Taki jest sport. To samo usłyszałem od speakera kiedy po 3 rundach prowadzenia w wyścigu wjechałem na metę po ostatnim okrążeniu jako ostatni zawodnik z pięknie obróconym łańcuchem.
Szok, czegoś takiego nie widziałem jeszcze. Po prostu przewinąłem łańcuch, tak jak się przewija koszulkę na lewą stronę :D
Po ostatnim zjeździe chciałem zredukować, na zjeździe miałem łańcuch na największym blacie i prawdopobnie spadł. Zredukowałem, ale kręciłem w miejscu. Myślałem, że tylko spadł i to wszystko. Jednak gdy zobaczyłem, to wpadłem w rozpacz. Łańcuch wykręcony, z góry, z dołu, jakby go ktoś obrócił na całej długości. Próbowałem go wyprostować. Myślałem, że po prostu któreś ogniwo wykrzywiłem albo coś.
No nawet choćbym nie wiem jak chciał, to nie potrafiłem nic z tym zrobić. To była część trasy, gdzie "zjazd" był jeszcze daleko przede mną, nawet nie zdążyłem zacząć biec jak dojechał do mnie goniący mnie zawodnik. Chwilę po nim kolejny i kolejny, bez szans po prostu. Straciłem nadzieję i przespacerowałem się do mety. Dopiero na mecie Kuba mi to w 10 sekund naprawił (!), ja bym na to nie wpadł, tak jak mówiłem.
Za to wyścig historyczny, bo nie dość, że na czas włączyłem pulsometr, to jeszcze okrążenia mierzyłem xD
Pierwsze: najszybsze 6:02 srednie 185 max 208 (szok) - jadę z Arkiem, Mateuszem Woźniakiem Drugie: 6:03 średnie 187 209 (masakra) - Arek łapie gumę, a w zasadzie to opona mu spadła, od tego momentu jadę sam. Trzecie: 6:13 srednie 192 max 204 Czwarte: 6:15 średnie 191 max 203 (dziwna zależność - średnie wyższe, czas gorszy) Piąte: 6:19 średnie 190 max 199 Szóste - bez komentarza
Wyszło jak wyszło, szkoda. Trening natomiast był, noga podaje, strat w sprzęcie i w ciele nie ma, tak że jest git.
Pierwszy raz od niepamiętnych czasów udało się zrobić przyzwoity trening w Gorajowicach. Trasa uprzątnięta, ani grama błota, nawet psy nie szczekały. Było fajnie. Upał masakryczny - 33 stopnie! A ja oczywiście w samo południe się wybrałem. Ale w lesie to jest i tak fajnie.
Pojechałem na 5 okrążeń, pierwsze 12:43 średnie 175hr max 192 (za późno wystartowałem) drugie 13:12 średnie 181 max 196 trzecie 13:40 średnie 181 max 197 czwarte 13:30 średnie 182 max 195 piąte 13:00 srednie 186 max 202
Jest upał. Umówiłem się z Kubą na 18:15 na Niegłowice. Było jeszcze kilku chłopa. Dachu i drugi Kuba pojechali z nami tłuc w lesie.
Skwar niesamowity, lało się z nas strumieniami. Pierwszy raz w tym roku byłem, dużo gałęzi, koleiny się porobiły gdzieniegdzie. Mostek się zapadł. Fajnie jest, ale w Gorajowicach jakoś tak lepiej ;)
Czasem sam się zaskakuję. Do Tarnowa pojechałem zobaczyć trasę na Górze Św. Marcina. Nie byłem tam nigdy wcześniej, a słyszałem o niej wiele. Nie wiedziałem, czy w tym roku uda się jeszcze tam zawitać, a że cały tydzień nie padało i pogoda na niedzielę idealna, to nie było innego wyjścia. Pojawiły się kłopoty z transportem, bo do Tarnowa miałem pojechać tylko ja i Marcin Mokrzycki. Na szczęście w ostatniej chwili udało się załatwić transport.
Przez to, że wyjazd do późnych godzin nocnych stał pod znakiem zapytania, spakowałem się dopiero z rana. Z Jasła wyjechaliśmy po 9:30. Oczywiście nie miałem pojęcia jak dojechać na miejsce, mimo że oglądnąłem mapki dojazdu. Chwilę błądziliśmy, ale w końcu dotarliśmy o 10:45 na miejsce. Start o 12:15, więc nieźle.
Stanęliśmy sobie na dolnym parkingu. Nie wiedziałem, że start jest na dole, a meta i biuro zawodów na górze. Mieliśmy miejsce w cieniu, więc nie było sensu przestawiać samochodu. Do biura pojechaliśmy na rowerach. Po drodze spotkaliśmy mnóstwo znajomych. Byli chłopcy z Jedlicza, cała Osobnica i Grupetto, był Mateusz Bieleń i po długiej przerwie Damian Wojtowicz, z Komańczy przyjechał Zbyszek Krzesiński, był też Grzesiek Ziajka. Nie zabrakło wycinaków z Sokoła Tarnów i Kętów. Był też Adrian Rzeszutko z RMF MTB Team. Wiadomo było, że lekko nie będzie.
Jakieś 40 minut przed startem pojechaliśmy objechać trasę. Spodobała mi się :) Raz mało nie wyleciałem z roweru, bo zawadziłem korbą o jakiś korzeń, ale na szczęście nie przewróciłem się, a mało brakowało. Oprócz tego nie robiłem jakiejś specjalnej rozgrzewki. Po 12:00 zjechałem na start. Wszyscy już czekali. Niektórzy już sobie w pierwszym rzędzie zarezerwowali miejsca. Ja jeszcze chwilę pogadałem z Mateuszem Bieleniem, który jak się okazało został zapisany do elity, więc nie ściga się ze mną. Ostatecznie ścigał się, bo Orlik startował razem z Elitą. 18 osób w Orliku i 10 w Elicie. Wszyscy mocni.
&feature=related
Udało mi się wepchnać w sam środek pierwszego rzędu. Nie pamiętam obok kogo stałem. Nie mam w tej chwili żadnych zdjeć, ale pamiętam, że atmosfera na starcie była zabawowa ;) Pani sędzia niektórym przypominała Magdę Gessler :P Rzeczywiście na pierwszy rzut oka całkiem podobna.
Po sprawdzeniu listy startowej zaczęła odliczanie od 5 minut. W Tarnowie czas płynie inaczej, więc 5 minut trwało tak naprawdę 2,5 minuty. Zacząłem włączać pulsometr, żeby chociaż raz uruchomić go na czas. Byłem strasznie wyluzowany, zero jakiejś napinki. Bardzo rzadko tak mam. Ostatnia minuta do startu. 10 sekund – uruchomiłem pulsometr. 3...2...1... poszli. Jako że się wepchałem puściłem sąsiadów przodem. Rozpoczęliśmy 5 okrążeń wyścigu.
Od razu na czoło wypadł Adrian Rzeszutko. Tempo nie wydawało mi się jakoś szczególnie mocne. Jechałem sobie pod górkę z kostki i oglądałem kto tam jedzie przy mnie. Za Adrianem jechał Szymon Biel, dołączył Mateusz Bieleń i zawodnik z Subaru. Na szczycie byłem właśnie za nim i trzymaliśmy się w kupie. Po wjeździe do lasu z drogi jeszcze dwie ścianki, jedna ziemna, druga betonowa. Ciągle trzymaliśmy się w kupie. Zaraz za mną też byli jacyś zawodnicy, ale nie oglądałem się. Zjazd był dość długi i szybki. Niezbyt techniczny, można było „odpocząć” i na kolejnych okrążeniach się tam napić, co też czyniłem. Na końcu zjazdu był ostry zakręt w lewo i delikatnie pod górkę. Zawodnik przede mną wjechał w kałużę, co go nieco spowolniło i przycisnąłem mocniej, żeby go wyprzedzić. Dojechaliśmy do szczytu. Rozpoczął się zjazd.
&NR=1
Do wyboru były dwie drogi. Po lewej-trudniejsza i po prawej – łatwiejsza. Niestety byłem tak rozpędzony, że nie dałem rady skręcić na tą prawą i pojechałem lewą stroną, bardzo asekuracyjnie. Jednak nie straciłem ani jednej pozycji, a tylko zyskałem brawa od stojącej na dole publiczności ;)
Pod koniec tego zjazdu czekał na zawodników ostry zakręt w prawo, następnie slalom między drzewami i jazda delikatnie pod górkę na łące. Nie pamietam dokładnie, ale wtedy Adrian i Szymon mieli nad nami już trochę przewagi. Mateusz osłabł, a ja zacząłem gonić czub. Sprężyłem się i odrobiłem trochę.
Znowu wjechaliśmy do lasu. Tym razem chwilę pod górkę, krótkie wypłaszczenie i zjazd kończący się nawrotem pod górę. Podjazd bardzo sztywny, ze środkowego blata mimo to jakoś poszedł. Wtedy zacząłem dochodzić do prowadzących. Miałem ich cały czas w zasięgu wzroku, więc wiedziałem jak mniej więcej to wygląda. Wyjechałem na samą górę i zjazd praktycznie przeleciałem, jakby mi coś dodało skrzydeł. Tym razem trzeba było za wczasu zredukować, bo ścianka solidna zaraz za zakrętem. Na siedząco udało się ją podjechać.
&NR=1
Teraz wyjechaliśmy na łąkę. Szybki zjazd i ściana pod górę. Byłem coraz bliżej. W miejscu gdzie zbiegała się trasa stali chłopcy z Jedlicza, którzy cały czas dopingowali jak tylko mogli. Usłyszałem ciepłe słowa, które mnie zmotywowały do tego, żeby nie odpuszczać. Króciutki przejazd przez las i wio łąką w dół. Znowu coś mnie niosło, bo jeszcze bardziej się zbliżyłem. Łagodny nawrót i znowu pod górę po łące. Wtedy przycisnąłem i dojechałem bliżej do Adriana i Szymona. Popatrzyłem za siebie. Nie było nikogo. Puls też całkiem niezły, nie jest źle. Kilka(naście) metrów za nimi wjechałem na podjazd z kostki do mety. Było mnóstwo kibiców, ale najmocniej to dopingowała Osobnica z Grupetto. Jak na Pucharze Świata :D
Wciąż dzielnie się trzymałem w niewielkim odstępie za nimi. Na mecie speaker przeczytał nazwiska i kategorie. Mnie oczywiście pomylił, ale na drugim okrążeniu już się poprawił. Wtedy dowiedziałem się, że Adrian i Szymon są z Elity, a ja prowadzę w Orliku ze sporą przewagą.
Rozpoczęliśmy drugie okrążenie. Wjazd do lasu. Wyraźnie tempo zwolniło. Bez problemów na siedząco przejechałem dwie ścianki i jechałem już na kole. Znowu zjazd, łyczek wody, podjazd, zjazd... Trzymam się dzielnie. Na łące widać, że ktoś daleko za nami wypada z lasu. Nie rozpoznałem kto, ale domyślam się, że Mateusz.
Tempo mocne, ale nie najmocniejsze. Cały czas jedziemy we trójkę, a za nami długo nikt. Tym razem przejeżdżam bezbłędnie zjazd „z wyborem” prawą stroną i jest fajnie. Krzysiek Gajda dopinguje mnie z całych sił i chociażby dlatego nie mogę odpuścić ;) Całe okrążenie przejeżdżamy razem. Po wjeździe na kostkę do mety wychodzę na prowadzenie. Przeciągnąłem chyba chłopaków, bo Adrian wyraźnie osłabł i stracił kilka metrów do nas, a Szymon trzymał mi koło. Na ostatniej prostej przed metą wyprzedził mnie i wjechał jako pierwszy do lasu. Tym razem speaker dobrze wyczytał nazwisko ;)
Trzecie okrążenie. Jadę razem z Szymonem na podjazdach, a na zjeździe kilka metrów za nim. Łyczek wody i z kilkumetrową przewagą Szymon jedzie przede mną. Tym razem za bardzo zaszalałem i znowu nie trafiłem w prawy zjazd. Prędkość była spora, na końcu czekał ostry nawrót w prawo. Wiedziałem, że nie wyhamuję. Na końcu czekała na mnie piękna głęboka koleina. Kibice pouciekali, bo wiedzieli co się święci. Ja jedyne co mogłem zrobić, to dać dupsko za siodło i liczyć na to, że jakoś nie przelecę przez kierownicę. Na szczęście udało się i tylko wypadłem z trasy. W dodatku z tego wszystkiego nie zredukowałem z dużego blatu i musiałem drzeć z blata. Nieoceniona była rola kibiców, którzy, nie dość, że docenili ten zjazd, to jeszcze podnieśli taśmę, żebym jak najszybciej wrócił na trasę.
Adrian mnie nie dogonił po tym incydencie. Do Szymona przez to trochę straciłem, ale szybko odrobiłem. Na czwarte okrążenie wjechałem sam z Szymonem. Jechaliśmy podjazd do mety razem, z dość znaczną przewagą nad Adrianem. Tym razem ścianki poszły na stojąco. Praktycznie całe okrążenie jechałem za Szymonem. Na ostatnim okrążeniu zorientowałem się, że oprócz Adriana, długo, długo nie było nikogo za nami. Adrian miał nas w zasięgu wzroku, ale nie na tyle, żeby nas dogonić. Szymon powoli zaczął mi odjeżdżać. Nie przejmowałem się tym, bo to inna kategoria. Teraz trochę żałuję, że do końca się z nim nie ścigałem, ale może to lepiej, bo bez potrzeby się żyłować to też niedobrze. W każdym razie mam w świadomości, że zapas energii jeszcze był i być może gdyby też był z orlika, to bym jeszcze pogonił, ale takie gdybanie, to można wsadzić do kieszeni ;)
W każdym razie na ostatni podjazd wjechałem sporo za Szymonem. Co jakiś czas spoglądałem czy Adrian się nie pojawia za mną i w ten sposób dojechałem do mety 2 open i 1 w kategorii orlik. Trzeba przyznać, że nie było Arka Krzesińskiego, ale i tak jestem bardzo, bardzo zadowolony.
W ogóle dzięki takiemu dopingowi czułem się jakbym jechał na jakimś Pucharze Świata. Życzyłbym sobie za rok, jeśli będziemy organizować XC Jasło, aby było co najmniej tylu kibiców co w Tarnowie.
Przyjechałem zobaczyć jak wygląda trasa w Tarnowie, a wróciłem do Jasła ze zwycięstwem :) To był mój dzień, rzadko się to zdarza niestety. Nie ukrywam, że jestem bardzo zadowolony, bo był to jeden z moich najlepszych startów w tym sezonie. Niestety szans na generalkę nie ma, bo opuściłem 2 edycje, ale może we wrześniu przyjadę na finał. Zobaczymy.
Do tej pory jest tylko niewiele zdjęć, nie ma w ogóle wyników... więc relacja bez fotografii.
Pojechałem do Gorajowic zrobić test butom. Wszystko byłoby pięknie gdyby nie to, że na zjazdach palce mi odpadały. Okazało się, że jednak są za ciasne... Muszę je sprzedać. Niestety "widać ślady użytkowania" i nie mogę ich oddać do sklepu.