W sobotę, dzień przed wyścigiem, ogarnałem trochę rower i ze względu na dośc ładną pogodę chciałem jeszcze na moment wyskoczyć na rower. Nie wiedziałem, czy lepiej na szosie czy na Scottcie, ale ostatecznie doszedłem do wniosku, że sprawdzę Scotta. Pojechałem sobie delikatnie po płaskiemu Piastowską, potem wałami, następnie pod zoo, a potem w stronę kopca Kościuszki. Tam sobie ścieżkami zjechałem w dół i pojechalem jeszcze wokół błoni zobaczyć miasteczko Cracovia Marathon.
BTW, muszę powiedzieć, że strój AGH budzi na mieście delikatne poruszenie :D Jedni wołają, inni mówią „ dawaj, dawaj AGH!”, a jeszcze inni, szczególnie jak w grupce idą czy jadą, to tylko „patrz, AGH jedzie” :D Strój jest oryginalny... nie powiem, do tego ten obłędny napis AGH na tyłku robi swoje... szczególnie wśród kierowców samochodów :P Jakoś niechętnie wyprzedzają – już to zauważyłem kilkakrotnie, więc musi być coś na rzeczy.
No ale jutro zawody – wyjeżdżamy o 8, więc muszę się popakować z deczka i pójść w miarę wcześnie spać (dopiero około 00:30 zasnąłem).
Niestety spieszyłem się i założyłem opaskę pulsometru na koszulkę i nie chciał działać, więc wiem tylko jaki był czas, ale ogólnie to jazda bardzo lekka, w health zonie.
SOdpuściłem czwartek ze względu na kolokwium z sieci i piątkowe kartkówki. Ale w piątek wybrałem się w las, bo pogoda całkiem jeszcze była w miarę. Znowu postanowiłem na czas sobie pojechać. Jednak tym razem pojechałem przy okazji chcąc zrobić czasówkę do zoo na scott'cie. Kiepściutko :( 6:26 (avh 186, max 196)), czyli o minutę wolniej niż na szosie. Ale ciul... odpuściłem i tak. Przejechałem raz czy dwa trasą zawodów i pojechałem potem szosą na tor do Tyńca.
Wieczorem dowiaduję się, że Furman jedzie na Puchar Tarnowa, więc ograniczam się z alkoholem na imprezie :)
Nie wiem, czy taka będzie trasa, ale chciałem zrobić próbę, żeby mieć jakieś porównanie na treningu.
Zrobiłem sobie trzy rundy, pierwsza na rozgrzewkę, oraz dwie treningowe: okrążenie pierwsze: 25:13 avgHR 173 HRmax 196 okrążenie drugie: 22:08 avgHR 181, HRmax 195
Postanowiłem się wybrać w poniedziałek na delikatny rozjazd. Parę dni wcześniej dowiedziałem się, że Justyna Frączek jedzie w poniedziałek o 8 rano z UJotem objechać trasę MLA w Lasku Wolskim. Jako, że nie mam w ogóle pojęcia o tamtejszych ścieżkach, postanowiłem się wybrać. Oczywiście tylko ja i Justyna przyjechaliśmy :)
Ale i tak pojechaliśmy i pokazała mi trasę, na której dwa razy przejechaliśmy. Bardzo podoba mi się ta trasa... cała w lesie, momentami szybka, momentami morderczo stroma i w niektórych fragmentach całkiem techniczna. Inna niż w Pychowicach na pewno.
Co ciekawe z polany, gdzie będzie start, widać było wtedy Tatry! Tego widoku się nie spodziewałem. Wtedy uświadomiłem sobie jak blisko mamy do tych gór i kiedyś na szosie by się można było wybrać
Witam po krótkiej przerwie ( w momencie pisania tego newsa jest 21 kwietnia, czyli do tego dnia włącznie wszystko jest pisane z opóźnieniem :), więc mogłem co nieco zapomnieć i przypadkowo pominąć, ale z grubsza pasuje opisać co się działo). Przez ostatnie dwa tygodnie miałem tyle spraw na głowie, że nie znalazłem czasu żeby cokolwiek napisać na bs. Dzięki zagonieniu mnie do pracy przez Brediego (pozdrawiam) i dzięki temu, że zaczynają się święta, mam trochę czasu żeby coś ogarnąć.
Ogólnie ostatnie dwa tygodnie upłynęły pod znakiem pracy/studiów i treningów. W międzyczasie była jeszcze jedna delikatnie zakrapiana imprezka :P i dwa wyścigi XC, o których napiszę w kolejnym poście.
Na całe szczęście jakoś udało się to wszystko pogodzić i w miarę wszystko wyszło tak jak zaplanowałem (no może oprócz wyścigów, ale o tym później). Żeby nie zaciemniać sytuacji przedstawię kolejne dni w kolejnych postach.
Co to był za wyścig... 10 kwietnia postanowiłem sprawdzić się na lokalnym (tj. podkarpackim) gruncie. Pogoda w sobotę była tak fatalna, że byłem w stanie przypuszczać, że organizator odwoła zawody: był deszcz, grad, wiatr stulecia i arktyczne zimno. Jednak nie po to jechałem 150 km z rowerem, żeby nie wystartować. Byłem pewien, że wystartuję, chociaż by się nie wiem co działo. Tak też się stało.
Pobudka rano około 8, ogarnąłem się, poszedłem do kościoła i około 11:30 pojechaliśmy z Dachem po Kubę, Maria i Tomka, a potem prosto do Łężyn. Około 12:15 byliśmy na miejscu. Jaka była nasza radość, kiedy zza chmur zaczęło wychodzić piękne słoneczko :) Nagle się ciepło zrobiło, nawet wiatr jakby przestał dokuczać. Zapisaliśmy się, pogadaliśmy ze znajomymi (wszak to pierwsze zawody na Podkarpaciu w tym sezonie) i powoli zaczęliśmy się przygotowywać do startu. Jakąś godzinę przed startem (start był planowo o 14) od nowa zaczęło wiać i momentalnie zrobiło się zimno.
Natarłem się tylko oliwką, ubrałem kamizelkę i pojechałem się rozgrzewać. Przez jakieś pół godziny jeździłem w te i na zad, przy okazji kibicując naszym zawodnikom z innych kategorii. Chyba za mało było tej rozgrzewki, co skutkowało w późniejszej jeździe. Mogłem na trasę wjechać..
Moment startu
Kompletne nieporozumienie! Zacytuję klasyka: „nie wiem co się dzieje, kurde!”. Było jakieś 5-10 minut do startu. Podjechałem na start, bo już się grupka pojawiła i czekam. Warto wspomnieć, że jechało UWAGA! 31 zawodników. To rekord, a jeszcze taka pogoda... Wystartowała przed nami grupka juniorów (chyba), a potem mieliśmy startować my. Tym razem wyjątkowo dużo zawodników się pojawiło na starcie. Nie pamiętam zawodów z tak liczną i mocną obsadą. W każdym razie próbuje się skoncentrować, jeszcze delikatnie truchtam w miejscu (z zimna) i czekam w drugim rzędzie na start. Ustawiam pulsometr, wszystko pięknie działa, oddaję kamizelkę chłopakom z Osobnicy i czekam. Słyszę jakieś pomruki sędziego, jakiś szum nagle się zrobił i bach! RUSZYLI. Ale beze mnie :D Niewpięty, kompletnie zaskoczony nawet pulsometru nie wystartowałem.
Ale cóż... trzeba ruszyć i gonić chłopaków. Poszedł ogień z dupy. Gnałem co sił, jechałem w miarę z przodu przez … 100 metrów. Potem coś się złego stało. Nawdychałem się tego zimnego powietrza i tak mnie zaczęło palić w środku... jakby to powiedzieć.. cała ta „rura” we mnie zaczęła palić i boleć z zimna. Nie mogłem normalnie oddychać, bo z każdym głębszym oddechem ból był nie do zniesienia. Musiałem odpuścić troszkę, bo nie wiedziałem co się dzieje. Jechałem przez 2 pierwsze okrążenia tak gdzieś na 10. pozycji praktycznie bez zmian. Na trzecim okrążeniu doszedł do mnie Tomek Leśniak i coś we mnie ruszyło. Nie powiem, że przestała gardziel palić, ale jakoś tak się rozkręciłem, że zacząłem jechać swoje.
Gdzieś pod koniec trzeciego okrążenia doszliśmy Kamila Palucha, który najwyraźniej opadł z sił, ale trzeba powiedzieć, że i tak bardzo długo jechał w czubie. Nagle dostałem jakiegoś przypływu energii i odskoczyłem Tomkowi. Dogoniłem jeszcze paru zawodników: z tego co pamiętam to na pewno Sebastiana Bergera i kogoś z Bike Team Jedlicze (btw fajne stroje maja w tym roku ;) ). Wyprzedziłem ich i już spokojnie z przewagą dojechałem do ¾ ostatniego okrążenia. Przez to „spokojnie” mało nie zostałem przez tego zawodnika z Jedlicza (na 99% Łukasz Pudło ;) ), o którym przed chwilą pisałem, wyprzedzony. Tuż przed ostatnią hopką przy szkole popatrzyłem za siebie a tam co sił gnał za mną :D Wtedy ruszyłem jak z kopyta, żeby tylko nie stracić miejsca.
Ostatecznie udało się nie stracić tej pozycji i dojechałem na 10 miejscu do mety. Zaraz po przekroczeniu linii mety tak siarczyście charknąłem i wyplułem takie gluty, że sam byłem zaskoczony jak dużo potrafi tego ze mnie wyjść :D Potem co jakiś czas pokaszliwałem, nie mówiąc o tym, że przez kolejne 3-4 dni przy oddychaniu miałem taki świst w płucach jakbym miał jakieś poważne zapalenie. To też myślałem, żeby iść do lekarza, ale postanowiłem przeczekać i się samo wyleczyło.
Co mogłem zrobić lepiej? Praktycznie wszystko. Dzień przed byłem z bratem w szpitalu i nie byłem pewien czy w ogóle wystartuję. Toteż zawody zeszły na kompletnie dalszy plan. Nie miałem taktyki, nie znałem trasy (nie pamiętałem jej) – myślałem, że pętla będzie dłuższa, a przede wszystkim, że będzie 7 pętli, ew. 6 jeśli będą złe warunki. Okazało się na starcie, że jedziemy 5 rund, w dodatku były to tak szybkie rundy, że nawet nie zdążyłem się obejrzeć jak mijały kolejne pętle.
Przed samym startem też odwaliłem niedobrą robotę. W pośpiechu zacząłem się przebierać, co poskutkowało tym, że nie włożyłem podkoszulka do spodenek i cały czas mi się podwijała koszulka razem z podkoszulką. Nie był to problem, ale tyle mniej zmartwień by było. Linia startu: tu kompletne nieporozumienie z mojej strony: zaspałem i nie ma o czym mówić. W czasie wyścigu natomiast w miarę wszystko było ok. Przymulenie na początku spowodowane zaciągnięciem się tym zimnym powietrzem i kiepską rozgrzewką było oczywiste wręcz. Potem trochę zrezygnowałem, ale szybko wskoczyłem na obroty: więc się dało. Jednak i tak jakoś byłem psychicznie zmęczony (może fizycznie trochę też po sobocie). Zasadniczo to nie pamiętam już czy dobrze spałem, ale coś mi się kojarzy, że rano miałem duże problemy z wstaniem z łóżka. Puls nie był najwyższy jaki mogę mieć, więc możliwe, że jednak z tym snem też coś mogło być. No i nie jechałem nic dzień wcześniej. Baaa... w sumie to przez 3 dni nie jeździłem.
Ogólnie moja postawa: taka sobie... Liczyłem na to, że pójdzie lepiej, ale nie poszło. Trudno. Za to reszta zawodników JSC pokazała klasę. Michał Nowakowski – junior młodszy zwyciężył ze sporą przewagą. Marcin Mokrzycki (teraz jeździ w łódzkim klubie Kenda 4 Flex) zajął 3 miejsce w juniorach starszych, a Marek Gorczyca w weteranach przegrał tylko z Antonim Brzuski z Tarnowa. Kania wymiatacz, złapał kapcia, a i tak był na 8 miejscu. Bardzo dobrze pojechał Krzysiek Gajda z Jedlicza – to był jego dzień.
Jak dobrze pójdzie, to za tydzień pierwszy mój start (w ogóle) w Pucharze Tarnowa. Zobaczymy jeszcze, bo nie wiadomo czy będzie z kim z Krakowa jechać.
Gratuluję dotarcia do końca tekstu! ;) Proszę zostawić jakikolwiek komentarz, Pozdrawiam, Wojtek Wantuch
W najbliższą niedzielę, tj. 10 kwietnia, w Łężynach koło Jasła odbędzie się pierwszy w tym sezonie wyścig XC z cyklu Pucharu Smoka. Jako że dawno nie byłem w Jaśle i pasuje się jeszcze pościgać, to wymyśliłem sobie, że pojadę na najbliższy weekend do Jasła.
Kategoria do której należy mój rocznik, to elita, zazwyczaj 6-7 okrążeń. Jako że trasa w Łężynach jest profilem zbliżona do trasy w Pychowicach, to postanowiłem się wybrać na te 6-7 okrążeń. Jednak nie był to zwykły trening, bo zebrałem ze sobą kamerkę na kierownicę :) Były z nią problemy techniczne (trzeba było co jakiś czas dobrze dokręcić), ale ogólne wrażenia po oglądnięciu filmu w 720p są niezłe, chociaż niestety z uwagi na 8 GB kartę nagrało się zaledwie 3 albo 4 rundy. No i trochę nudno, bo nic na trasie nie było, widać tylko to co przede mną. W dodatku oglądając filmik ma się wrażenie, że zdecydowanie wolniej się jedzie niż w rzeczywistości :)
W każdym razie zrobiłem kilka okrążeń, ale na pierwszym pulsometr odmówił posłuszeństwa, na drugim kamerka się przekrzywiła i jeszcze na którymś okrążeniu musiałem dokręcać. Mogłem od razu na maksa to skręcić, ale bałem się, że coś urwę :)
Może jakaś jedna runda, jak będę miał na to czas, zostanie udostępniona na yt jakby ktoś chciał zobaczyć jak wygląda ubiegłoroczna trasa z wyścigu MLA. W tym roku nie było serpentyn i długiego podjazdu/podbiegu.
Ale ten świat jest mały :) Okazało się, że mój stary znajomy z forum całkowicie niezwiązanym z rowerami ścigał się ze mną w Pychowicach i całkiem przypadkiem doszło do tego, że dowiedzieliśmy się, że "ja to ja, a on to on" :D Niezła historia ogólnie :) Wszystko za sprawą bikestats. Dlatego warto pisać relacje z wyścigów i komentować je :)
Ugadaliśmy się wczoraj na rower i dzisiaj pojechaliśmy na trening na szosach. Okazało się, że Janek mieszka całkiem blisko mnie. Wybraliśmy się najpierw na godzinną rozgrzewkę ścieżką do Tyńca, a potem koło Klasztoru do zoo.
Zaczął się hardcorowy trening. Od razu na pierwszym okrążeniu pojechałem na maksa. Nieźle mnie przypiekło, ale wynik jak na mnie, bardzo bardzo dobry - mój rekord 5:42 został pobity o 16 sekund i teraz wynosi 5:26 :)
Z tym, że to miało konsekwencji w postaci stosunkowo słabych czasów pozostałych podjazdów. Ostatni podjazd też chciałem przycisnąć, nawet prosiłem Janka, żeby pojechał na maksa od połowy, żeby mnie to zmotywowało, ale byłem zbyt zmęczony już i nie dałem rady go dojść! Dzięki Janek ;)
Tak się przedstawiają czasy dzisiejszych czasówek:
Pogoda za oknem piękna, aż chce się jechać. Po 10 w Pychowicach Zieloni mieli organizować ustawkę, więc postanowiłem się przejechać i im pokibicować trochę :) Posiedziałem z godzinkę i pojechałem na bardzo delikatną przejażdżkę na Grześkowej szosie :)
Żeby uciec od samochodów pojechałem sobie ścieżką rowerową na tor kajakowy. Tylu rowerzystów na tej ścieżce rowerowej to jeszcze nie widziałem. Chyba cały Kraków pojechał na rower i rolki :) Nic dziwnego, bo temperatura i słoneczko jak w lecie :)
Ale nawet jadąc bardzo delikatnie było zbyt niebezpiecznie na ścieżce i musiałem się bardziej koncentrować na jeździe niż jadąc normalną drogą. Dlatego popatrzyłem chwilę na trening kajakarzy i pojechałem do Kryspinowa, a potem prosto do Krakowa.
Już mnie słonce chwyciło i mam nogawki i rękawki naturalne :P
PS Coś mi pulsometr gubi puls. W sumie dzisiaj dwa razy. Może czas zmienić baterie.
Gdyby to było wczoraj, tj. 1 kwietnia, to pewnie nikt by nie uwierzył. Nawet ja do tej pory nie bardzo w to wierzę, ale dzisiaj tj. 2 kwietnia, ja – Wojtek Wantuch zwyciężyłem w wyścigu Małopolskiej Ligi Akademickiej w Pychowicach. W ubiegłym roku byłem czwarty, teraz się udało. Pierwsze w życiu zwycięstwo w wyścigu XC :) „Gdyby można było postawić na Twoje zwycięstwo pieniądze u bookmachera, to można by zgarnąć niezłą sumkę” – krótko skwitował Romek Pietruszka po moim finiszu.
Zdjęcia: Versus Rowerowanie.pl
Mało tego. Pierwsze 3 miejsca należały do AGH. Zaraz za mną przyjechał Michał Jemioło, który akurat dzisiejszego dnia nie był, jak sam podkreśla, zbyt wypoczęty. Trzecie miejsce przypadło nowemu nabytkowi AGH: Adamowi Wojsie, który na finiszu mało nie wyzionął ducha, ale wygrał walkę o trzecie miejsce w pięknym stylu. Na kolejnych lokatach z AGH uplasowali się: Janek Szczepański, Andrzej Jóźwik, Paweł Ziemnianin i Szymon Pałka (jak dostanę listę z wynikami, to dokładnie napiszę co i jak). Oprócz tego, w wyścigu towarzyszył nam Romek Pietruszka, który skończył już studia. Jechaliśmy przez prawie dwa okrążenia razem, ale urwał łańcuch i resztę wyścigu jechałem z Michałem.
Jeśli chodzi o dziewczyny, to bardzo ładnie pojechała Marta Ryłko, zajmując 4 miejsce. Niestety Beata Kalemba złapała kapcia już na pierwszym okrążeniu. Szybko zmieniła dętkę na mecie i pojechała dalej, żeby tylko zostać sklasyfikowaną, żeby liczyć się do klasyfikacji drużynowej, którą z dużą dozą prawdopodobieństwa wygraliśmy tym razem :)
Jak przebiegał mój poranek i sam wyścig. Zacząć trzeba od piątku ok 23. Oglądnąłem film i próbowałem zasnąć. Nie dało się. Chyba jeszcze przez godzinę próbowałem zasnąć i w końcu zasnąłem. Wstałem o 7:10, żeby zjeść śniadanie. Zjadłem garść makaronu z sosem meksykańskim, bo nic innego nie miałem w sobotni poranek do jedzenia :) Spakowałem manatki, ubrałem się, przesmarowałem jeszcze łańcuch i pojechałem. Z Cichego Kącika o 8:45 pojechaliśmy grupką: Marta, Beata, ja, Janek i Szymon. Zajechaliśmy na godzinę 9 do Pychowic, zapisaliśmy się i zaraz później pojechaliśmy objechać trasę.
Było względnie ciepło, ale dzień wcześniej nad Pychowicami przeszła potężna ulewa i parę miejsc zrobiło się bardzo niebezpiecznych. Oprócz tego trasa została skrócona. Nie było stromego podbiegu i jazdy po serpentynach na torze crossowym. Przez to trasa była jeszcze szybsza i dało się ją całą przejechać bez wypięcia :)
WYŚCIG:
Pogoda dopisała. W momencie startu było troszeczkę pochmurnie, ale szybko wyszło słońce i zgodnie z prognozą towarzyszyło nam do końca zawodów :) Jak zwykle, jak to ja, musiałem się spóźnić na linię startu w sensie takim, że chyba najgorsze z możliwych miejsc sobie zająłem. Idealnie w środku, przyblokowany z każdej strony :) Ale jakoś mi to nie przeszkadzało zbytnio.
3, 2, 1, START!
Ruszyliśmy. W ścisku próbowałem jakoś uciec ze środka i udało się wyjechać na lewą stronę, chociaż jak potem zobaczyłem na filmiku, czołówka już była stosunkowo daleko. Nic to, ruszyłem za nimi wyprzedzając kogo się dało lewą stroną. Zaczął się pierwszy podjazd, na oko 10 zawodników przede mną. Po zewnętrznej próbowałem wyprzedzać, co się udało, ponieważ szybko dogoniłem Romka i Michała. W momencie wjazdu do lasku Romek krzyknął (te słowa długo zapamiętam): „AGH – musimy być na przodzie, bo na górze będzie kupa” :D Coś wtedy we mnie wstąpiło i poszedł ogień z dupy. Wyprzedziłem czołówkę i wyjechałem pierwszy na szczyt.
Gdzieś mniej więcej przy podjeździe/podejściu po korzeniach dotarło do mnie co się dzieje i zacząłem się pytać siebie: „po co się tak wyrwałem? Żeby się wypalić już po pierwszym okrążeniu?”. Ale spojrzałem za siebie, a bałem się to zrobić. Widziałem jakieś 20 metrów dalej zawodników, nie poznałem kto to, ale jechałem nadal ile sił. Podczas mijanki przy torze crossowym widziałem wielu zawodników, ale mnie to tylko zmotywowało, żeby jeszcze szybciej jechać. Wjechałem pierwszy na metę z około 15 sekundową przewagą nad następnymi zawodnikami: Romkiem Pietruszką i Michałem Jemioło. Na prostej do mety było widać kto za nami jedzie i jaką mamy przewagę. Wtedy jechali tylko oni. Wiedziałem, że będzie dobrze, bo AGH w czubie będzie i tak :) Niestety, zapomniałem sobie o włączeniu kolejnego okrążenia w pulsometrze i nie mam danych porównawczych przez to.
Kolejne okrążenie również prowadziłem. Na podjeździe z korzeniami słyszałem już, że depczą mi po piętach Romek i Michał. Romek krzyknął: „Wojtek, super jedziesz” i wtedy się popatrzyłem za siebie podjeżdżając po korzeniach. Zachwiało mną i musiałem się wypiąć, ale szybko się wpiąłem i jechałem dalej stałym tempem. Na długiej, delikatnie w dół, drodze wzdłuż lasu wiedziałem już, że doszli mnie. Wtedy chłopaki powiedzieli, żebym sobie odpoczął trochę na kole i że nie musimy tak pędzić, bo mamy ogromną przewagę nad następnymi. Rzeczywiście troszeczkę zwolniliśmy i jechaliśmy spokojnym tempem.
W połowie trzeciego okrążenia Romek na zjeździe urywa łańcuch. W sumie z nieznanych powodów. Być może coś mu się wkręciło w łańcuch. Jechaliśmy już dalej z Michałem razem. Przez całe trzecie i czwarte okrążenie, dając sobie zmiany. Wjeżdżamy na ostatnie okrążenie. Mam prawie pół 0,5 bidonu więc piję dwa-trzy łyki, trochę wylewam i zostawiam troszkę na ostatnie okrążenie (i tak nie wypiłem :) ). Do pierwszego podjazdu jedziemy z Michałem obok siebie. Spokojnym tempem podjeżdżamy i zjeżdżamy. Znowu podjeżdżamy i znowu zjeżdżamy. Tyle, że o dosłownie milimetr mijając drzewo (a to już drugi raz). Nawet Michał, jadąc za mną i doskonale widząc co się dzieje, mówił: „Dobrze, że to już ostatnie okrążenie, bo za trzecim razem na pewno być się wpakował w drzewo” :) Przed nami podbieg z korzeniami. Postanowiłem jednak znowu wyjechać, bo zanim bym się z powrotem wpiął, to by minęło trochę. Jakoś tak szybko pokonałem tą ściankę, że Michał został kawałek za mną i jak się obejrzałem, to jeszcze go nie było. Jechałem dość równo, ale Michał mnie już nie doszedł. Przyjechał jakieś 30 sekund, a może nawet mniej za mną. Teraz czuję się trochę nie w porządku, że nie wjechaliśmy na metę razem, bo jednak przez ponad pół wyścigu jechaliśmy razem. W każdym razie wielkie dzięki Michał za jazdę i gratulacje! Dziękuję też wszystkim, którzy dopingowali AGH. Daliśmy dzięki temu jeszcze większego czadu.
Mój Scott spisał się bardzo dobrze. Nic nie nawaliło.
Niestety, tak jak już pisałem z tego wszystkiego zapomniałem klikać następne okrążenia na pulsometrze i przez to mam tylko ogólny puls. Całkiem przyzwoity. Jednak byłem wypoczęty i dałem radę osiągać, tak jak mówiłem, wyższe pulsy niż na treningach. Maksymalny puls 202, średni 189, a czas to około 58 minut.
Jestem bardzo zadowolony z dzisiejszego wyścigu, niewątpliwie bardzo długo go zapamiętam. Kolejny rzut MLA już 7 maja w Lasku Wolskim. To już nie będą przelewki, tym bardziej, że dzisiaj zabrakło kilku mocnych zawodników. Niemniej wszystkim należą się gratulacje, bo nikt nie odpuszczał. Niektórzy zdublowani wjeżdżali jeszcze na 5 okrążenie, chcąc przejechać cały wyścig. Jutro w Pychowicach organizowana jest ustawka. Przyjechałbym, ale nie chcę wysilać organizmu bardziej niż jest to konieczne. Natomiast na przejażdżkę jak najbardziej się wybiorę pokibicować zielonym :P Tylko muszę kapcia zrobić w szosie.
Dziękuję każdemu, kto przeczytał całą tę relację – jesteście mocni, bo mało kto by dotrwał ;) . Bardzo proszę zostawić po sobie ślad w komentarzu.
PS Na trasie z kamerką był Marcin z Rowerowania i już udostępnił filmik w hd :) Niestety pierwsza trójka nie załapała się na film ze zjazdu :(, ale i tak wielkie dzięki – good job :). Ten koleś w stroju AGH na czarno-niebieskim scott'cie od 3:36 z oczojebnymi seledynowymi obręczami to ja, parę sekund po mnie Michał Jemioło w stroju AGH :)
Jak będą jakieś zdjęcia, to też wrzucę, podobnie jak wyniki :)