wojsa ukończył wyścig na 54 pozycji. Wielkiego pecha miał Janek Szczepański, bo po drugim okrążeniu był spokojnie w 30-stce, ale zepsuł się mu bębenek i musiał zejść z trasy. Bardzo jest mi szkoda, bo wynik byłby świetny. Janek już zapowiedział, że za rok będzie dziesiątka i go żaden bębenek nie powstrzyma :)

Natomiast warto napisać jeszcze o Damianie Wojtowiczu, tym, którego rano spotkałem na śniadaniu z zabandażowaną ręką i Kamilem, który był zrozpaczony, bo w piątek stracili jednego zawodnika, wczoraj Damian uszkodził tą rękę i nie może utrzymać kierownicy nawet i w zasadzie z Uniwersytetu Rzeszowskiego zostało dwóch zawodników. Kiedy wychodziłem ze śniadania mówiłem, żeby chociaż wystartował, żeby został sklasyfikowany z dublem na pierwszym okrążeniu. Powiedziałem mu, że trzymam kciuki żeby wystartował, ale po tym co Kamil mówił, ból jest taki, że ciężko mu będzie na start nawet dojechać.

Już po wyścigu, kiedy wróciliśmy z hotelu na dekorację, przeglądałem sobie wyniki i na koniec chciałem popatrzeć jak tam Kamil wystartował i czy Damiana sklasyfikowali. Otwieram ostatnią stronę wyników, patrzę, a tam nie ma Damiana. Strasznie przykro mi się zrobiło, bo chłopaki trenowali ciężko i nic z tego. Ale tak przeglądam kolejne strony i co widzę. Wojtowicz Damian – miejsce 57. Oczom własnym nie mogłem uwierzyć. Jak tylko to przeczytałem aż wstałem i zacząłem szukać ekipy z URz. Wypatrzyłem Kamila i poszedłem im pogratulować, a w szczególności Damianowi. To jest mistrz! W dodatku dowiedziałem się, że startował z ostatniego rzędu, bo nie chciał się pchać w tłok z tą ręką. To, co zrobił nie mieści mi się w głowie nawet i oni sami pewnie nie dowierzali. Historia jak z filmu... no i zdobyli upragniony brązowy medal drużynowo w kategorii uniwersytetów:)

PODSUMOWANIE AMPów

Mogę powiedzieć, że to był szczyt mojej formy, którą szykowałem na Akademickie Mistrzostwa Polski od listopada. Nie sądzę, żebym mógł jeszcze znacząco szybciej pojechać w tym roku. Może na czasówce parę sekund dałoby się jeszcze urwać, ale na samym wyścigu dałem z siebie wszystko. Moim celem na ten sezon było miejsce w 30-stce na AMPach i udało się z nawiązką. W sumie to nie spodziewałem się tak dobrego wyniku, szczególnie, że w ubiegłym roku zakończyłem rywalizację z dublem na 66 miejscu.

Chciałem pogratulować wszystkim zawodnikom z AGH – daliśmy czadu. Trójka zawodników w pierwszej dziesiątce, brąz Oli i drużynówki pokazały, że jesteśmy mocni. Podziękować trzeba też Panu Andrzejowi, który dzielnie zaopiekował się nami i dbał o wszystko. Do Wszechnicy jeszcze nam trochę brakuje, ale to jest sport i wszystko jest możliwe. Za rok, jeśli tylko zdrowie będzie na pewno powalczymy znowu :)



Jeśli chodzi o mój sprzęt, to w zasadzie nic nie mogę złego powiedzieć, bo przygotowany był perfekcyjnie, między innymi przez Rafała Gilarskiego, a przede wszystkim przez Kubę Zbiegienia, który składał cały rower. Koła profesjonalnie złożył Dawid Branny z firmy daveo.pl.

Rowerowi też się należy, więc przedstawię w skrócie co tam siedzi:
rama alu Scott Scale
amortyzator RS Sid Race bez manetki
koła na obręczach ZTR Alpine, szprychach Sapim CX-Ray i piastach Nowatec 711/712
na kołach zalane mlekiem NoTubes opony Geax Gato 1.9 w wersji TNT
manetki obrotowe Sram X0
przerzutki X9
korba SLX z łańcuchem i kasetą XT
a to co mnie spowalniało tam gdzie trzeba i robiło to perfekcyjnie, to hamulce Avid Elixir CR Carbon
mój tyłek wygodnie przejechał na siodle Selle Italia Flite Genuine Gel
klamoty typu kierownica, mostek, rogi i sztyca alu – wymieszane accent, concept i smica

Waga całego roweru to 10,2 kg.

Pracę mojego serca monitorował kodowany pulsometr Sigma Onyx Fit. Na głowie wysłużone kask Met i okulary Arctica, a na stopach w stanie agonii trampkowe już buty Shimano M085.

W zasadzie to cel na ten sezon został osiągnięty. Teraz czeka mnie sesja. Jeśli będzie zdrowie i czas, to jeszcze chciałbym pojeździć trochę w cyklokarpatach. Sam nie wiem czy nadal na giga. Jednak wolę bardziej wyścigi XC. Jeśli wszystko się ułoży, to chciałbym przynajmniej raz w tym sezonie wystartować w Tarnowie na Górze Św. Marcina i powalczyć w wojewódzkich eliminacjach Family Cup i gdyby się udało zakwalifikować, to jeszcze we wrześniu na finale w Kielcach.

A co będzie, to czas pokaże. Jedno jest pewne. Trzeba jeść stejki i nie ma opierd#$%^ sje ;)

Czasówka Akademickich Mistrzostw Polski

Sobota, 21 maja 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Zawody
Budzik ustawiłem na godzinę 7:50, ale i tak wstałem bez budzika. Przerąbane było w nocy, bo mieliśmy otwarte z powodu upału okno. A w nocy dźwięki przejeżdżających samochodów i pociągów tak się niosły, że nie potrafię policzyć ile razy się obudziłem. Ale jakiś niewyspany nie byłem.

Z tego powodu, że objechać trasę mogliśmy dopiero od 9:00, o ósmej chciałem zjeść śniadanie. Śniadanie – co tu dużo mówić, liche. Trzy plasterki ogórka, ćwiartka pomidora, kostka masła i bliżej niezidentyfikowane dwa plastry wędliny + bułki. Obsługa imprezy chyba zapomniała, że do nakarmienia są kolarze, którzy za 3-4 godziny będą startować w czasówce i potrzebują energię, a od takich kanapeczek to co najwyżej może broda urosnąć :)
No ale miałem jakieś batony jeszcze i zjadłem po śniadaniu.

Ubrałem się, porozciągałem i z Kamilem i Damianem Wojtowiczem pojechałem na trasę. Pogoda była przepiękna. Słonecznie i ciepło. Wjechaliśmy na start. Pełno banerów, bramek i innych reklam, więc było wiadomo gdzie jest start. Pojechaliśmy zatem na trasę. Najpierw delikatnie rozgrzewkowo, a potem z bliżej nieznanych powodów Damian trochę mocniej zaczął jechać. Czułem się bardzo dobrze, więc jechałem z nim. Kamil też zresztą ;) Przejechaliśmy prawie całe okrążenie, zjechaliśmy parę razy 4X i innymi hardcorowymi jak na Poznań zjazdami. Gdzieś w międzyczasie Damian się urwał, a jak go zobaczyłem następnym razem z Kamilem, to miał założony opatrunek na ręce. Przewrócił się gdzieś delikatnie, ale nic go nie bolało i jechał ze mną jeszcze jedno okrążenie.

Zaraz jak wjechaliśmy na metę pojechałem do hotelu. Miałem jeszcze 3 godziny do startu, więc śmiało mogłem robić cokolwiek. Kleiłem się trochę, więc wziąłem prysznic. Oglądnąłem ze dwa razy film z trasy i dopieściłem mojego scotta. Wiedziałem, że od samego startu pójdę na maksa więc nie chciałem nabawić się kontuzji. Z tego powodu chyba z 30 minut rozciągałem się w pokoju. Popijałem jeszcze wodę z magnezem i około 12:20 wyjechałem na start.

W zasadzie patrząc co inni robią nie robiłem nic szczególnego. Jeździłem tylko tam i na zad asfaltem, żeby tylko kręcić. Popijałem jeszcze izotonik w miedzyczasie i w pewnej chwili odpaliłem pulsometr. Coś mi się nie podobało, bo sapałem i nie mogłem nabrać pełnego wdechu, a puls miałem wyraźnie wysoki. Podjechał do mnie Adam Wojsa i mówił coś o tym, że musi się wkręcić w swój puls, bo też coś nie może się zebrać do kupy. Rzeczywiście. Zrobiłem parę sprintów, zacząłem oddychać pełnym płucem i jakoś się to wszystko unormowało. Emek Piaskowy miał startować kilka minut przede mną i już go zaczęli wyczytywać. Wiedziałem, że start jest blisko.

Gdzieś koło 12:50 spiker zaczął mówić coś do wszystkich zawodników i start został przerwany. Okazało się, że zawodnicy którzy skończyli czasówkę zgłosili protesty co do oznakowania trasy. Wyszło na to, że taśma była zerwana w kilku miejscach i byli zawodnicy, którzy nieumyślnie skrócili trasę. Po dość długich rozmowach z przedstawicielami drużyn sędziowie uznali, że należy powtórzyć czasówkę wszystkich zawodników. Nie powiem jakie słowa dominowały wtedy na cytadeli, ale chyba każdy się domyśla :) Powiem tylko, że w zasadzie większości zawodników ta powtórka wyszła na dobre, bo poprawili swoje czasy. Z Arturem Miazgą pojechaliśmy na trasę zdjąć naszych zawodników, żeby niepotrzebnie nie jechali.

Z tego powodu, że start został przełożony na godzinę 14 i mój start miał być o 14:10 powiedziałem Oli, że zjadłbym jakiegoś banana, bo w sumie zgłodniałem, więc powiedziała, że pojedzie do sklepu i kupi banany, bo w zasadzie każdy zgłodnieje i chłopaki chętnie zjedzą, tym bardziej, że startują dopiero jak skończą ci, którzy jeszcze nie startowali. Około 14:40 przyjechała Ola z bananami i sobie zjadłem połówkę. Emek też, tyle że trochę mniej. Dla mnie to był błąd, co się okaże później.

Do startu zostało jakieś 20 minut. Startowałem parę minut po Emku, więc pojechaliśmy na rozgrzewkę jeszcze na trasę. To było dobre, bo wszedłem na obroty elegancko i na starcie już wszystko grało.

Nie miałem ze sobą żelu ani niczego podobnego. Uznałem, że skoro w tym roku jeździłem bez żelu itp. to nie będę eksperymentował na najważniejszej imprezie w sezonie. Nie licząc tego banana, ale ja się po prostu nie spodziewałem jego skutków.

30 sekund przede mną startował Damian Wojtowicz. Teraz moja kolej. Włączyłem pulsometr, żeby nie było, że znowu zapomnę. 20 sekund do mojego startu. Zaciągam rzepy w butach i klamry. 10 sekund do startu. Startuję stoper w pulsometrze. 5 – 4 – 3 – 2 – 1 START! Krzyknął sędzia i ruszyłem. Niezbyt mocno, żeby czegoś nie urwać, tym bardziej że pierwsze 50 metrów było po łące. Startowałem z przełożenia 2x6, po 10 metrach wrzuciłem na duży blat i cisnąłem... prawie, bo spadł mi łańcuch za korbę. Na szczęście zorientowałem się błyskawicznie i delikatnie przerzutką wrzuciłem go na swoje miejsce. Dopiero w momencie wjazdu do lasu mogłem cisnąć na maksa.

Tak też było. Gnałem co sił w nogach, bo wiedziałem, że jak nie dam z siebie wszystkiego, to jutro start będzie utrudniony. W miarę płynnie pedałowałem i stosunkowo bezbłędnie technicznie pokonywałem wszystkie hopki. Problem pojawiał się w miejscach gdzie było płasko. Nie wiem co się działo, ale pod najbardzije strome podjazdy dawałem radę podjechać jak nigdy w życiu, a płaskie odcinki trzymały mnie jakbym ciągnął przyczepę za sobą.

Może tylko tak mi się wydawało, chociaż sądząc po tym co się działo dzień później na wyścigu głównym mogę twierdzić, że jednak tak było, że płaskie odcinki pokonywałem gorzej niż podjazdy.

Przed czasówką umówiłem się z Damianem, że on mi ucieka, a ja go gonię. Tak się złożyło, że startowaliśmy po sobie i fajna była okazja żeby jeszcze czasy podkręcić. Dogoniłem Damiana gdzieś w okolicach pierwszej wizyty przy amfiteatrze. Całkiem szybko w sumie. Po drodze jeszcze jednego zawodnika wyprzedziłem z tego co pamiętam. Chwilę jechaliśmy razem z Damianem, ale widziałem, że coś mu noga nie podaje i pognałem przed siebie.

A noga Damianowi może podawała, ale nie bardzo mógł wytrzymać ból ręki. Okazało się, że ta wywrotka poranna odcisnęła się gorzej niż się nam wydawało.

Gdzieś w połowie dystansu zacząłem odczuwać kolkę chyba w trzech miejscach... Tak mnie przeszywał ból, że musiałem troszkę zwolnić. Próbowałem się schylać podczas jazdy, ale bezskutecznie. Od razu przypomniało mi się, że niedługo przed startem zjadłem połowę banana. Wtedy już wiedziałem, że to kosztowało mnie co najmniej kilka sekund na czasówce. Ale i tak byłem zadowolony z wyniku. Nauczka będzie na przyszłość i tyle ;)

Po drodze wyprzedziłem jeszcze kilku zawodników. Udało się, że mnie nikt nie doszedł, więc byłem zadowolony. Na ostatnich metrach jeszcze na stojąco gnałem co sił o każdą sekundę. A rzeczywiście nie bez potrzeby, bo czasy zawodników w moim najbliższym otoczeniu różniły się o sekundę.



Ostatecznie przejechałem czasówkę z czasem 19:56 na 22 miejscu. Dla porównania rok temu zająłem w czasówce 79 miejsce :) Jest progress.

Tętno średnie jakie się udało wykręcić to 194 przy 204 max.

Zaraz po wyścigu rozjechałem się z Emkiem trochę i poszedłem na darmowy masaż. To było coś pięknego. Tak mi nogi wymasowali, że mogłem jeszcze raz jechać czasówkę :) Nigdy w życiu nie miałem masażu, a jak się przekonałem, to świetna sprawa. Prawdopodobnie to też zaprocentowało na wyścigu ze wspólnego startu.

Po wyścigu pojechałem do hotelu, dobrze się napiłem i zjadłem batona, którego dostaliśmy. Wziąłem laptopa i poszedłem do hallu, bo tam był darmowy hotspot (jak się okazało potem, u mnie na 5 piętrze też był zasięg ;) ). W zasadzie sprawdziłem tylko maila i poszliśmy całą grupą na miasto na jakieś dobre jedzenie.

Zjedliśmy dobre spagetti w Picollo – dobre i tanie nawet. Potem tradycyjnie piwko. No akurat w stolicy mojego ulubionego piwka, więc nie miałem wyboru :P

Potem wróciliśmy do hotelu i jeszcze zjedliśmy kolację. Znowu ziemniaki, kapusta i stek wołowy. Byliśmy już najedzeni, to w sam weszło jeszcze.

Po kolacji poszedłem do pokoju wyrychtować rower. Wyczyściłem i przesmarowałem wszystko. Spakowałem do torby możliwie wszystko, żeby w niedzielę nie mieć problemu z pakowaniem po wyścigu. Potem znowu poszliśmy całą ekipą do pokoju i, krócej niż wczoraj, rozmawialiśmy. Około 22 poszliśmy do pokoju. Oglądnąłem jeszcze film i w okolicach 23:30 poszedłem spać.

Akademickie Mistrzostwa Polski MTB Poznań - piątek

Piątek, 20 maja 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Zawody
Pobudka o 6:50. Dziesięć minut oczywiście na dobudzenie. Byłem już spakowany, ale jeszcze pasowało coś do jedzenia i picia kupić w Kauflandzie. Pojechałem po bułki, ser, ogórki, pomidora i wodę mineralną :D

Zrobiłem jedzenie, zapakowałem laptopa, sprawdziłem jeszcze ze dwa razy czy wszystko spakowane i po telefonie Marty, że już czeka na mnie wyszedłem z domu obładowany jakbym jechał w podróż życia.

Akurat w momencie kiedy pakowałem rzeczy obok nas na rowerze jechał Michał Jemioło. Zaskoczony zatrzymał się, a jak już zapakowaliśmy rzeczy do bagażnika, razem z Michałem pojechaliśmy na rowerach na Piastowską. O godzinie 9:00 byliśmy umówieni na sesję zdjęciową z fotografem. Zanim się wszyscy zjechali była 9:20, ale sesja poszła sprawnie. Z kierowcą i tak byliśmy umówieni na 10:00, chociaż stał na parkingu już od 8:00 ;) Fotograf pstryknął nam parę zdjęć, przebraliśmy się w normalne ciuchy i zaczęliśmy pakować na przyczepkę rowery.

Tak zeszło do 10:30 zanim wpakowaliśmy ostatni rower. Od razu potem ruszyliśmy do Poznania. Żarówa była niezła przez całą ponad 8-godzinną drogę. Przejechaliśmy busem prawie 500 km, ale nie było tak źle. Była nawet klima i jakoś dotrwaliśmy z paroma postojami.

Po przyjeździe do hotelu czekaliśmy około 20 minut aż nas zakwaterują. Nie wiedzieć czemu, zakwaterowali nas po różnych piętrach. Od razu pognaliśmy do pokoi, żeby szybko się przebrać i jechać zobaczyć trasę – hotel był 300 metrów od startu. W międzyczasie browary chłodziły się w umywalce, ale żadne piętro nie zostało zalane :P

Po 19:00 pojechaliśmy grupkami na trasę na Cytadelę. Naszym oczom ukazał się widok kilkudziesięciu kolarzy przemykających placami i między drzewami w tym olbrzymim parku miejskim.

Nie wiedzieliśmy gdzie jest start, ale na drzewach były strzałki jak na maratonach więc pojechaliśmy wg nich, aby kiedyś trafić do mety. Niestety nie udało się nam to. Po kilkuset metrach wyjechaliśmy na ogromną polanę, a strzałki i kolarzy było widać praktycznie z każdej strony. Kiedy zapytaliśmy któregoś z nich czy wiedzą jak idzie trasa nikt nie potrafił nam odpowiedzieć. Więc w zasadzie pojeździliśmy sobie po całym parku, znajdując ciekawe zjazdy, a wbrew pozorom było ich sporo i były naprawdę strome w porównaniu z tym było widać na filmie z objazdu trasy. Kilka razy zjechałem torem 4X, parę razy po rynnach i pokręciliśmy się jeszcze z dziewczynami, ale około 20:00 zaczęło grzmieć i zaczął padać deszcz, więc aby nie musieć myć rowerów pojechaliśmy szybko do hotelu.

Pod hotelem niespodzianka. Słyszę znajomy głos, krzyczący moje imię. Byłem ubrany w strój JSC i Kamil Paluch od razu mnie rozpoznał. Rozpoznał też złamanie obojczyka u swojego kolegi z drużyny. Minutę po tym jak przyjechałem pod hetel przyjechała karetka, żeby zabrać zawodnika z drużyny Kamila – Uniwesytet Rzeszowski.

Poszliśmy zanieść rowery do pokoju i szybko przebraliśmy się, bo kolacja była do 20:00, a już było 15 minut po ;) Na szczęście wcześniej umówiliśmy się z obsługą, że zjemy trochę później. Na kolację poszliśmy tak głodni, że nawet nie potrafię tego opisać. Dostaliśmy po trzy gałeczki ziemniaków, kotlet drobiowy chyba i jakąś surówkę, której teraz już nie pamiętam nawet. No ale nie najedliśmy się i z Adamem jeszcze podebraliśmy po kotlecie – co się będzie marnować :P

Pan Andrzej, nasz opiekun był w tym czasie na odprawie technicznej. W sumie to nic wiele się nie dowiedział, w zasadzie to co zawsze. Jedyne co było ważnego, to to, że trasa będzie oznakowana dopiero na godzinę 9:00 w sobotę, czyli godzinę przed startem czasówki dziewczyn i tylko w tym czasie mogliśmy zobaczyć trasę.

Po kolacji poszliśmy na wycieczkę do Żabki – jak tam jest drogo... no ale nieważne. Kupiłem tylko ciastka, które zjedliśmy wieczorem siedząc wszyscy razem w pokoju Artura i Adama. Około godziny 22 zaczęliśmy się zastanawiać czy to już pora iść. Chwilę jeszcze posiedzieliśmy, Kamil do nas przyszedł na parę minut i około 23 byliśmy już z Jankiem w pokoju. W międzyczasie wywieszono listy startowe i wg niej miałem startować w czasówce jako 130 zawodnik o godzinie 13:01:00. Co jak się okazało nie sprawdziło się, ale o tym w kolejnym poście ;)

Ogarnąłem się trochę, oglądnąłem film z przejazdu trasy i poszedłem około północy spać. Nawet nie miałem problemów z zaśnięciem.

Przejeżdżka na Błonia i sprawdzenie sprzętu, a także pogoda na ampach

Czwartek, 19 maja 2011 · Komentarze(0)
Chyba wszystko gra. Rower jest najczystszy od kiedy został złożony. Nawet opony ogarnąłem z błota :P Błyszczy się i pachnie. Szkoda, że nie mam aparatu, to bym zdjęcie zrobił.

Jeszcze sprawdziłem pogodę w Poznaniu. W piątek ma być pod wieczór burza. Sobota i niedziela żarówa: 24 i 25 stopni :)

Jeszcze suszę niektóre ciuchy. Część już mam spakowane. Biorę jeden komplet biały JSC, jeden czarny JSC i komplet AGH. Prawdopodobnie w sobotę czasówkę pojadę na biało w barwach JSC, a w niedzielę reprezentacyjnie w barwach AZS AGH :)

Biorę lapka, ale nie wiem czy będzie net.

Szybka czasówka w Wolskim

Środa, 18 maja 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Treningi
Jako że trasa ampów ma mieć około 7 km, to najbliższa jednemu okrążeniu jest trasa w Lasku Wolskim ok. 6 km.

Pojechałem sobie więc spokojnie na trasę i pojechałem czasówkę. Trasa XC w pierwszej wersji. Czas 21:55 - przeciętny, tętno też, ale wczoraj były Pychowice.

Warto było dobić trochę powietrza, bo jednak ostatnio w Wolskim to była jazda na kapciu... przesadziłem z małą ilością powietrza. Dzisiaj też o stokroć lepiej był rower przyczepny. Jednak wtedy było ślisko po prostu i rower tańczył jak chciał... jak po lodowisku. Na każdym zakręcie drift :)