Puchar Tarnowa MTB Lasek Lipie – drugie miejsce :)
Niedziela, 17 kwietnia 2011
· Komentarze(2)
Kategoria Zawody
No, tego się nie spodziewałem w życiu. Nigdy wcześniej nie byłem na Pucharze Tarnowa, pojechałem pierwszy raz i zająłem drugie miejsce w kategorii U-23. Do tej pory nie mogę uwierzyć. Przejdźmy do „krótkiej” relacji.
O godzinie 8 przyjechał po mnie Furman i pojechaliśmy do Tarnowa. Na miejscu byliśmy punktualnie o 9:30. Na miejscu był już Wiktor z Michałem Nowakowskim i Marcinem Mokrzyckim. Apropo Marcina, tylko że innego, ale też z Jasła. Marcin Chochołek (w tym sezonie miał jeździć w Bieniasz Team) miał w tygodniu podczas treningu nieszczęśliwy wypadek i złamał kość w udzie. Nie wiem dokładnie kiedy wyjdzie ze szpitala, ale przez najbliższe kilka miesięcy raczej będzie musiał zapomnieć o rowerze. Ja wierzę w to, że jeszcze w tym sezonie Marcin wróci do jazdy na rowerze, a w przyszłym będzie już na tyle zregenerowany, że wróci na trasy zawodów ze zdwojoną siłą. Co Cię nie zabije, to Cię wzmocni Marcin! Trzymam za Ciebie kciuki, tak jak całe JSC i wszyscy inni zawodnicy! Wracaj do siebie jak najprędzej.
Po zapisaniu się, zaczęli się zjeżdżać inni kolarze, w tym spora grupka z Jasła: Kuba Zbiegień, Kania, Dachu, sami wymiatacze ;) Pogadaliśmy trochę i poszliśmy się przebierać. Razem z Furmanem pojechałem objechać trasę, bo nie miałem pojęcia jak wygląda ta trasa. Wziąłem ze sobą kamerkę, którą testujemy na cyklokarpatach i nagrałem jedną rundkę, przy czym końcówka jest z zawodniczką i jej trenerem, ponieważ jechaliśmy podczas wyścigu dziewczyn :P i nie chcieliśmy zbytnio demotywować dziewczyny na ostatnim kilometrze ;)
W każdym razie zaraz jak objechaliśmy trasę udałem się jeszcze wysikać i najtrudniejszy technicznie kawałek przejechać. Zaraz potem pojechałem zobaczyć co się dzieje na starcie. Co się okazało: Na starcie gromada zawodników, w tym Kuba, Dachu i Kania. No czułem się jak na Pucharze Smoka – kompletnie zaskoczony :D Patrzę na zegarek, a tam 11. Myślę sobie: „oż kurde, nie przestawiłem czasu letniego”. Panika! Ale że tak szybko ten czas zleciał... no dobra. Tyle, że kamera na kierownicy, bluza założona, nieprzygotowany, nierozgrzany, nierozciągnięty... porażka, a oni startują za moment. Aleeeeee... nie ogarnąłem, że oni są w innej kategorii tym razem. Zawsze startowaliśmy razem, a teraz jest U-23 i nie jestem w ich kategorii. Dopiero w biurze zawodów zapytałem, zegar jednak dobrze chodzi. Odetchnąłem, ale już mi serce mocniej biło. Stanąłem sobie na starcie i czekałem na ich start.
Najpierw wystartowali młodsi weterani: Kania ukończył na 5 miejscu, Dachu na 6, a Kuba na 8 miejscu – bardzo ładnie.
5 minut po nich na starcie ustawili się weterani starsi, w tym Furman. START! Poszli... Furman ruszył z kopyta i dzięki temu jechał pierwszy... ale przez 50 metrów... Taką ma silną nogę, że urwał łańcuch na spince. Prawdopodobnie podczas redukcji, ale mimo wszystko, trzeba siły, a miało być tak pięknie. W dodatku sędziowie mu nie pozwolili jechać potem w elicie, ponieważ było za dużo startujących.
Nieco wcześniej startowali juniorzy młodsi i juniorzy. Bardzo pięknie pojechał Michał Nowakowski, wygrywając w juniorach młodszych, a w juniorach triumfował Marcin Mokrzycki. Wiktor Wiśniewicz w weteranach zajął 6 miejsce. Piękny start JSC...
Pochwalić też należy dziewczyny z Krakowa. Justyna Frączek zwyciężyła w swojej kategorii i jednocześnie była najlepszą zawodniczką zawodów. Zaraz za nią na metę przyjechała Ola Dubiel, która dzień wcześniej zwyciężyła na maratonie u Golonki w Dolsku... ona to wymiata dopiero (AGH- nie ma lipy :D).
A jeśli chodzi o mnie i mój start, to wszystko przebiegało tak: Jakieś pół godziny przed startem kibicowałem jeszcze naszym, jak skończyli, pojechałem sobie pogadać z chłopakami ze Strzyżowa, Komańczy i Jedlicza. Dawno się nie widzieliśmy w sumie i fajnie było zamienić parę słów. Potem pojeździliśmy trochę na rozgrzewce i pojechaliśmy na start.
Na starcie delikatne zamieszanie. Zostaliśmy ustawieni już (piękny porządek tam jest), ale nagle sędzia się rozmyślił i chciał żeby Elita wystartowała przed nami. W ten sposób trzeba było się przemieścić w tył, żeby zrobić miejsce Elicie. Wystartowali, a po nich znowu ustawianie. Ustawiłem się na samym skraju po wewnętrznej pierwszego zakrętu w lewo – w sumie to idealnie dla mnie. Obok mnie śmietanka lokalnych ścigantów: Damian Hejnar, Damian Wojtowicz i Arek Krzesiński – faworyt wyścigu, zresztą jak się potem okaże, słusznie ;)
W międzyczasie dostaliśmy wszyscy opierdziel od sędziego za źle przypięte numery na plecach. Numer trzeba przypiąć na wysokości kieszonek, a my przyzwyczajeni maratonami na środku pleców przywaliliśmy ;)
Nauczony poprzednimi wyścigami w Pychowicach i Łężynach, tym razem odpaliłem pulsometr przed startem... ale i tak zrobiłem błąd, bo w momencie startu, kiedy chciałem wcisnąć „start” pulsometr wrócił do ekranu początkowego. 3,2,1 … nie było czasu na odpalenie z powrotem. Dopiero po minucie-dwóch uruchomiłem. Ale o mierzeniu czasu poszcz. Okrążeń nie było mowy. Ruszamy – z 2x6 albo 2x7 ruszyłem, na maxa, udało mi się wyskoczyć za Arka i Damiana Hejnara. Arek poszedł jak strzała, a ja za Damianem Hejnarem gnałem za nim. Zaraz za mną przez chwilę jechał Damian Wojtowicz, ale już go potem do końca wyścigu nie widziałem. Szybko uformowała się trzyosobowa grupa: ja, Damian Hejnar i Mateusz Wzorek z Bieniasz Team. Tym składem przejechaliśmy prawie 2 okrążenia, Damian pod koniec drugiego okrążenia trochę zesłabł i jechałem razem z Mateuszem Wzorkiem. Arka już dawno nie było w polu widzenia.
Coraz lepiej zaczęło mi się jechać. Gdzieś początkiem 3 okrążenia wyszedłem przed Mateusza i małymi krokami zacząłem się oddalać. W połowie okrążenia już miałem, jak mi się wtedy wydawało, niezłą przewagę. Jednak po zjechaniu z polany do lasu coś się stało z napędem... co jakiś czas przeskakiwał łańcuch i nie bardzo wiedziałem o co chodzi. Trasa w Lasku była tak poprowadzona, że zawodnicy mijali się i można było zobaczyć jak daleko ktoś jest od nas. W ten sposób widziałem, że Mateusz razem z Damianem gonią niedaleko za mną, jednak czułem się i tak w miarę bezpiecznie.
Przeskakiwanie łańcucha dawało się coraz bardziej we znaki. Spojrzałem na kasetę i zobaczyłem owiniętą gałązkę... stało kilku kibiców na trasie i jeszcze zapytałem, czy coś tam nie wystaje z tyłu... potwierdzili, że jest gałąź. Miałem mały dylemat co robić... z jednej strony: da się jechać. Z drugiej: tylko przez to tracę, więc może lepiej to wydrzeć. Zatrzymałem się więc... i męczyłem chyba z pół minuty z tym ustrojstwem. Gdy w końcu udało się wydrzeć owiniętą gałązkę, za moimi plecami pojawił się Mateusz i Damian Hejnar. Wtedy mina mi zrzedła, ale chyba mnie to zmotywowało, bo ruszyłem jak z procy i szybko odzyskałem przewagę. Potem już tylko powiększałem ją delikatnie. Był fragment, gdzie można było daleko w przód zobaczyć czy ktoś nie jedzie. Wtedy zobaczyłem, a raczej nie zobaczyłem Arka... i zrezygnowałem z gonienia go, bo to już lada moment przedostatnie okrążenie, a przewagę miał sporą. Ja też patrząc w tył nikogo nie zobaczyłem, więc równym tempem, bez napinki podążałem do mety.
Właśnie na tym 4 okrążeniu w gorący doping włączyli się zawodnicy JSC :D Na serpentynach tak coś krzyknęli, że się zdekoncentrowałem, coś im opowiedziałem i przeleciałem na zjeździe przez kiere :D Na szczęście bez żadnych konsekwencji. Szybko wstałem i podbiegłem pod piaskową ściankę. Potem już jechałem znowu równo.
Na ostatnim okrążeniu tylko miałem nadzieję, że jakiegoś defektu nie będzie. Na szczęście obeszło się i dojechałem drugi do mety :) Zanim to do mnie dotarło, to zdążyłem wrócić do Krakowa i zjeść obiadokolację :D Potem dopiero przy wypakowywaniu się zorientowałem, że przywiozłem puchar (z logo CYKLOKARPATY xD) z II miejscem.
Bardzo się cieszę, że udało się zdobyć tak dobrą lokatę. Wiadomo, w innych kategoriach dopiero byli wycinaki, ale mimo wszystko i tak jestem zadowolony, tym bardziej, że się nie spodziewałem, szczególnie po starcie w Łężynach tydzień temu. Ogólnie bardzo dobre samopoczucie miałem. Fajnie się jechało, wszystko przygotowywane było bez pośpiechu i bez napinki. Sam start też bez jakiejś większej presji, chociaż w miarę jak upływał czas coraz większy stres był.
Szkoda, że Furman urwał ten łańcuch, ale jak sam mówi, w tym roku się nie nastawia na żadną generalkę, więc jakoś to przeżył. Najbliższe zawody w Kątach 2 maja w ramach Pucharu Smoka, a dzień później wyścig szosowy k. Gorlic. Chyba na ten wyścig pojadę, bo jeszcze na szosie się nie ścigałem :) Może być fajnie.
Zdjęcia: Daniel Giemza i Filip Słomski
O godzinie 8 przyjechał po mnie Furman i pojechaliśmy do Tarnowa. Na miejscu byliśmy punktualnie o 9:30. Na miejscu był już Wiktor z Michałem Nowakowskim i Marcinem Mokrzyckim. Apropo Marcina, tylko że innego, ale też z Jasła. Marcin Chochołek (w tym sezonie miał jeździć w Bieniasz Team) miał w tygodniu podczas treningu nieszczęśliwy wypadek i złamał kość w udzie. Nie wiem dokładnie kiedy wyjdzie ze szpitala, ale przez najbliższe kilka miesięcy raczej będzie musiał zapomnieć o rowerze. Ja wierzę w to, że jeszcze w tym sezonie Marcin wróci do jazdy na rowerze, a w przyszłym będzie już na tyle zregenerowany, że wróci na trasy zawodów ze zdwojoną siłą. Co Cię nie zabije, to Cię wzmocni Marcin! Trzymam za Ciebie kciuki, tak jak całe JSC i wszyscy inni zawodnicy! Wracaj do siebie jak najprędzej.
Po zapisaniu się, zaczęli się zjeżdżać inni kolarze, w tym spora grupka z Jasła: Kuba Zbiegień, Kania, Dachu, sami wymiatacze ;) Pogadaliśmy trochę i poszliśmy się przebierać. Razem z Furmanem pojechałem objechać trasę, bo nie miałem pojęcia jak wygląda ta trasa. Wziąłem ze sobą kamerkę, którą testujemy na cyklokarpatach i nagrałem jedną rundkę, przy czym końcówka jest z zawodniczką i jej trenerem, ponieważ jechaliśmy podczas wyścigu dziewczyn :P i nie chcieliśmy zbytnio demotywować dziewczyny na ostatnim kilometrze ;)
W każdym razie zaraz jak objechaliśmy trasę udałem się jeszcze wysikać i najtrudniejszy technicznie kawałek przejechać. Zaraz potem pojechałem zobaczyć co się dzieje na starcie. Co się okazało: Na starcie gromada zawodników, w tym Kuba, Dachu i Kania. No czułem się jak na Pucharze Smoka – kompletnie zaskoczony :D Patrzę na zegarek, a tam 11. Myślę sobie: „oż kurde, nie przestawiłem czasu letniego”. Panika! Ale że tak szybko ten czas zleciał... no dobra. Tyle, że kamera na kierownicy, bluza założona, nieprzygotowany, nierozgrzany, nierozciągnięty... porażka, a oni startują za moment. Aleeeeee... nie ogarnąłem, że oni są w innej kategorii tym razem. Zawsze startowaliśmy razem, a teraz jest U-23 i nie jestem w ich kategorii. Dopiero w biurze zawodów zapytałem, zegar jednak dobrze chodzi. Odetchnąłem, ale już mi serce mocniej biło. Stanąłem sobie na starcie i czekałem na ich start.
Najpierw wystartowali młodsi weterani: Kania ukończył na 5 miejscu, Dachu na 6, a Kuba na 8 miejscu – bardzo ładnie.
5 minut po nich na starcie ustawili się weterani starsi, w tym Furman. START! Poszli... Furman ruszył z kopyta i dzięki temu jechał pierwszy... ale przez 50 metrów... Taką ma silną nogę, że urwał łańcuch na spince. Prawdopodobnie podczas redukcji, ale mimo wszystko, trzeba siły, a miało być tak pięknie. W dodatku sędziowie mu nie pozwolili jechać potem w elicie, ponieważ było za dużo startujących.
Nieco wcześniej startowali juniorzy młodsi i juniorzy. Bardzo pięknie pojechał Michał Nowakowski, wygrywając w juniorach młodszych, a w juniorach triumfował Marcin Mokrzycki. Wiktor Wiśniewicz w weteranach zajął 6 miejsce. Piękny start JSC...
Pochwalić też należy dziewczyny z Krakowa. Justyna Frączek zwyciężyła w swojej kategorii i jednocześnie była najlepszą zawodniczką zawodów. Zaraz za nią na metę przyjechała Ola Dubiel, która dzień wcześniej zwyciężyła na maratonie u Golonki w Dolsku... ona to wymiata dopiero (AGH- nie ma lipy :D).
A jeśli chodzi o mnie i mój start, to wszystko przebiegało tak: Jakieś pół godziny przed startem kibicowałem jeszcze naszym, jak skończyli, pojechałem sobie pogadać z chłopakami ze Strzyżowa, Komańczy i Jedlicza. Dawno się nie widzieliśmy w sumie i fajnie było zamienić parę słów. Potem pojeździliśmy trochę na rozgrzewce i pojechaliśmy na start.
Na starcie delikatne zamieszanie. Zostaliśmy ustawieni już (piękny porządek tam jest), ale nagle sędzia się rozmyślił i chciał żeby Elita wystartowała przed nami. W ten sposób trzeba było się przemieścić w tył, żeby zrobić miejsce Elicie. Wystartowali, a po nich znowu ustawianie. Ustawiłem się na samym skraju po wewnętrznej pierwszego zakrętu w lewo – w sumie to idealnie dla mnie. Obok mnie śmietanka lokalnych ścigantów: Damian Hejnar, Damian Wojtowicz i Arek Krzesiński – faworyt wyścigu, zresztą jak się potem okaże, słusznie ;)
W międzyczasie dostaliśmy wszyscy opierdziel od sędziego za źle przypięte numery na plecach. Numer trzeba przypiąć na wysokości kieszonek, a my przyzwyczajeni maratonami na środku pleców przywaliliśmy ;)
Nauczony poprzednimi wyścigami w Pychowicach i Łężynach, tym razem odpaliłem pulsometr przed startem... ale i tak zrobiłem błąd, bo w momencie startu, kiedy chciałem wcisnąć „start” pulsometr wrócił do ekranu początkowego. 3,2,1 … nie było czasu na odpalenie z powrotem. Dopiero po minucie-dwóch uruchomiłem. Ale o mierzeniu czasu poszcz. Okrążeń nie było mowy. Ruszamy – z 2x6 albo 2x7 ruszyłem, na maxa, udało mi się wyskoczyć za Arka i Damiana Hejnara. Arek poszedł jak strzała, a ja za Damianem Hejnarem gnałem za nim. Zaraz za mną przez chwilę jechał Damian Wojtowicz, ale już go potem do końca wyścigu nie widziałem. Szybko uformowała się trzyosobowa grupa: ja, Damian Hejnar i Mateusz Wzorek z Bieniasz Team. Tym składem przejechaliśmy prawie 2 okrążenia, Damian pod koniec drugiego okrążenia trochę zesłabł i jechałem razem z Mateuszem Wzorkiem. Arka już dawno nie było w polu widzenia.
Coraz lepiej zaczęło mi się jechać. Gdzieś początkiem 3 okrążenia wyszedłem przed Mateusza i małymi krokami zacząłem się oddalać. W połowie okrążenia już miałem, jak mi się wtedy wydawało, niezłą przewagę. Jednak po zjechaniu z polany do lasu coś się stało z napędem... co jakiś czas przeskakiwał łańcuch i nie bardzo wiedziałem o co chodzi. Trasa w Lasku była tak poprowadzona, że zawodnicy mijali się i można było zobaczyć jak daleko ktoś jest od nas. W ten sposób widziałem, że Mateusz razem z Damianem gonią niedaleko za mną, jednak czułem się i tak w miarę bezpiecznie.
Przeskakiwanie łańcucha dawało się coraz bardziej we znaki. Spojrzałem na kasetę i zobaczyłem owiniętą gałązkę... stało kilku kibiców na trasie i jeszcze zapytałem, czy coś tam nie wystaje z tyłu... potwierdzili, że jest gałąź. Miałem mały dylemat co robić... z jednej strony: da się jechać. Z drugiej: tylko przez to tracę, więc może lepiej to wydrzeć. Zatrzymałem się więc... i męczyłem chyba z pół minuty z tym ustrojstwem. Gdy w końcu udało się wydrzeć owiniętą gałązkę, za moimi plecami pojawił się Mateusz i Damian Hejnar. Wtedy mina mi zrzedła, ale chyba mnie to zmotywowało, bo ruszyłem jak z procy i szybko odzyskałem przewagę. Potem już tylko powiększałem ją delikatnie. Był fragment, gdzie można było daleko w przód zobaczyć czy ktoś nie jedzie. Wtedy zobaczyłem, a raczej nie zobaczyłem Arka... i zrezygnowałem z gonienia go, bo to już lada moment przedostatnie okrążenie, a przewagę miał sporą. Ja też patrząc w tył nikogo nie zobaczyłem, więc równym tempem, bez napinki podążałem do mety.
Właśnie na tym 4 okrążeniu w gorący doping włączyli się zawodnicy JSC :D Na serpentynach tak coś krzyknęli, że się zdekoncentrowałem, coś im opowiedziałem i przeleciałem na zjeździe przez kiere :D Na szczęście bez żadnych konsekwencji. Szybko wstałem i podbiegłem pod piaskową ściankę. Potem już jechałem znowu równo.
Na ostatnim okrążeniu tylko miałem nadzieję, że jakiegoś defektu nie będzie. Na szczęście obeszło się i dojechałem drugi do mety :) Zanim to do mnie dotarło, to zdążyłem wrócić do Krakowa i zjeść obiadokolację :D Potem dopiero przy wypakowywaniu się zorientowałem, że przywiozłem puchar (z logo CYKLOKARPATY xD) z II miejscem.
Bardzo się cieszę, że udało się zdobyć tak dobrą lokatę. Wiadomo, w innych kategoriach dopiero byli wycinaki, ale mimo wszystko i tak jestem zadowolony, tym bardziej, że się nie spodziewałem, szczególnie po starcie w Łężynach tydzień temu. Ogólnie bardzo dobre samopoczucie miałem. Fajnie się jechało, wszystko przygotowywane było bez pośpiechu i bez napinki. Sam start też bez jakiejś większej presji, chociaż w miarę jak upływał czas coraz większy stres był.
Szkoda, że Furman urwał ten łańcuch, ale jak sam mówi, w tym roku się nie nastawia na żadną generalkę, więc jakoś to przeżył. Najbliższe zawody w Kątach 2 maja w ramach Pucharu Smoka, a dzień później wyścig szosowy k. Gorlic. Chyba na ten wyścig pojadę, bo jeszcze na szosie się nie ścigałem :) Może być fajnie.
Zdjęcia: Daniel Giemza i Filip Słomski