Puchar Smoka w Łężynach
Niedziela, 10 kwietnia 2011
· Komentarze(0)
Kategoria Zawody
Co to był za wyścig... 10 kwietnia postanowiłem sprawdzić się na lokalnym (tj. podkarpackim) gruncie. Pogoda w sobotę była tak fatalna, że byłem w stanie przypuszczać, że organizator odwoła zawody: był deszcz, grad, wiatr stulecia i arktyczne zimno. Jednak nie po to jechałem 150 km z rowerem, żeby nie wystartować. Byłem pewien, że wystartuję, chociaż by się nie wiem co działo. Tak też się stało.
Pobudka rano około 8, ogarnąłem się, poszedłem do kościoła i około 11:30 pojechaliśmy z Dachem po Kubę, Maria i Tomka, a potem prosto do Łężyn. Około 12:15 byliśmy na miejscu. Jaka była nasza radość, kiedy zza chmur zaczęło wychodzić piękne słoneczko :) Nagle się ciepło zrobiło, nawet wiatr jakby przestał dokuczać. Zapisaliśmy się, pogadaliśmy ze znajomymi (wszak to pierwsze zawody na Podkarpaciu w tym sezonie) i powoli zaczęliśmy się przygotowywać do startu. Jakąś godzinę przed startem (start był planowo o 14) od nowa zaczęło wiać i momentalnie zrobiło się zimno.
Natarłem się tylko oliwką, ubrałem kamizelkę i pojechałem się rozgrzewać. Przez jakieś pół godziny jeździłem w te i na zad, przy okazji kibicując naszym zawodnikom z innych kategorii. Chyba za mało było tej rozgrzewki, co skutkowało w późniejszej jeździe. Mogłem na trasę wjechać..
Moment startu
Kompletne nieporozumienie! Zacytuję klasyka: „nie wiem co się dzieje, kurde!”. Było jakieś 5-10 minut do startu. Podjechałem na start, bo już się grupka pojawiła i czekam. Warto wspomnieć, że jechało UWAGA! 31 zawodników. To rekord, a jeszcze taka pogoda... Wystartowała przed nami grupka juniorów (chyba), a potem mieliśmy startować my. Tym razem wyjątkowo dużo zawodników się pojawiło na starcie. Nie pamiętam zawodów z tak liczną i mocną obsadą. W każdym razie próbuje się skoncentrować, jeszcze delikatnie truchtam w miejscu (z zimna) i czekam w drugim rzędzie na start. Ustawiam pulsometr, wszystko pięknie działa, oddaję kamizelkę chłopakom z Osobnicy i czekam. Słyszę jakieś pomruki sędziego, jakiś szum nagle się zrobił i bach! RUSZYLI. Ale beze mnie :D Niewpięty, kompletnie zaskoczony nawet pulsometru nie wystartowałem.
Ale cóż... trzeba ruszyć i gonić chłopaków. Poszedł ogień z dupy. Gnałem co sił, jechałem w miarę z przodu przez … 100 metrów. Potem coś się złego stało. Nawdychałem się tego zimnego powietrza i tak mnie zaczęło palić w środku... jakby to powiedzieć.. cała ta „rura” we mnie zaczęła palić i boleć z zimna. Nie mogłem normalnie oddychać, bo z każdym głębszym oddechem ból był nie do zniesienia. Musiałem odpuścić troszkę, bo nie wiedziałem co się dzieje. Jechałem przez 2 pierwsze okrążenia tak gdzieś na 10. pozycji praktycznie bez zmian. Na trzecim okrążeniu doszedł do mnie Tomek Leśniak i coś we mnie ruszyło. Nie powiem, że przestała gardziel palić, ale jakoś tak się rozkręciłem, że zacząłem jechać swoje.
Gdzieś pod koniec trzeciego okrążenia doszliśmy Kamila Palucha, który najwyraźniej opadł z sił, ale trzeba powiedzieć, że i tak bardzo długo jechał w czubie. Nagle dostałem jakiegoś przypływu energii i odskoczyłem Tomkowi. Dogoniłem jeszcze paru zawodników: z tego co pamiętam to na pewno Sebastiana Bergera i kogoś z Bike Team Jedlicze (btw fajne stroje maja w tym roku ;) ). Wyprzedziłem ich i już spokojnie z przewagą dojechałem do ¾ ostatniego okrążenia. Przez to „spokojnie” mało nie zostałem przez tego zawodnika z Jedlicza (na 99% Łukasz Pudło ;) ), o którym przed chwilą pisałem, wyprzedzony. Tuż przed ostatnią hopką przy szkole popatrzyłem za siebie a tam co sił gnał za mną :D Wtedy ruszyłem jak z kopyta, żeby tylko nie stracić miejsca.
Ostatecznie udało się nie stracić tej pozycji i dojechałem na 10 miejscu do mety. Zaraz po przekroczeniu linii mety tak siarczyście charknąłem i wyplułem takie gluty, że sam byłem zaskoczony jak dużo potrafi tego ze mnie wyjść :D Potem co jakiś czas pokaszliwałem, nie mówiąc o tym, że przez kolejne 3-4 dni przy oddychaniu miałem taki świst w płucach jakbym miał jakieś poważne zapalenie. To też myślałem, żeby iść do lekarza, ale postanowiłem przeczekać i się samo wyleczyło.
Co mogłem zrobić lepiej? Praktycznie wszystko. Dzień przed byłem z bratem w szpitalu i nie byłem pewien czy w ogóle wystartuję. Toteż zawody zeszły na kompletnie dalszy plan. Nie miałem taktyki, nie znałem trasy (nie pamiętałem jej) – myślałem, że pętla będzie dłuższa, a przede wszystkim, że będzie 7 pętli, ew. 6 jeśli będą złe warunki. Okazało się na starcie, że jedziemy 5 rund, w dodatku były to tak szybkie rundy, że nawet nie zdążyłem się obejrzeć jak mijały kolejne pętle.
Przed samym startem też odwaliłem niedobrą robotę. W pośpiechu zacząłem się przebierać, co poskutkowało tym, że nie włożyłem podkoszulka do spodenek i cały czas mi się podwijała koszulka razem z podkoszulką. Nie był to problem, ale tyle mniej zmartwień by było. Linia startu: tu kompletne nieporozumienie z mojej strony: zaspałem i nie ma o czym mówić. W czasie wyścigu natomiast w miarę wszystko było ok. Przymulenie na początku spowodowane zaciągnięciem się tym zimnym powietrzem i kiepską rozgrzewką było oczywiste wręcz. Potem trochę zrezygnowałem, ale szybko wskoczyłem na obroty: więc się dało. Jednak i tak jakoś byłem psychicznie zmęczony (może fizycznie trochę też po sobocie). Zasadniczo to nie pamiętam już czy dobrze spałem, ale coś mi się kojarzy, że rano miałem duże problemy z wstaniem z łóżka. Puls nie był najwyższy jaki mogę mieć, więc możliwe, że jednak z tym snem też coś mogło być. No i nie jechałem nic dzień wcześniej. Baaa... w sumie to przez 3 dni nie jeździłem.
Ogólnie moja postawa: taka sobie... Liczyłem na to, że pójdzie lepiej, ale nie poszło. Trudno. Za to reszta zawodników JSC pokazała klasę. Michał Nowakowski – junior młodszy zwyciężył ze sporą przewagą. Marcin Mokrzycki (teraz jeździ w łódzkim klubie Kenda 4 Flex) zajął 3 miejsce w juniorach starszych, a Marek Gorczyca w weteranach przegrał tylko z Antonim Brzuski z Tarnowa. Kania wymiatacz, złapał kapcia, a i tak był na 8 miejscu. Bardzo dobrze pojechał Krzysiek Gajda z Jedlicza – to był jego dzień.
Jak dobrze pójdzie, to za tydzień pierwszy mój start (w ogóle) w Pucharze Tarnowa. Zobaczymy jeszcze, bo nie wiadomo czy będzie z kim z Krakowa jechać.
Gratuluję dotarcia do końca tekstu! ;)
Proszę zostawić jakikolwiek komentarz,
Pozdrawiam,
Wojtek Wantuch
Zdjęcia: Aneta ;) i Strzyżółw MTB :)
Pobudka rano około 8, ogarnąłem się, poszedłem do kościoła i około 11:30 pojechaliśmy z Dachem po Kubę, Maria i Tomka, a potem prosto do Łężyn. Około 12:15 byliśmy na miejscu. Jaka była nasza radość, kiedy zza chmur zaczęło wychodzić piękne słoneczko :) Nagle się ciepło zrobiło, nawet wiatr jakby przestał dokuczać. Zapisaliśmy się, pogadaliśmy ze znajomymi (wszak to pierwsze zawody na Podkarpaciu w tym sezonie) i powoli zaczęliśmy się przygotowywać do startu. Jakąś godzinę przed startem (start był planowo o 14) od nowa zaczęło wiać i momentalnie zrobiło się zimno.
Natarłem się tylko oliwką, ubrałem kamizelkę i pojechałem się rozgrzewać. Przez jakieś pół godziny jeździłem w te i na zad, przy okazji kibicując naszym zawodnikom z innych kategorii. Chyba za mało było tej rozgrzewki, co skutkowało w późniejszej jeździe. Mogłem na trasę wjechać..
Moment startu
Kompletne nieporozumienie! Zacytuję klasyka: „nie wiem co się dzieje, kurde!”. Było jakieś 5-10 minut do startu. Podjechałem na start, bo już się grupka pojawiła i czekam. Warto wspomnieć, że jechało UWAGA! 31 zawodników. To rekord, a jeszcze taka pogoda... Wystartowała przed nami grupka juniorów (chyba), a potem mieliśmy startować my. Tym razem wyjątkowo dużo zawodników się pojawiło na starcie. Nie pamiętam zawodów z tak liczną i mocną obsadą. W każdym razie próbuje się skoncentrować, jeszcze delikatnie truchtam w miejscu (z zimna) i czekam w drugim rzędzie na start. Ustawiam pulsometr, wszystko pięknie działa, oddaję kamizelkę chłopakom z Osobnicy i czekam. Słyszę jakieś pomruki sędziego, jakiś szum nagle się zrobił i bach! RUSZYLI. Ale beze mnie :D Niewpięty, kompletnie zaskoczony nawet pulsometru nie wystartowałem.
Ale cóż... trzeba ruszyć i gonić chłopaków. Poszedł ogień z dupy. Gnałem co sił, jechałem w miarę z przodu przez … 100 metrów. Potem coś się złego stało. Nawdychałem się tego zimnego powietrza i tak mnie zaczęło palić w środku... jakby to powiedzieć.. cała ta „rura” we mnie zaczęła palić i boleć z zimna. Nie mogłem normalnie oddychać, bo z każdym głębszym oddechem ból był nie do zniesienia. Musiałem odpuścić troszkę, bo nie wiedziałem co się dzieje. Jechałem przez 2 pierwsze okrążenia tak gdzieś na 10. pozycji praktycznie bez zmian. Na trzecim okrążeniu doszedł do mnie Tomek Leśniak i coś we mnie ruszyło. Nie powiem, że przestała gardziel palić, ale jakoś tak się rozkręciłem, że zacząłem jechać swoje.
Gdzieś pod koniec trzeciego okrążenia doszliśmy Kamila Palucha, który najwyraźniej opadł z sił, ale trzeba powiedzieć, że i tak bardzo długo jechał w czubie. Nagle dostałem jakiegoś przypływu energii i odskoczyłem Tomkowi. Dogoniłem jeszcze paru zawodników: z tego co pamiętam to na pewno Sebastiana Bergera i kogoś z Bike Team Jedlicze (btw fajne stroje maja w tym roku ;) ). Wyprzedziłem ich i już spokojnie z przewagą dojechałem do ¾ ostatniego okrążenia. Przez to „spokojnie” mało nie zostałem przez tego zawodnika z Jedlicza (na 99% Łukasz Pudło ;) ), o którym przed chwilą pisałem, wyprzedzony. Tuż przed ostatnią hopką przy szkole popatrzyłem za siebie a tam co sił gnał za mną :D Wtedy ruszyłem jak z kopyta, żeby tylko nie stracić miejsca.
Ostatecznie udało się nie stracić tej pozycji i dojechałem na 10 miejscu do mety. Zaraz po przekroczeniu linii mety tak siarczyście charknąłem i wyplułem takie gluty, że sam byłem zaskoczony jak dużo potrafi tego ze mnie wyjść :D Potem co jakiś czas pokaszliwałem, nie mówiąc o tym, że przez kolejne 3-4 dni przy oddychaniu miałem taki świst w płucach jakbym miał jakieś poważne zapalenie. To też myślałem, żeby iść do lekarza, ale postanowiłem przeczekać i się samo wyleczyło.
Co mogłem zrobić lepiej? Praktycznie wszystko. Dzień przed byłem z bratem w szpitalu i nie byłem pewien czy w ogóle wystartuję. Toteż zawody zeszły na kompletnie dalszy plan. Nie miałem taktyki, nie znałem trasy (nie pamiętałem jej) – myślałem, że pętla będzie dłuższa, a przede wszystkim, że będzie 7 pętli, ew. 6 jeśli będą złe warunki. Okazało się na starcie, że jedziemy 5 rund, w dodatku były to tak szybkie rundy, że nawet nie zdążyłem się obejrzeć jak mijały kolejne pętle.
Przed samym startem też odwaliłem niedobrą robotę. W pośpiechu zacząłem się przebierać, co poskutkowało tym, że nie włożyłem podkoszulka do spodenek i cały czas mi się podwijała koszulka razem z podkoszulką. Nie był to problem, ale tyle mniej zmartwień by było. Linia startu: tu kompletne nieporozumienie z mojej strony: zaspałem i nie ma o czym mówić. W czasie wyścigu natomiast w miarę wszystko było ok. Przymulenie na początku spowodowane zaciągnięciem się tym zimnym powietrzem i kiepską rozgrzewką było oczywiste wręcz. Potem trochę zrezygnowałem, ale szybko wskoczyłem na obroty: więc się dało. Jednak i tak jakoś byłem psychicznie zmęczony (może fizycznie trochę też po sobocie). Zasadniczo to nie pamiętam już czy dobrze spałem, ale coś mi się kojarzy, że rano miałem duże problemy z wstaniem z łóżka. Puls nie był najwyższy jaki mogę mieć, więc możliwe, że jednak z tym snem też coś mogło być. No i nie jechałem nic dzień wcześniej. Baaa... w sumie to przez 3 dni nie jeździłem.
Ogólnie moja postawa: taka sobie... Liczyłem na to, że pójdzie lepiej, ale nie poszło. Trudno. Za to reszta zawodników JSC pokazała klasę. Michał Nowakowski – junior młodszy zwyciężył ze sporą przewagą. Marcin Mokrzycki (teraz jeździ w łódzkim klubie Kenda 4 Flex) zajął 3 miejsce w juniorach starszych, a Marek Gorczyca w weteranach przegrał tylko z Antonim Brzuski z Tarnowa. Kania wymiatacz, złapał kapcia, a i tak był na 8 miejscu. Bardzo dobrze pojechał Krzysiek Gajda z Jedlicza – to był jego dzień.
Jak dobrze pójdzie, to za tydzień pierwszy mój start (w ogóle) w Pucharze Tarnowa. Zobaczymy jeszcze, bo nie wiadomo czy będzie z kim z Krakowa jechać.
Gratuluję dotarcia do końca tekstu! ;)
Proszę zostawić jakikolwiek komentarz,
Pozdrawiam,
Wojtek Wantuch
Zdjęcia: Aneta ;) i Strzyżółw MTB :)