Wpisy archiwalne w miesiącu

Wrzesień, 2011

Dystans całkowity:242.00 km (w terenie 132.00 km; 54.55%)
Czas w ruchu:09:49
Średnia prędkość:24.65 km/h
Maks. tętno maksymalne:208 (100 %)
Maks. tętno średnie:190 (92 %)
Suma kalorii:5920 kcal
Liczba aktywności:6
Średnio na aktywność:40.33 km i 1h 38m
Więcej statystyk

3. miejsce w ostatniej edycji Pucharu Tarnowa i 2. miejsce w klasyfikacji generalnej

Niedziela, 18 września 2011 · Komentarze(7)
Kategoria Zawody, Treningi
Podobnie jak na IV eliminacji, nie mieliśmy czym dojechać do Tarnowa. Z Jasła ludzie niechętnie jeżdżą na XC. W dodatku pogoda ładna, więc woleli jechać gdzieś na wycieczkę niż na zawody. Niestety nie było też od kogo pożyczyć samochodu i klapa... Od 15:00 zacząłem dzwonić po ludziach i pytać o miejsce dla mnie i Marcina Mokrzyckiego. Dopiero po 20:00 udało się dodzwonić do Sławka Skóry i załatwić transport. Marcin nie czuł się najlepiej, więc pojechaliśmy we dwóch.

Bez pośpiechu o 9:30 wyjechaliśmy z Jasła. W godzinę przyjechaliśmy do Tarnowa, spokojnie zapisaliśmy się i pojechaliśmy na trasę 45 minut przed startem. Trasa zmieniona, moim zdaniem poprzednia była ciekawsza, ale ta i tak była porządna, jak na prawdziwe XC przystało. Natomiast tym razem więcej było wybojów, nawrotów, kawałek po delikatnym błocie. No też fajnie :) Przejechaliśmy w 15 minut spokojnym tempem całe okrążenie, a ja jeszcze sobie podjechałem raz na maksa pierwszy podjazd. Zjadłem ¾ banana. Piętnaście minut przed startem ostatnia toaleta i jazda na start. Spotkałem jeszcze Artura Miazgę i razem z nim i Arkiem Krzesińskim pojechaliśmy na krótką rozgrzewkę.



5 minut przed startem byliśmy już ustawieni. Stałem w drugiej linii za Mateuszem Woźniakiem. Pół minuty przed startem uruchomiłem bez problemów pulsometr. Sędzia nas wystartował. Start jak zawsze pod górę, bardzo to lubię. Jechało mi się świetnie. Od razu wystrzeliłem do przodu i sobie jechałem bez problemów pod górę. Wyszedłem nawet na pierwszego i tak jechałem aż do linii mety. Zaczął się chodnik i podjazd pod betonową płytę. Wtedy odcięło mnie... tak mnie cholernie zapiekło, że musiałem odpuścić to tempo i grupa 5 osób zaczęła mi już wtedy odjeżdżać. Kilka ciasnych zakrętów, parę zjazdów, krótki podjazd i wypad na łąkę. Tam miałem w zasięgu wzroku tą grupę. Wtedy wyprzedził mnie Arek, próbowałem z nim jechać, ale po kilkunastu sekundach znowu odpuściłem. Wtedy już wiedziałem, że nie będzie dobrze...

Cały czas na kole siedział mi Mateusz Woźniak. W końcu przycisnął i mnie wyprzedził. Mniej więcej do końca pierwszego okrążenia jechałem tuż za nim. Niestety na podjeździe pod płytę odjechał mi... porażka trochę, ale jakoś jechałem dalej. Za mną praktycznie nikogo, tak jak na poprzedniej edycji. Do samego końca wyścigu nie miałem za plecami nikogo, jedynie parę razy mijałem się z innymi zawodnikami.



Drugie okrążenie było wcale nie lepsze, a powiedziałbym, że nawet gorsze. Mateusz odjechał w cholerę na jakieś 15 sekund i ciągle zwiększał swoją przewagę. To było dziwne, bo na objeździe podjazdy, które teraz z przymusu jechałem miękko, jechałem bardzo twardo i szybko. Nie wiem co się stało.

Na początku czwartego okrążenia zobaczyłem Mateusza Woźniaka podążającego w przeciwną stronę. Okazało się, że urwał hak przerzutki i teraz jechałem na 3 pozycji w orliku. Jechałem wciąż kiepsko, ale mniej więcej w połowie okrążenie wstąpiło we mnie coś, co w końcu uruchomiło „silniki” ;) Złapałem drugi oddech i zacząłem jechać swoje. Szkoda, że tak późno. Podjazdy, które pokonywałem ze środkowej tarczy, teraz podjeżdżałem z blata, na stojąco. Nie mogłem się nadziwić jak szybko pokonywałem podjazdy na łąkach. Niesamowite po prostu. Czułem, że w końcu jadę. Tak samo było na ostatnim okrążeniu. Jechałem bardzo mocno i dobrze technicznie. Wtedy zacząłem się zastanawiać dlaczego tak źle mi się jechało z początku... niestety nadal nie wiem o co chodzi.



Na metę wjechałem 3. w kategorii. Wygrał Arek Krzesiński, który jest jak zawsze w niesamowitej formie. Chwilę za mną przyjechał Damian Wojtowicz. Wraca do siebie po kontuzji... to mi się podoba ;) Trzymałem cały czas za niego kciuki.

Natomiast po moim starcie czułem porażkę, taki niedosyt. Nie wiem co się stało, mimo że teoretycznie byłem wypoczęty aż nadto. No ale było, minęło ;)

Szczęśliwie się złożyło, że wskoczyłem w klasyfikacji generalnej na 2 miejsce! Bardzo miłe zaskoczenie. W sumie walczyłem o 3. miejsce, kalkulując jak musiałby się skończyć wyścig, żeby mi się udało na 3. wejść. Okazało się, wskoczyłem na 2. Pojechałem 3 edycje z 5, a i tak wystarczyło. Mało kto miał wszystkie edycje, no ale nie dziwota, skoro wyścig pokrył się z maratonem w Iwoniczu. Nie wiem na co liczyli organizatorzy Pucharu Tarnowa? Że zawodnicy przyjadą do nich? Łatwiej jest przestawić XC niż maraton, ale niestety orgi do tego jeszcze nie doszli.



W tym roku pierwszy raz startowałem w Pucharze Tarnowa. Bardzo mi się podobało :) W pierwszej eliminacji skończyłem wyścig na 2. miejscu. Na czwartej edycji zwyciężyłem, a teraz byłem 3. Nie mogę narzekać.

Mogę natomiast z perspektywy zawodnika napisać co mi się podoba w Pucharze Tarnowa, a co nie. Zacznę od tego, że na Pucharze Tarnowa zawsze jest wysoki poziom. Wszystko trzyma się kupy i plan jest co do minuty dopracowany. Oprócz tego są fajne nagrody i odpowiednio dużo kategorii wiekowych. Ale najlepsza jest trasa. Dobre XC po prostu.

Co mi się nie podoba? Marna medialność. Kolejna zaprzepaszczona szansa na zaistnienie w świadomości kolarzy. Nie ma informacji w portalach branżowych, praktycznie raz czy dwa znalazłem jakąś wzmiankę. Kolejni organizatorzy, którym nie zależy na tym, żeby ich cykl był popularny. Ale trudno, żeby się komuś chciało napisać relację, skoro wyniki publikowane są 4 albo 5 dni po zawodach. Zdjęć od drugiej edycji nie ma już wcale. To jest trochę niepoważne traktowanie nie tylko mediów, ale przede wszystkim zawodników. Odnoszę wrażenie, podobnie jak przy Family Cup, że organizatorzy wiedzą swoje i po kilkunastu latach nie mają zamiaru iść z duchem czasu, żeby bardziej zaistnieć w mediach, uczynić tę imprezę bardziej prestiżową, a co za tym idzie przyciągnąć jeszcze większą liczbę zawodników. Ostatnią rzeczą jest brak nagród za generalkę. Oczywiście nie nagrody są najważniejsze, ale trzeba jakoś zawodników zmotywować do „robienia generalki”.

Tak czy siak, podoba mi się Puchar Tarnowa. Rzeczy, o których wyżej pisałem, w większości są do poprawienia w bardzo łatwy sposób. Jednak ciągle jestem pod wrażeniem tego, że wszystko tam jest tak dobrze ogarnięte. Za rok spróbujemy zrobić w Jaśle XC i może się uda to ogarnąć co najmniej tak dobrze jak Puchar Tarnowa.

To był prawdopodobnie mój ostatni wyścig w tym sezonie. Jest jeszcze uphill w Korczynie i bikemaraton w Kielcach, ale najwyraźniej jestem już wypalony po sezonie. Za jakiś czas napiszę podsumowanie mojego sezonu 2011. Jeśli ktokolwiek to czyta, to zapraszam jeszcze we wrześniu do jego przeczytania. Śledźcie na bieżąco ;)

Pozdrawiam,
Wojtek Wantuch

Gorajowice i mój rekordzik

Piątek, 16 września 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Treningi
Pojechałem z Marcinem Mokrzyckim do Gorajowic tłuc pętle. Suchutko, fajnie, szybko. Pierwsze trzy rundy spokojnie, a 4 pojechałem na maksa z czasem 11:04 i średnim tętnem 185 i max 193, co świadczy o tym, że jednak to nie był max ;)

Szosa

Czwartek, 15 września 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Treningi
Spokojnie do Binarowej.

(VIDEO) Finał Cyklokarpat w Jaśle 11 września 2011

Niedziela, 11 września 2011 · Komentarze(2)
Kategoria Treningi, Zawody
W zasadzie to nie ma o czym pisać :) Przed maratonem nie jeździłem nic a nic... od Mistrzostw w Kielcach. Za to znaczyłem trasę maratonu i czasem po nocach siedziałem, żeby inne rzeczy ogarniać. Ogólnie, to wiadomo było, że mój start będzie marny, ale w sumie biorąc to wszystko pod uwagę nie było źle :)

Najbardziej jestem zadowolony z tego, że impreza wypaliła. Napociliśmy się przy jej organizacji i opłacało się. Prawie nikt nie zgubił trasy :P Pozdrawiam Cię Mateusz :D Za rok damy więcej X-ów :P Pogoda też dopisała, jechałem sobie z kamerką i mi nie odpadła, więc tylko żyć, nie umierać :D Jednym słowem, warto było.



Natomiast co do samego startu. Jak zawsze było. Przez Jasło jechałem sobie z przodu – trzeba się na dzielni lansować ;) Nie ma lipy. Jak wpadliśmy na tory to już się to wszystko zaczęło rozciągać. Pierwszą ściankę pokonałem całkiem nieźle i w pierwszej grupce wjechałem na górę. Zjazd, kilka zakrętów, prosta i znowu do góry. Tam już nie dałem rady i zostałem troszeczkę z tyłu. Obok mnie jechał Maciek Rudke i Damian Wojtowicz. W zasadzie do początku podjazdu pod Liwocz z Damianem tasowałem się co kilometr chyba :D Raz ja go wyprzedzam, raz on mnie.

Zaczął się podjazd pod Liwocz. Nie pamiętam z kim tak wjechałem. Mniej więcej przed środkowym parkingiem dogoniłem Zbyszka Krzesińskiego. Na ostatniej prostej przed szczytem widziałem pierwszych zawodników, na czele których jechał Grzesiek Ziajka.



Nie chce mi się sprawdzać, który open byłem na pierwszym punkcie kontrolnym, ale właśnie od podjazdu na Liwocz zaczęło mi się dobrze jechać. Zjechałem w miarę dobrze (w miarę, bo mało brakło, co widać na filmiku) niebezpieczny zjazd z Liwocza i jechałem dalej widząc przed sobą kolejnych zawodników, których dobrze nie pamiętam, więc nie będę wprowadzał w błąd. Pamiętałem natomiast po nawrocie na żółtym szlaku, że wyprzedziłem Mateusza Bielenia, który tylko odpowiedział „jedź Wojtuś” :D Wtedy sobie pomyślałem, że dopiero na mecie się zobaczymy :D Myliłem się i to bardzo. Zaraz po tym wypadła mi lewa soczewka ;)



Już przed drugim bufetem Mateusz dogonił mnie z jednym z zawodników PSK i wyprzedził w taki sposób, że myślałem, że stoję :D Szok. Po prostu mnie odcięło. Widziałem tylko jak się chłopaki oddalali. Zdołałem dogonić tylko Piotrka Biernawskiego mniej więcej razem wpadliśmy do lasku w Lisowie. Tam też zobaczyłem, że Mateusz nie zauważył skrętu w prawo i pojechał przez iksy prosto :D Wołałem go, nie słyszał, ale i tak się wrócił. Trochę odskoczyłem wtedy od Piotrka, ale już Bączalu był na moim kole. W ten sposób razem jechaliśmy aż do ostatniego podjazdu na trasie.



W międzyczasie spotkaliśmy Grześka Ziajkę, który zrezygnowany podążał do mety. Wcześniej jechaliśmy z Piotrkiem po zmianach, ale w momencie kiedy dojechaliśmy do Grześka wdarło się jakieś fatalne rozluźnienie ;) Pewni swego jechaliśmy przez Trzcinicę i rozpoczęliśmy ostatni podjazd.



Jakieś 100 metrów od podnóża pojawił się Mateusz. Jak tylko się zorientowałem ruszyłem do przodu. To był błąd. Takiego skurczu jeszcze w tym roku nie miałem. Nogi mi zdrętwiały z każdej strony :D Jak próbowałem nacisnąć, to tylko ból czułem, a wcale szybciej nie jechałem. Musiałem odpuścić ;) Jeszcze tylko powiedziałem do Grześka: „Mateusz się zgubił, to niech ma” ;) Od tego momentu jechałem z Grześkiem do samej mety.



Jechaliśmy spokojnie, nikogo nie mieliśmy za sobą i umówiliśmy się, że tak spokojnie dojedziemy do wałów, a po zjeździe z wałów rozegramy sobie finish ;) Jest kamerka, to może będzie ładnie wyglądało :) No i rzeczywiście jechaliśmy spokojnie. Mnie się już woda skończyła, wziąłem dwa łyki od Grześka i wpadliśmy na targowicę. Jeszcze tylko podjazd pod most. Nie daliśmy rady oczywiście wyjechać. Zszedłem i poprowadziłem. W jednej chwili nogi tak mi zdrętwiały, że nie mogłem ich zgiąć, a ból mnie taki przeszył, że nie wiedziałem czy te 2 km do mety dojadę. Grzesiek widział co się dzieje i zwolnił troszkę. Rozkręciłem te skurcze i wszystko w miarę wróciło do normy. Jechaliśmy spokojnie wałem. Pokazałem mu, w którym miejscu finish. Ostatnie kilkadziesiąt metrów wału, podciągnąłem klamry i powiedziałem że po wjeździe na asfalt finishujemy :) Tak też się stało.



Zjechaliśmy spokojnie z wału, kawałek po trawie i zaczął się asfalt. Grzesiek wystrzelił na stojąco, a ja za nim na kole. Cały czas nie odpuszczałem, tylko kontrolowałem kiedy będzie linia mety. Kiedy wszyscy na mecie już myśleli, że Grzesiek mnie zostawił w tyle, wypadłem lewą stroną i o ułamek sekundy przed nim wjechałem na metę :) Ale mieliśmy obydwoje ubaw :) Finish jak na szosowym wyścigu. Całość jest na filmiku :)



Ostatecznie przyjechałem 7 open i 6 w kategorii m2 ze startą ponad 6 minut do Łukasza Olejarza. Drużynowo zajęliśmy 2 miejsce. W generalce mega zająłem 5. miejsce, a drużynowo JSC zajęło 2. miejsce.

Skrót filmu z mojego przejazdu: polecam oglądać w 720p na yt:


PS - nie wiem czy te wskazania z pulsometru są dobre, bo na samym początku się zawiesił i potem tylko no signal. Więc prawdopodobnie nie miałem takiego pulsu. Wyższy byłby niż na xc, a to raczej nie jest możliwe.

Family Cup z perspektywy polskich zawodników

Sobota, 3 września 2011 · Komentarze(2)
Kategoria Różności, Zawody
Od początku jak tam przyjechaliśmy wszystko wyglądało mniej więcej jak Puchar Smoka (oczywiście bez urazy, bo Puchar Smoka, to porządna impreza). Tylko troszeczkę więcej zawodników, pomiar czasu i cięższa trasa. Poza tym, MNIEJ kibiców, brak atmosfery mistrzostw Polski i ogólnie są imprezy o randze teoretycznie niższej, na których jakoś bardziej czuć tą kolarską otoczkę. Założę się, że kielczanie po prostu nie mieli pojęcia o tej imprezie.

Z kolei największa porażka organizatora, to zero medialności. Co z tego, że była TVP Sport, skoro 20-minutowy materiał leciał w środku dnia w sobotę, a na domiar złego nigdzie w internecie go nie można odnaleźć... czyli tak naprawdę jakby nie istniał. Również w lokalnych kieleckich mediach próżno szukać jakiejkolwiek informacji. No może fragment audycji radiowej, ale to wszystko. Jednak to co najbardziej bije po oczach, a raczej nie bije, to zero jakiejkolwiek wzmianki na ten temat w portalach branżowych np. mtbnews.pl, velonews.pl lub bikeworld.pl. Co jak co, ale MISTRZOSTWA POLSKI AMATORÓW to powinien być jeden z najważniejszych, jeśli nie najważniejszy news w roku jeśli chodzi o amatorskie ściganie w tym kraju, bo ileż osób ma licencje? Większość to amatorzy. Wszystko wskazuje na to, że organizatorom nie zależy na tym, aby ta impreza miała jakiś prestiż. W tym momencie tylko zainteresowani wiedzą, że takie Mistrzostwa się odbyły, tak naprawdę do Kielc nie przyjeżdżają najlepsi amatorzy, bo nie widzą w tym sensu.

Natomiast zanegować tego, że otrzymuje się tytuł Mistrza Polski Amatorów, nie można. Ale chyba organizatorzy przez to troszeczkę spoczęli na laurach, bo od strony zawodnika to wygląda tak, jakby to była jakaś podrzędna lokalna impreza, a nie Mistrzostwa Polski. Oczywiście to tylko moje zdanie, ale uważam, że brak otoczki medialnej to zaprzepaszczenie potencjału do promocji amatorskiego kolarstwa w Polsce, a co za tym idzie, później także zawodowego kolarstwa, bo chyba nikt nie rodzi się zawodowym kolarzem i skądś trzeba wyławiać te talenty, które później będą reprezentować nas na Pucharze Świata, Mistrzostwach Świata i w końcu na Olimpiadzie. Na „pocieszenie” powiem tylko jeszcze, że podobnie jest z Akademickimi Mistrzostwami Polski i przynajmniej z niektórymi edycjami AZS MTB CUP. W zasadzie popełniane są te same błędy. W tym roku AMP w kolarstwie górskim były zorganizowane w samym centrum stolicy Wielkopolski. Zero informacji dla mieszkańców o tym, że w centrum Poznania na Cytadeli odbywają się Akademickie Mistrzostwa Polski. Plusem jest, że po przynajmniej była informacja w portalach branżowych.

Wicemistrzostwo Polski Amatorów w kolarstwie górskim, czyli Family Cup Kielce 3 września 2011 (VIDEO)

Sobota, 3 września 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Treningi, Zawody
Niby to była dla mnie impreza nr 2 w tym sezonie, ale przygotowywałem się do niej jak do jakiegoś ogórka. Sprawy związane z organizacją maratonu w Jaśle skutecznie przesłoniły treningi, chodziłem niewyspany i w ogóle nie tak to powinno wszystko wyglądać. Dzisiaj mamy 14 września, a ja dopiero teraz mam chwilkę czasu, aby cokolwiek napisać.

Przyjechaliśmy do Kielc przed 11:00. Ja, Kuba i Dachu. Mój start był o godzinie 13:30, a po moim wyścigu mieli wystartować Kuba i Dachu. Pogoda dla mnie idealna, chociaż nie był to taki straszny upał jak zdarzało się podczas wakacji. Mieliśmy mnóstwo wolnego czasu, więc rozkleiliśmy plakaty maratonu. Pojechaliśmy na trasę wyścigu. Trasa podobna do trasy w Iwoniczu. Chwilę pod górę, długo delikatnie w dół i bardzo długi podjazd, a potem średnio techniczny zjazd, krótki podjazd i zjazd do samej mety. Podczas objazdu trasy zaczął mnie denerwować przedni hamulec, który co chwilę ocierał o tarczę skrzypiąc. Na szczęście chwilę przed zawodami Kuba go wyregulował idealnie i wszystko było ok.



Mniej więcej godzinę przed startem nie byliśmy jeszcze przebrani. Oglądaliśmy sobie starty młodszych kategorii, totalny luz. Na pół godziny przed startem przypomnieliśmy sobie z Arkiem Krzesińskim, że pasuje się zacząć przebierać. Trochę za późno, co niestety odbiło się na rozgrzewce, a właściwie na jej braku. Kiedy już byliśmy gotowi podjechaliśmy na start. Zostało 5 minut. Ani ja, ani Arek nie byliśmy rozgrzani. Postanowiliśmy szybko skoczyć na krótką rozgrzewkę. Zrobilismy młą rundkę po okolicy i stanęliśmy na starcie. Stanąłem sobie za Arkiem, w drugim rzędzie. Nadal luz jak nie wiem co.

Repoterka z TVP Sport podeszła jeszcze do Arka i zapytała czy są emocje :D Arek jej na to odpowiedział, że nie ma, no i go wycięli z relacji :D

W każdym razie pozostało kilka sekund do startu, odpaliłem pulsometr i ruszyliśmy. Arek ruszył pierwszy, ja bez problemu na pierwszych 100 m dorównałem do niego i w las wjechaliśmy pierwsi. Od razu po górkę, ale krótko. Potem delikatnie w dół. Wtedy Arek powiedział do mnie: „tempo jak na maratonie” i zapytał: „to kiedy zaczniemy jechać?” :) Nie przeraziło mnie to jakoś specjalnie, bo rzeczywiście nie jechaliśmy na maksa, natomiast jadący za nami zawodnicy chyba po usłyszeniu tego trochę zwątpili ;) W każdym razie zjazd kończył się nawrotem i od razu zaczynał się podjazd. Jechałem równo z Arkiem, tuż za nami dwóch zawodników. Na pewno jechał Mateusz Woźniak, ale drugiego zawodnika nie pamietam. Wyrwałem się troszkę przed Arka, ale ten przypomniał mi, że nie robiliśmy rozgrzewki i nie ma sensu tak drzeć. Wtedy dotarło do mnie, że rzeczywiście nie było rozgrzewki i w świadomości mi to zostało na całe okrążenie. Mniej więcej w połowie podjazdu osłabłem albo to Arek przyspieszył. Inni zawodnicy też nie dali rady się zbliżyć. Rozpoczął się zjazd. Całkiem nieźle mi szło, zrobiłem przewagę sobie, ale Arek na końcu pierwszego okrążenia miał już 40 sekund przewagi! Ja nad Mateuszem miałem praktycznie na każdym okrążeniu jakieś 10 sekund przewagi i ostatecznie po 5 okrążeniach Arek zostawił nas na ponad 4 minuty!



Co ciekawe, pierwsze 3 okrążenia przejechałem równo po 10:30, a dwa ostatnie po 11:00. Cały czas oglądałem się za siebie i trzymałem Mateusza na dystans, ale wydaje mi się, że gdyby się sprężył na przedostatnim okrążeniu i ostatnim, to by mnie zrobił jak złoto... Ja nie miałem nawet siły odpowiedzieć w razie takiej akcji. Średnie tętno też mówi samo za siebie. Bo niby to jest 188, ale nie było momentu na odpoczynek, bo zjazdy były takie, że wypadało na nich dokręcać. Max też niziutki: 201. To nie był mój dzień. Przed wyścigiem w Tarnowie jak tylko się obudziłem, to wiedziałem, że to mój dzień. Czuć było moc, samopoczucie dobrze, a tutaj, to tak sobie z tym było. Chociaż i tak jestem zadowolony, bo Mateusz to mocny zawodnik. Arek chyba i tak jest w tym roku poza zasiegiem, ale że aż z taką stratą przegrać, to niedobrze.



Podczas wyścigu czułem, że to nie jest to. Nie pamiętam w tym roku, żeby aż tak mi zakwasiło mięśnie. To być może skutek braku rozgrzewki, ale też i zmęczania całym tygodniem.

Jakby na to nie patrzeć, tytuł Wicemistrza Polski jest :) Bardzo ładny szklany puchar też :) To był mój pierwszy występ w Family Cup. Startowałem w kategorii Orlik. Na temat samej organizacji imprezy wolałbym się nie wypowiadać, bo jak na taką rangę imprezy, to możliwości były wykorzystane chyba w 20%, jak nie gorzej. W kolejnym poście napiszę co sądzę o takiej organizacji.



Oprócz mnie z zawodników JSC tytuł wicemistrza w Juniorze wywalczył Piotrek Szudy. Kuba w Elicie był 6, a Mateusz urwał hak i rozwalił przerzutkę na drugim okrążeniu.

Video:


Foto: Family Cup

Pozdrawiam
Wojtek Wantuch