Drużynowe Akademickie Wicemistrzostwo Polski i Mistrzostwo Uczelni Technicznych

Niedziela, 22 maja 2011 · Komentarze(1)
Kategoria Zawody
Tym razem spaliśmy przy zamkniętych oknach, więc przykryłem się tylko kocem. Budzik ustawiłem na 7:50, bo o tej porze miał czekać na nas specjalnie zamówiony makaron. Jazda na tym, co dali dzień wcześniej byłaby raczej mało efektywna ;) Udało się dogadać z kuchnią i ugotowali nasz makaron.

Wstałem tym razem z budzikiem. Zaraz jak wstałem, ubrałem się i poszedłem na śniadanie. Makaron już czekał. Miałem sos meksykański, ale ostatecznie dałem dżemu. Po śniadaniu poszedłem do pokoju. Posłuchałem sobie muzyki, obejrzałem film z trasy, ubrałem, rozciągnąłem i z Jankiem pojechałem na trasę dopingować dziewczyny :)


Wyścig dziewczyn

Około godziny 10:00 staliśmy przy amfiteatrze. Świetne miejsce, bo trasa aż 4 razy tamtędy przechodzi. Żałuję, że nie miałem kamery, bo dopiero z drugiej strony amfiteatru było widać jaka to stromizna. A dziewczyny pięknie tam gnały. Ola Dubiel co prawda podchodziła, ale i tak z prędkością jakby podjeżdżała. Natomiast Marta zadziwiła chyba wszystkich. Jechała tam tak dzielnie i szybko, że niejeden facet by się nie powstydził. Ale sama podkreśla, że gdyby nie nasz doping to byłoby ciężko. Ola też bardzo nam dziękowała za doping. W zasadzie tylko AGH dopingowała tam swoje dziewczyny i to zrobiło też robotę. Może dzięki temu Ola zwyciężyła nad Eweliną i zdobyła brązowy medal. W każdym razie doping musi być :)

Ola Dubiel zakończyła rywalizację z brązowym medalem. Marta Ryłko też pojechała pięknie. Zajęła 14 miejsce, a Dorota Radomańska 29. Ładnie pojechała również Asia Grochowina i Beata Kalemba zajmując odpowiednio 33 i 31 miejsce. Niestety Beata urwała łańcuch i musiała przebiec bardzo długi kawał drogi do strefy technicznej.



Tym samym dziewczyny zdobyły drużynowo brązowy medal i złoto wśród uczelni technicznych.

Wyścig główny mężczyzn

Nasz start planowany był na godzinę 12:00. O 11:40 mieliśmy być ustawiani wg miejsc z czasówki. Start był w miejscu podjazdu pod cytadelą. Stałem w trzecim rzędzie zaraz za Pawłem Międzybrodzkim, a przed Jankiem Szczepańskim. Napięcie rosło. Zacisnąłem rzepy i klamry. Sprawdziłem czy mam żele – wziąłem dwa, pierwszy raz w tym sezonie. Jeszcze się odlałem i czekałem na start. Przypomniałem sobie w porę, że trzeba włączyć pulsometr. Tu się pojawił problem, bo było zbyt dużo kodowanych opasek i pulsometr nie chciał się zsynchronizować. Próbowałem 3-4 razy bezskutecznie. Jakoś przekręciłem pulsometr na kierownicy, zbliżyłem się paskiem do niego zasłaniając resztę zawodników i się udało. Gdyby wtedy się nie udało, to pewnie w ogóle bym nie włączył.



Sędzia obwieszcza, że do startu została minuta. Jakoś dziwnie się zrobiło. Za plecami tłum ludzi jak na maratonie, słychać wpinające się spd i czuć w powietrzu atmosferę wyścigu. Byłem skoncentrowany na wyścigu i w zasadzie o niczym nie myślałem. Wystartowałem... pulsometr ;)

Zaczęło się odliczanie. 10 sekund, 5 sekund, 4-3-2-1 i na strzał pistoletu ruszyliśmy jak z procy. Wiedziałem, że jak odpuszczę, to tak jakbym cały wyścig już odpuścił, więc gnałem z czołówką ile sił w nogach. A noga podawała... to mogłem cisnąć. Najpierw był podjazd do lasku. Po chwili wpadliśmy na łąkę gdzie było miasteczko zawodów. Tam na trzech agrafkach ułożyliśmy się w sznurku do wjazdu do lasu. Byłem w dobrej sytuacji, bo nie odpuściłem i zaraz za Pawłem Międzybrodzkim wpadłem na wąską ścieżkę w lesie.

Przez cały czas jechaliśmy wszyscy w sznurku i w zasadzie bardzo płynnie. Dzięki temu, że byłem w czubie bez problemu wjechaliśmy na tor 4Crossa. Gorzej było z tyłu. Kiedy już podjeżdżałem z powrotem na górę toru pokazał się korek do wjazdu na tor. Wszyscy tam stali. Wtedy już wiedziałem, że opłaciło się zapierniczać na łeb na szyję wczoraj na czasówce i zaraz po starcie.



Tak jak wspominałem, pierwsze okrążenie jechałem z Pawłem Międzybrodzkim. Chyba nie całe, bo nie pamiętam, żebym z nim wjeżdżał na metę. W każdym razie pierwsze okrążenie przejechałem niemalże w tempie czasówki i do tego w miarę bezbłędnie. W miarę, bo po zjeździe z amfiteatru, na piaskowym podjeździe za bardzo chciałem podjechać i zahaczyłem rogiem o drzewo. Prędkość i tak mimo podjazdu była spora, a opona tak zatańczyła, że po uderzeniu trochę się nawet róg przestawił.

Na szczęście nic więcej się nie stało, oprócz tego, że trochę mnie to z rytmu wybiło. Na wszystkich kolejnych okrążeniach podbiegałem tam końcówkę, gdzie tego piasku było najwięcej. Uznałem, że mieszanie tego piasku nic nie da, a biegiem będzie wcale nie wolniej. Na czasówce tam podjechałem bez większych problemów, ale w niedzielę pewnie przez to, że trasa już była wyjeżdżona zakopywałem się szybko.

Tak jak na czasówce, podjazdy wyjątkowo dobrze mi wychodziły. W zasadzie na podjazdach wyprzedzałem aż miło. Natomiast tam gdzie było płasko noga nie chciała kręcić szybciej niż by mogła. Chyba na 4 okrążeniach na łące przy mecie wyprzedzali mnie zawodnicy. Jakoś ich doganiałem, ale i tak za dużo traciłem na płaskich odcinkach.

Na drugim okrążeniu na zjeździe po piachu zostałem zaskoczony przez to co zobaczyłem. Wpadłem na ten zjazd na dość dużej prędkości, ale co z tego, skoro dziury po przejechaniu 170 zawodników zrobiły się takie, że nawet nie miałem czasu zareagować. Mimo tego, że nie hamowałem przodem koło przednie zablokowało się w piasku i przeleciałem przez kierownicę jak superman i sturlałem na sam dół. Znowu się udało, że nic się nie stało. Kierownica tylko się przekręciła przez ramę. Otrzepałem się z piasku i ruszyłem dalej. Zobaczyłem, że krew mi cieknie z kolana prawego, ale jakoś niespecjalnie się przejąłem i jechałem dalej.



Dogoniłem po chwili zawodników, którzy mnie wyprzedzili w czasie kiedy turlałem się po piachu. Przez kolejne okrążenia w zasadzie bezbłędnie technicznie jechałem. Na podjazdach, szczególnie na amfiteatr i długi asfaltowy przy muzeum wyprzedzałem zawodników i robiłem przewagę. Na trzecim okrążeniu na zjeździe wypadł mi z koszyka pełny bidon i przez resztę wyścigu kibicował mi z drogi ;) Przez czwarte okrążenie w zasadzie nie widziałem nikogo przed sobą ani za sobą. Doszedłem natomiast zdaje się, że na 5 okrążeniu jednego czy dwóch zawodników i z przewagą około 30 sekund wjechałem na ostatnie okrążenie.

Zacisnąłem zęby, bo to już ostatnie okrążenie i trzeba cisnąć. Jeśli nikogo nie dogonię, to chociaż nie dam się dogonić. Tak było. Niestety gdzieś popełniłem błąd i wyluzowałem za bardzo. Przez to na jakiejś 500 metrów przed metą doszedł mnie Darek Poroś z Politechniki Wrocławskiej. Wiedziałem już, że będziemy walczyć na finishu. Darek przycisnął na ostatnim podjeździe, ale nie odpuściłem mu. Wjechaliśmy razem na łąkę i zaczęła się walka. Jechałem mu tuż za kołem, ale miał jeszcze tyle siły, żeby 20 metrów przed metą docisnąć jeszcze i mnie zostawić. Przegrałem jedno miejsce, ale i tak podobała mi się walka na finishu.

Po przekroczeniu linii mety i zejściu z roweru nie mogłem się zgiąć w pół. Chipa z nogi zdjął mi Janek, bo nie byłem w stanie się pochylić. Na szczęście dziewczyny zarezerwowały nam masaż i po nim było trochę lepiej :)

Na metę wjechałem na 22 miejscu, dokładnie takim samym jak na czasówce. Całe 6 okrążeń zajęło mi 2:11:38. Cały wyścig przejechałem ze średnim tętnem 188, czyli dość wysokim.

Pierwsze okrążenie z dojazdówką: 22:04
Drugie okrążenie: 20:54
Trzecie okrążenie: 21:54
Czwarte okrążenie: 21:57
Piąte okrążenie: 22:26
Szóste okrążenie: 22:23

Najważniejsze jest jednak, że Akademia Górniczo-Hutnicza wywalczyła tytuł drużynowego Akademickiego Mistrza Polski uczelni technicznych i zaraz za Wszechnicą Świętokrzyską tytuł drużynowego Akademickiego Wicemistrza Polski. To był jeden z najlepszych startów AGH na AMPach. Emanuel Piaskowy przyjechał specjalnie z Włoch i zajął 6 miejsce, zdobywając też indywidualnie srebro w kategorii uczelni technicznych. Zaraz za nim, Artur Miazga zajął 7. miejsce i zdobył brązowy medal w kategorii uczelni technicznych. Wyśmienicie pojechał też Paweł Międzybrodzki, zajmując 9. miejsce. Następny w kolejności byłem ja, zajmując 22 miejsce. Na 24 pozycji z niewielką startą do mnie przyjechał Michał Jemioło.



Po wielu przygodach przed startem(urwał linkę przerzutki tuż przed startem) Adam Wojsa ukończył wyścig na 54 pozycji. Wielkiego pecha miał Janek Szczepański, bo po drugim okrążeniu był spokojnie w 30-stce, ale zepsuł się mu bębenek i musiał zejść z trasy. Bardzo jest mi szkoda, bo wynik byłby świetny. Janek już zapowiedział, że za rok będzie dziesiątka i go żaden bębenek nie powstrzyma :)

Natomiast warto napisać jeszcze o Damianie Wojtowiczu, tym, którego rano spotkałem na śniadaniu z zabandażowaną ręką i Kamilem, który był zrozpaczony, bo w piątek stracili jednego zawodnika, wczoraj Damian uszkodził tą rękę i nie może utrzymać kierownicy nawet i w zasadzie z Uniwersytetu Rzeszowskiego zostało dwóch zawodników. Kiedy wychodziłem ze śniadania mówiłem, żeby chociaż wystartował, żeby został sklasyfikowany z dublem na pierwszym okrążeniu. Powiedziałem mu, że trzymam kciuki żeby wystartował, ale po tym co Kamil mówił, ból jest taki, że ciężko mu będzie na start nawet dojechać.

Już po wyścigu, kiedy wróciliśmy z hotelu na dekorację, przeglądałem sobie wyniki i na koniec chciałem popatrzeć jak tam Kamil wystartował i czy Damiana sklasyfikowali. Otwieram ostatnią stronę wyników, patrzę, a tam nie ma Damiana. Strasznie przykro mi się zrobiło, bo chłopaki trenowali ciężko i nic z tego. Ale tak przeglądam kolejne strony i co widzę. Wojtowicz Damian – miejsce 57. Oczom własnym nie mogłem uwierzyć. Jak tylko to przeczytałem aż wstałem i zacząłem szukać ekipy z URz. Wypatrzyłem Kamila i poszedłem im pogratulować, a w szczególności Damianowi. To jest mistrz! W dodatku dowiedziałem się, że startował z ostatniego rzędu, bo nie chciał się pchać w tłok z tą ręką. To, co zrobił nie mieści mi się w głowie nawet i oni sami pewnie nie dowierzali. Historia jak z filmu... no i zdobyli upragniony brązowy medal drużynowo w kategorii uniwersytetów:)

PODSUMOWANIE AMPów

Mogę powiedzieć, że to był szczyt mojej formy, którą szykowałem na Akademickie Mistrzostwa Polski od listopada. Nie sądzę, żebym mógł jeszcze znacząco szybciej pojechać w tym roku. Może na czasówce parę sekund dałoby się jeszcze urwać, ale na samym wyścigu dałem z siebie wszystko. Moim celem na ten sezon było miejsce w 30-stce na AMPach i udało się z nawiązką. W sumie to nie spodziewałem się tak dobrego wyniku, szczególnie, że w ubiegłym roku zakończyłem rywalizację z dublem na 66 miejscu.

Chciałem pogratulować wszystkim zawodnikom z AGH – daliśmy czadu. Trójka zawodników w pierwszej dziesiątce, brąz Oli i drużynówki pokazały, że jesteśmy mocni. Podziękować trzeba też Panu Andrzejowi, który dzielnie zaopiekował się nami i dbał o wszystko. Do Wszechnicy jeszcze nam trochę brakuje, ale to jest sport i wszystko jest możliwe. Za rok, jeśli tylko zdrowie będzie na pewno powalczymy znowu :)



Jeśli chodzi o mój sprzęt, to w zasadzie nic nie mogę złego powiedzieć, bo przygotowany był perfekcyjnie, między innymi przez Rafała Gilarskiego, a przede wszystkim przez Kubę Zbiegienia, który składał cały rower. Koła profesjonalnie złożył Dawid Branny z firmy daveo.pl.

Rowerowi też się należy, więc przedstawię w skrócie co tam siedzi:
rama alu Scott Scale
amortyzator RS Sid Race bez manetki
koła na obręczach ZTR Alpine, szprychach Sapim CX-Ray i piastach Nowatec 711/712
na kołach zalane mlekiem NoTubes opony Geax Gato 1.9 w wersji TNT
manetki obrotowe Sram X0
przerzutki X9
korba SLX z łańcuchem i kasetą XT
a to co mnie spowalniało tam gdzie trzeba i robiło to perfekcyjnie, to hamulce Avid Elixir CR Carbon
mój tyłek wygodnie przejechał na siodle Selle Italia Flite Genuine Gel
klamoty typu kierownica, mostek, rogi i sztyca alu – wymieszane accent, concept i smica

Waga całego roweru to 10,2 kg.

Pracę mojego serca monitorował kodowany pulsometr Sigma Onyx Fit. Na głowie wysłużone kask Met i okulary Arctica, a na stopach w stanie agonii trampkowe już buty Shimano M085.

W zasadzie to cel na ten sezon został osiągnięty. Teraz czeka mnie sesja. Jeśli będzie zdrowie i czas, to jeszcze chciałbym pojeździć trochę w cyklokarpatach. Sam nie wiem czy nadal na giga. Jednak wolę bardziej wyścigi XC. Jeśli wszystko się ułoży, to chciałbym przynajmniej raz w tym sezonie wystartować w Tarnowie na Górze Św. Marcina i powalczyć w wojewódzkich eliminacjach Family Cup i gdyby się udało zakwalifikować, to jeszcze we wrześniu na finale w Kielcach.

A co będzie, to czas pokaże. Jedno jest pewne. Trzeba jeść stejki i nie ma opierd#$%^ sje ;)

Komentarze (1)

średnie tętno wymiata :D pozdr. DCube

DCube 10:09 piątek, 27 maja 2011
Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa jacys

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]