Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2011

Dystans całkowity:719.00 km (w terenie 171.00 km; 23.78%)
Czas w ruchu:34:22
Średnia prędkość:20.92 km/h
Maks. tętno maksymalne:204 (100 %)
Maks. tętno średnie:196 (97 %)
Suma kalorii:17582 kcal
Liczba aktywności:19
Średnio na aktywność:37.84 km i 1h 48m
Więcej statystyk

Podsumowanie części okresu przygotowawczego

Środa, 27 kwietnia 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Różności
Przy okazji pisania poprzedniego posta zauważyłem, że stuknęło 200 godzin treningów. Dlatego z ciekawości chciałem poznać inne statystyki i co się okazuje, są równie okrągłe (nie dla informatyka co prawda) :)

I tak od listopada do chwili obecnej trenowałem około 200 godzin, na rowerze przejeździwszy 2090 km podczas treningów.
Oprócz tego szacunkowo jakieś 1800 km na uczelnię, czyli prawie że tyle co treningów.

Sprawdziłbym ile dokładnie czasu spędziłem na rowerze, ale w tym momencie nie mam na to czasu. A wszystko by było do sprawdzenia od ręki gdybym utworzył od razu osobną kategorię na basen, bieg i siłownię, no ale mądry Polak...

Jako ciekawostkę powiem, że podczas zarejestrowanych z pulsometrem treningów spaliłem ponad 50 000 kalorii :), czyli około 1 000 czekolad :P albo 25 000 Tic-Taców :D

Pozdrawiam,
Wojtek

Trening na szosie i rekord pod ZOO

Środa, 27 kwietnia 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Treningi
Przyjechałem na 2 dni do Krakowa, a że pogoda wyśmienita za oknem, to wziąłem Pruckową szosę i pojechałem przed siebie, czyli ścieżką rowerową do toru kajakowego, a potem do Tyńca i pod zoo zrobić parę podjazdów.

Udało się wykręcić całkiem dobry, jak na moje możliwości czas: 5:03. Dla porównania mój rekord wynosił 5:26, czyli poprawa o ponad 23 sekundy. Na pewno wiatr pomógł, bo wiało w plecy na odsłoniętej prostej.

W sumie zrobiłem 3 podjazdy. Pierwszy ile fabryka, drugi jak się okazało, że na pierwszym życiówkę zrobiłem, odpuściłem i spokojnie przejechałem, żeby podjąć próbę zejścia poniżej 5 minut. Jednak nie udało się i wyciągnąłem 5:16, co i tak jest lepsze od mojego poprzedniego wyniku ;)

Ten pierwszy podjazd był masakryczny, paliło mnie w nogi niemiłosiernie, ale jakoś się zmusiłem i jak przy budce zobaczyłem, że czas jest poniżej 2 minut, to jakby mnie ktoś ciągnął... Gdzieś wyprzedzałem dwóch kolarzy, którzy krzyknęli część a ja dałem radę im odpowiedzieć "siema". Nie wiem jak to możliwe, skoro mało płuc nie wyplułem, ale dało radę pozdrowić jeszcze, jak zwyczaj nakazuje ;)

Natomiast końcówka była taka, że nie wiedziałem co się dzieje. Chciałem wstać z siodła, ale nie dałem rady... Po prostu zrzuciłem z tyłu o 2-3 koronki i gnałem co sił. Po przekroczeniu przejścia dla pieszych przed kasą zoo nie mogłem nabrać powietrza, nie mówiąc o tym, że po prostu stanąłem w miejscu, bo nie dałem rady obrócić korbą! Ale to jest piękne uczucie mimo wszystko.

Tak się przedstawiają dokładnie podjazdy:
podjazd 1: czas 5:03 avgHR 193, maxHR 201
podjazd 2: czas 8:25 avgHR 169, maxHR 179
podjazd 3: czas 5:16 avgHR 195 (!!!) maxHR 199
Nie wiem jak to możliwe z tym 195, skoro czas gorszy, a średni HR wyższy. No ale coś musi być na rzeczy.

Wiatr w plecy.

Jutro jadę o 15:00 na trening z Politechniką Krakowską zobaczyć zmienioną trasę. Wg prognozy ma padać, ale może dam radę ;) A po wszystkim wracam do Jasła.

PS, dzisiaj wybiła 200 godzina treningów :) Oby nie poszły na marne.

Najdłuższa wycieczka na Magurę :)

Wtorek, 26 kwietnia 2011 · Komentarze(1)
Kategoria Treningi, Wycieczki
Niech Was nie zwiedzie te 3 godziny jazdy. Oprócz tego była jeszcze godzina! Godzina na przechodzenie po drzewach i ich przeskakiwanie i chodzenie pod nimi.

Daliśmy się z Gackiem wpuścić w mal... w powalone drzewa. Od ubiegłego roku na zjeździe z Magury do Folusza zalegały powalone drzewa. Droga praktycznie była nieprzejezdna i tylko piesi nią chodzili.

Jednak wczoraj zauważyliśmy, że drzewa zostały usunięte. Więc radośnie postanowiliśmy, że nie zjedziemy tą samą drogą, tylko pojedziemy tam gdzie wcześniej były drzewa powalone.

Z każdym metrem było coraz fajniej, bo rzeczywiście drzewa powycinane i tylko wióry zostały. Niestety... gdzieś po przejechaniu 1/3 trasy napotykamy na pierwsze zwalone drzewo. Wtedy zaczyna się zabawa. Nie chce nam się wracać do góry, bo nie wiadomo czy dalej są czy nie ma drzewa, może to po ostatnich wiatrach spadło...

A gdzie tam... było coraz gorzej. Drzewa bez przesady co 30-40 metrów... momentami nie opłacało się wsiadać na rower. Tym sposobem z 20 minutowego zjazdu zrobił się ponad godzinny spacer z przeszkodami.

Za to pogoda była wprost idealna: słonecznie, ciepło i bezchmurnie. Cudownie jednym słowem. A co nas zdziwiło, to to, że już w ogóle ani śladu po śniegu nie zostało, a rok temu o tej porze na szczycie szliśmy po kolana w śniegu ;)

Wielkanocna przejażdżka z JSC

Poniedziałek, 25 kwietnia 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Treningi
W lany poniedziałek wybraliśmy się dość sporą grupą na przejażdżkę spalić trochę kalorii świątecznych :)

Przejechaliśmy przez krzyżówkę w Foluszu, a potem mieliśmy jechać na Lipinki. Jednak Gryszu na zjeździe asfaltowym złapał kapcia i zeszło trochę czasu, więc postanowiliśmy skrócić trochę trasę. Po około 3-4 km Gryszu znowu złapał gumę. Do tego Prucek pourywał szprychy.

Musiałem wcześniej wracać do domu, więc z Kamilem urwaliśmy się i pojechaliśmy do domu, całkiem mocnym tempem, bo Kamil był na szosie, to ciągnął fest :)

Trening z Jasielskim Stowarzyszeniem Cyklistów

Sobota, 23 kwietnia 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Treningi
Wybraliśmy się dzisiaj na szosach na delikatny trening: ja, Kamil P., Kuba Z. i Marcin W.

Pogoda świetna, słoneczna i ogólnie czad. Przejechaliśmy się po wioskach na szosach. Całkiem lekko i przyjemnie. Tempo w miarę :)

Już coś lepiej z pulsem niż ostatnio, może jutro coś mocniej spróbuję :)

PS Co do pedałów.. dokręciłem na maksa sprężyny i już jest lepiej. Żebym wczoraj już to zrobił, to bym może uniknął powietrznych ewolucji. ;)

FrontFlip w Gorajowicach

Piątek, 22 kwietnia 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Treningi
Pozałatwiałem parę spaw w mieście i w domu, a że pogoda piękna postanowiłem się wieczorkiem wybrać na rower. Jeszcze w tym roku nie byłem w Gorajowicach, to chciałem zobaczyć co tam słychać.

Zgodnie z moimi oczekiwaniami w paru miejscach trasa była zagrodzona gałęziami. ZAGRODZONA to słowo klucz. Niestety zawsze jakiś debil musi zagrodzić specjalnie trasę, żeby uprzykrzyć życie kolarzom. No ale dało się przejechać i sobie spokojnie przejechałem jedno okrążenie, żeby na drugim okrążeniu zrobić czasówkę.

Już na pierwszym okrążeniu zawadziłem parę razy korbą w zakrętach, parę razy mi się but wypiął... nawet przy ruszaniu ze skrzyżowania wydarłem buta z spda... Jak się później okaże, źle zrobiłem, że nie zabrałem nowych spd, tylko stare i wyrąbane.

W połowie okrążenia wiedziałem już, że mam lepszy czas niż w ubiegłym roku - to bardzo dobrze rokowało, więc przycisnąłem jeszcze. Tym bardziej, że jechałem na porównywalnym rowerze, co prawda bez amora, ale może to tym bardziej podobny do mojego ubiegłorocznego bike'a. Natomiast to co widzę, to to że mam bardzo niski puls... ale wczoraj przecież nie jeździłem w ogóle, więc nie wiem o co chodzi.

Zaraz po zjeździe, na delikatnych hopkach wypiął mi się, ni z gruchy ni z pietruchy, lewy but. Pech chciał, że było to tuż przed "wyskokiem" na hopkę. Próbowałem się jakoś utrzymać rękami, ale przy obrocie prawą korbą uderzyłem nią w ziemię, straciłem równowagę i przeleciałem przez kierownicę, a nade mną tak samo przekoziołkował nade mną rower. Przejechałem prawym bokiem po ściółce leśnej i poobcierałem się trochę, ale chyba niegroźnie. Natomiast kciuk mnie boli i przy zginaniu trochę boli.

Po przewrotce wstałem, otrzepałem się i dokończyłem pętlę. Morał z historii jest taki, że nie wolno jeździć w spdach na wyrąbanych pedałach... Całe szczęście, że nic poważnego się nie stało, a było blisko. Jak potem oglądałem to miejsce, to przeleciałem nad/obok pniaka. Ktoś czuwa nade mną.

Z Pruckiem w Wolskim

Środa, 20 kwietnia 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Treningi
Tym razem pewny jest tylko upał! Ja nadal jestem niewypoczęty... ledwo za Grześkiem się doczołgałem do lasku. Dopiero później lepiej mi się zrobiło. Pokazałem Grześkowi trasę i dwa razy objechaliśmy. Potem jeszcze szlakami pojeździliśmy i rozjechaliśmy się do domu :)

Lasek Wolski - kolejna próba

Wtorek, 19 kwietnia 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Treningi
Dla porównania postanowiłem pojechać do Lasku. Bez zbędnego komentarza:
okrążenie 1: 21:03 avg 172 max 193
okrążenie 2: 21:34 avg 174 max 192

Przed tym pojechałem raz na rozgrzewkę i przy okazji posprzątałem gałęzie zalegające na trasie. Potem jeszcze pojechałem asfaltem dookoła lasu. Trochę zeszło z tym wszystkim.

Jedno jest pewne: po pulsie widać jak bardzo niewypoczęty po Tarnowie jestem.

Rozjazd po Pucharze Tarnowa

Poniedziałek, 18 kwietnia 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Treningi
Po zajęciach wybrałem się na delikatny rozjazd. Niestety pulsometr odmówił posłuszeństwa i mam tylko czas.

Pojechałem spokojnie na tor kajakowy i z powrotem.

Jest cieplutko

Puchar Tarnowa MTB Lasek Lipie – drugie miejsce :)

Niedziela, 17 kwietnia 2011 · Komentarze(2)
Kategoria Zawody
No, tego się nie spodziewałem w życiu. Nigdy wcześniej nie byłem na Pucharze Tarnowa, pojechałem pierwszy raz i zająłem drugie miejsce w kategorii U-23. Do tej pory nie mogę uwierzyć. Przejdźmy do „krótkiej” relacji.

O godzinie 8 przyjechał po mnie Furman i pojechaliśmy do Tarnowa. Na miejscu byliśmy punktualnie o 9:30. Na miejscu był już Wiktor z Michałem Nowakowskim i Marcinem Mokrzyckim. Apropo Marcina, tylko że innego, ale też z Jasła. Marcin Chochołek (w tym sezonie miał jeździć w Bieniasz Team) miał w tygodniu podczas treningu nieszczęśliwy wypadek i złamał kość w udzie. Nie wiem dokładnie kiedy wyjdzie ze szpitala, ale przez najbliższe kilka miesięcy raczej będzie musiał zapomnieć o rowerze. Ja wierzę w to, że jeszcze w tym sezonie Marcin wróci do jazdy na rowerze, a w przyszłym będzie już na tyle zregenerowany, że wróci na trasy zawodów ze zdwojoną siłą. Co Cię nie zabije, to Cię wzmocni Marcin! Trzymam za Ciebie kciuki, tak jak całe JSC i wszyscy inni zawodnicy! Wracaj do siebie jak najprędzej.



Po zapisaniu się, zaczęli się zjeżdżać inni kolarze, w tym spora grupka z Jasła: Kuba Zbiegień, Kania, Dachu, sami wymiatacze ;) Pogadaliśmy trochę i poszliśmy się przebierać. Razem z Furmanem pojechałem objechać trasę, bo nie miałem pojęcia jak wygląda ta trasa. Wziąłem ze sobą kamerkę, którą testujemy na cyklokarpatach i nagrałem jedną rundkę, przy czym końcówka jest z zawodniczką i jej trenerem, ponieważ jechaliśmy podczas wyścigu dziewczyn :P i nie chcieliśmy zbytnio demotywować dziewczyny na ostatnim kilometrze ;)



W każdym razie zaraz jak objechaliśmy trasę udałem się jeszcze wysikać i najtrudniejszy technicznie kawałek przejechać. Zaraz potem pojechałem zobaczyć co się dzieje na starcie. Co się okazało: Na starcie gromada zawodników, w tym Kuba, Dachu i Kania. No czułem się jak na Pucharze Smoka – kompletnie zaskoczony :D Patrzę na zegarek, a tam 11. Myślę sobie: „oż kurde, nie przestawiłem czasu letniego”. Panika! Ale że tak szybko ten czas zleciał... no dobra. Tyle, że kamera na kierownicy, bluza założona, nieprzygotowany, nierozgrzany, nierozciągnięty... porażka, a oni startują za moment. Aleeeeee... nie ogarnąłem, że oni są w innej kategorii tym razem. Zawsze startowaliśmy razem, a teraz jest U-23 i nie jestem w ich kategorii. Dopiero w biurze zawodów zapytałem, zegar jednak dobrze chodzi. Odetchnąłem, ale już mi serce mocniej biło. Stanąłem sobie na starcie i czekałem na ich start.

Najpierw wystartowali młodsi weterani: Kania ukończył na 5 miejscu, Dachu na 6, a Kuba na 8 miejscu – bardzo ładnie.

5 minut po nich na starcie ustawili się weterani starsi, w tym Furman. START! Poszli... Furman ruszył z kopyta i dzięki temu jechał pierwszy... ale przez 50 metrów... Taką ma silną nogę, że urwał łańcuch na spince. Prawdopodobnie podczas redukcji, ale mimo wszystko, trzeba siły, a miało być tak pięknie. W dodatku sędziowie mu nie pozwolili jechać potem w elicie, ponieważ było za dużo startujących.



Nieco wcześniej startowali juniorzy młodsi i juniorzy. Bardzo pięknie pojechał Michał Nowakowski, wygrywając w juniorach młodszych, a w juniorach triumfował Marcin Mokrzycki. Wiktor Wiśniewicz w weteranach zajął 6 miejsce. Piękny start JSC...

Pochwalić też należy dziewczyny z Krakowa. Justyna Frączek zwyciężyła w swojej kategorii i jednocześnie była najlepszą zawodniczką zawodów. Zaraz za nią na metę przyjechała Ola Dubiel, która dzień wcześniej zwyciężyła na maratonie u Golonki w Dolsku... ona to wymiata dopiero (AGH- nie ma lipy :D).



A jeśli chodzi o mnie i mój start, to wszystko przebiegało tak: Jakieś pół godziny przed startem kibicowałem jeszcze naszym, jak skończyli, pojechałem sobie pogadać z chłopakami ze Strzyżowa, Komańczy i Jedlicza. Dawno się nie widzieliśmy w sumie i fajnie było zamienić parę słów. Potem pojeździliśmy trochę na rozgrzewce i pojechaliśmy na start.

Na starcie delikatne zamieszanie. Zostaliśmy ustawieni już (piękny porządek tam jest), ale nagle sędzia się rozmyślił i chciał żeby Elita wystartowała przed nami. W ten sposób trzeba było się przemieścić w tył, żeby zrobić miejsce Elicie. Wystartowali, a po nich znowu ustawianie. Ustawiłem się na samym skraju po wewnętrznej pierwszego zakrętu w lewo – w sumie to idealnie dla mnie. Obok mnie śmietanka lokalnych ścigantów: Damian Hejnar, Damian Wojtowicz i Arek Krzesiński – faworyt wyścigu, zresztą jak się potem okaże, słusznie ;)

W międzyczasie dostaliśmy wszyscy opierdziel od sędziego za źle przypięte numery na plecach. Numer trzeba przypiąć na wysokości kieszonek, a my przyzwyczajeni maratonami na środku pleców przywaliliśmy ;)



Nauczony poprzednimi wyścigami w Pychowicach i Łężynach, tym razem odpaliłem pulsometr przed startem... ale i tak zrobiłem błąd, bo w momencie startu, kiedy chciałem wcisnąć „start” pulsometr wrócił do ekranu początkowego. 3,2,1 … nie było czasu na odpalenie z powrotem. Dopiero po minucie-dwóch uruchomiłem. Ale o mierzeniu czasu poszcz. Okrążeń nie było mowy. Ruszamy – z 2x6 albo 2x7 ruszyłem, na maxa, udało mi się wyskoczyć za Arka i Damiana Hejnara. Arek poszedł jak strzała, a ja za Damianem Hejnarem gnałem za nim. Zaraz za mną przez chwilę jechał Damian Wojtowicz, ale już go potem do końca wyścigu nie widziałem. Szybko uformowała się trzyosobowa grupa: ja, Damian Hejnar i Mateusz Wzorek z Bieniasz Team. Tym składem przejechaliśmy prawie 2 okrążenia, Damian pod koniec drugiego okrążenia trochę zesłabł i jechałem razem z Mateuszem Wzorkiem. Arka już dawno nie było w polu widzenia.

Coraz lepiej zaczęło mi się jechać. Gdzieś początkiem 3 okrążenia wyszedłem przed Mateusza i małymi krokami zacząłem się oddalać. W połowie okrążenia już miałem, jak mi się wtedy wydawało, niezłą przewagę. Jednak po zjechaniu z polany do lasu coś się stało z napędem... co jakiś czas przeskakiwał łańcuch i nie bardzo wiedziałem o co chodzi. Trasa w Lasku była tak poprowadzona, że zawodnicy mijali się i można było zobaczyć jak daleko ktoś jest od nas. W ten sposób widziałem, że Mateusz razem z Damianem gonią niedaleko za mną, jednak czułem się i tak w miarę bezpiecznie.



Przeskakiwanie łańcucha dawało się coraz bardziej we znaki. Spojrzałem na kasetę i zobaczyłem owiniętą gałązkę... stało kilku kibiców na trasie i jeszcze zapytałem, czy coś tam nie wystaje z tyłu... potwierdzili, że jest gałąź. Miałem mały dylemat co robić... z jednej strony: da się jechać. Z drugiej: tylko przez to tracę, więc może lepiej to wydrzeć. Zatrzymałem się więc... i męczyłem chyba z pół minuty z tym ustrojstwem. Gdy w końcu udało się wydrzeć owiniętą gałązkę, za moimi plecami pojawił się Mateusz i Damian Hejnar. Wtedy mina mi zrzedła, ale chyba mnie to zmotywowało, bo ruszyłem jak z procy i szybko odzyskałem przewagę. Potem już tylko powiększałem ją delikatnie. Był fragment, gdzie można było daleko w przód zobaczyć czy ktoś nie jedzie. Wtedy zobaczyłem, a raczej nie zobaczyłem Arka... i zrezygnowałem z gonienia go, bo to już lada moment przedostatnie okrążenie, a przewagę miał sporą. Ja też patrząc w tył nikogo nie zobaczyłem, więc równym tempem, bez napinki podążałem do mety.

Właśnie na tym 4 okrążeniu w gorący doping włączyli się zawodnicy JSC :D Na serpentynach tak coś krzyknęli, że się zdekoncentrowałem, coś im opowiedziałem i przeleciałem na zjeździe przez kiere :D Na szczęście bez żadnych konsekwencji. Szybko wstałem i podbiegłem pod piaskową ściankę. Potem już jechałem znowu równo.

Na ostatnim okrążeniu tylko miałem nadzieję, że jakiegoś defektu nie będzie. Na szczęście obeszło się i dojechałem drugi do mety :) Zanim to do mnie dotarło, to zdążyłem wrócić do Krakowa i zjeść obiadokolację :D Potem dopiero przy wypakowywaniu się zorientowałem, że przywiozłem puchar (z logo CYKLOKARPATY xD) z II miejscem.



Bardzo się cieszę, że udało się zdobyć tak dobrą lokatę. Wiadomo, w innych kategoriach dopiero byli wycinaki, ale mimo wszystko i tak jestem zadowolony, tym bardziej, że się nie spodziewałem, szczególnie po starcie w Łężynach tydzień temu. Ogólnie bardzo dobre samopoczucie miałem. Fajnie się jechało, wszystko przygotowywane było bez pośpiechu i bez napinki. Sam start też bez jakiejś większej presji, chociaż w miarę jak upływał czas coraz większy stres był.

Szkoda, że Furman urwał ten łańcuch, ale jak sam mówi, w tym roku się nie nastawia na żadną generalkę, więc jakoś to przeżył. Najbliższe zawody w Kątach 2 maja w ramach Pucharu Smoka, a dzień później wyścig szosowy k. Gorlic. Chyba na ten wyścig pojadę, bo jeszcze na szosie się nie ścigałem :) Może być fajnie.

Zdjęcia: Daniel Giemza i Filip Słomski