(VIDEO) Finał Cyklokarpat w Jaśle 11 września 2011
Niedziela, 11 września 2011
· Komentarze(2)
W zasadzie to nie ma o czym pisać :) Przed maratonem nie jeździłem nic a nic... od Mistrzostw w Kielcach. Za to znaczyłem trasę maratonu i czasem po nocach siedziałem, żeby inne rzeczy ogarniać. Ogólnie, to wiadomo było, że mój start będzie marny, ale w sumie biorąc to wszystko pod uwagę nie było źle :)
Najbardziej jestem zadowolony z tego, że impreza wypaliła. Napociliśmy się przy jej organizacji i opłacało się. Prawie nikt nie zgubił trasy :P Pozdrawiam Cię Mateusz :D Za rok damy więcej X-ów :P Pogoda też dopisała, jechałem sobie z kamerką i mi nie odpadła, więc tylko żyć, nie umierać :D Jednym słowem, warto było.
Natomiast co do samego startu. Jak zawsze było. Przez Jasło jechałem sobie z przodu – trzeba się na dzielni lansować ;) Nie ma lipy. Jak wpadliśmy na tory to już się to wszystko zaczęło rozciągać. Pierwszą ściankę pokonałem całkiem nieźle i w pierwszej grupce wjechałem na górę. Zjazd, kilka zakrętów, prosta i znowu do góry. Tam już nie dałem rady i zostałem troszeczkę z tyłu. Obok mnie jechał Maciek Rudke i Damian Wojtowicz. W zasadzie do początku podjazdu pod Liwocz z Damianem tasowałem się co kilometr chyba :D Raz ja go wyprzedzam, raz on mnie.
Zaczął się podjazd pod Liwocz. Nie pamiętam z kim tak wjechałem. Mniej więcej przed środkowym parkingiem dogoniłem Zbyszka Krzesińskiego. Na ostatniej prostej przed szczytem widziałem pierwszych zawodników, na czele których jechał Grzesiek Ziajka.
Nie chce mi się sprawdzać, który open byłem na pierwszym punkcie kontrolnym, ale właśnie od podjazdu na Liwocz zaczęło mi się dobrze jechać. Zjechałem w miarę dobrze (w miarę, bo mało brakło, co widać na filmiku) niebezpieczny zjazd z Liwocza i jechałem dalej widząc przed sobą kolejnych zawodników, których dobrze nie pamiętam, więc nie będę wprowadzał w błąd. Pamiętałem natomiast po nawrocie na żółtym szlaku, że wyprzedziłem Mateusza Bielenia, który tylko odpowiedział „jedź Wojtuś” :D Wtedy sobie pomyślałem, że dopiero na mecie się zobaczymy :D Myliłem się i to bardzo. Zaraz po tym wypadła mi lewa soczewka ;)
Już przed drugim bufetem Mateusz dogonił mnie z jednym z zawodników PSK i wyprzedził w taki sposób, że myślałem, że stoję :D Szok. Po prostu mnie odcięło. Widziałem tylko jak się chłopaki oddalali. Zdołałem dogonić tylko Piotrka Biernawskiego mniej więcej razem wpadliśmy do lasku w Lisowie. Tam też zobaczyłem, że Mateusz nie zauważył skrętu w prawo i pojechał przez iksy prosto :D Wołałem go, nie słyszał, ale i tak się wrócił. Trochę odskoczyłem wtedy od Piotrka, ale już Bączalu był na moim kole. W ten sposób razem jechaliśmy aż do ostatniego podjazdu na trasie.
W międzyczasie spotkaliśmy Grześka Ziajkę, który zrezygnowany podążał do mety. Wcześniej jechaliśmy z Piotrkiem po zmianach, ale w momencie kiedy dojechaliśmy do Grześka wdarło się jakieś fatalne rozluźnienie ;) Pewni swego jechaliśmy przez Trzcinicę i rozpoczęliśmy ostatni podjazd.
Jakieś 100 metrów od podnóża pojawił się Mateusz. Jak tylko się zorientowałem ruszyłem do przodu. To był błąd. Takiego skurczu jeszcze w tym roku nie miałem. Nogi mi zdrętwiały z każdej strony :D Jak próbowałem nacisnąć, to tylko ból czułem, a wcale szybciej nie jechałem. Musiałem odpuścić ;) Jeszcze tylko powiedziałem do Grześka: „Mateusz się zgubił, to niech ma” ;) Od tego momentu jechałem z Grześkiem do samej mety.
Jechaliśmy spokojnie, nikogo nie mieliśmy za sobą i umówiliśmy się, że tak spokojnie dojedziemy do wałów, a po zjeździe z wałów rozegramy sobie finish ;) Jest kamerka, to może będzie ładnie wyglądało :) No i rzeczywiście jechaliśmy spokojnie. Mnie się już woda skończyła, wziąłem dwa łyki od Grześka i wpadliśmy na targowicę. Jeszcze tylko podjazd pod most. Nie daliśmy rady oczywiście wyjechać. Zszedłem i poprowadziłem. W jednej chwili nogi tak mi zdrętwiały, że nie mogłem ich zgiąć, a ból mnie taki przeszył, że nie wiedziałem czy te 2 km do mety dojadę. Grzesiek widział co się dzieje i zwolnił troszkę. Rozkręciłem te skurcze i wszystko w miarę wróciło do normy. Jechaliśmy spokojnie wałem. Pokazałem mu, w którym miejscu finish. Ostatnie kilkadziesiąt metrów wału, podciągnąłem klamry i powiedziałem że po wjeździe na asfalt finishujemy :) Tak też się stało.
Zjechaliśmy spokojnie z wału, kawałek po trawie i zaczął się asfalt. Grzesiek wystrzelił na stojąco, a ja za nim na kole. Cały czas nie odpuszczałem, tylko kontrolowałem kiedy będzie linia mety. Kiedy wszyscy na mecie już myśleli, że Grzesiek mnie zostawił w tyle, wypadłem lewą stroną i o ułamek sekundy przed nim wjechałem na metę :) Ale mieliśmy obydwoje ubaw :) Finish jak na szosowym wyścigu. Całość jest na filmiku :)
Ostatecznie przyjechałem 7 open i 6 w kategorii m2 ze startą ponad 6 minut do Łukasza Olejarza. Drużynowo zajęliśmy 2 miejsce. W generalce mega zająłem 5. miejsce, a drużynowo JSC zajęło 2. miejsce.
Skrót filmu z mojego przejazdu: polecam oglądać w 720p na yt:
PS - nie wiem czy te wskazania z pulsometru są dobre, bo na samym początku się zawiesił i potem tylko no signal. Więc prawdopodobnie nie miałem takiego pulsu. Wyższy byłby niż na xc, a to raczej nie jest możliwe.
Najbardziej jestem zadowolony z tego, że impreza wypaliła. Napociliśmy się przy jej organizacji i opłacało się. Prawie nikt nie zgubił trasy :P Pozdrawiam Cię Mateusz :D Za rok damy więcej X-ów :P Pogoda też dopisała, jechałem sobie z kamerką i mi nie odpadła, więc tylko żyć, nie umierać :D Jednym słowem, warto było.
Natomiast co do samego startu. Jak zawsze było. Przez Jasło jechałem sobie z przodu – trzeba się na dzielni lansować ;) Nie ma lipy. Jak wpadliśmy na tory to już się to wszystko zaczęło rozciągać. Pierwszą ściankę pokonałem całkiem nieźle i w pierwszej grupce wjechałem na górę. Zjazd, kilka zakrętów, prosta i znowu do góry. Tam już nie dałem rady i zostałem troszeczkę z tyłu. Obok mnie jechał Maciek Rudke i Damian Wojtowicz. W zasadzie do początku podjazdu pod Liwocz z Damianem tasowałem się co kilometr chyba :D Raz ja go wyprzedzam, raz on mnie.
Zaczął się podjazd pod Liwocz. Nie pamiętam z kim tak wjechałem. Mniej więcej przed środkowym parkingiem dogoniłem Zbyszka Krzesińskiego. Na ostatniej prostej przed szczytem widziałem pierwszych zawodników, na czele których jechał Grzesiek Ziajka.
Nie chce mi się sprawdzać, który open byłem na pierwszym punkcie kontrolnym, ale właśnie od podjazdu na Liwocz zaczęło mi się dobrze jechać. Zjechałem w miarę dobrze (w miarę, bo mało brakło, co widać na filmiku) niebezpieczny zjazd z Liwocza i jechałem dalej widząc przed sobą kolejnych zawodników, których dobrze nie pamiętam, więc nie będę wprowadzał w błąd. Pamiętałem natomiast po nawrocie na żółtym szlaku, że wyprzedziłem Mateusza Bielenia, który tylko odpowiedział „jedź Wojtuś” :D Wtedy sobie pomyślałem, że dopiero na mecie się zobaczymy :D Myliłem się i to bardzo. Zaraz po tym wypadła mi lewa soczewka ;)
Już przed drugim bufetem Mateusz dogonił mnie z jednym z zawodników PSK i wyprzedził w taki sposób, że myślałem, że stoję :D Szok. Po prostu mnie odcięło. Widziałem tylko jak się chłopaki oddalali. Zdołałem dogonić tylko Piotrka Biernawskiego mniej więcej razem wpadliśmy do lasku w Lisowie. Tam też zobaczyłem, że Mateusz nie zauważył skrętu w prawo i pojechał przez iksy prosto :D Wołałem go, nie słyszał, ale i tak się wrócił. Trochę odskoczyłem wtedy od Piotrka, ale już Bączalu był na moim kole. W ten sposób razem jechaliśmy aż do ostatniego podjazdu na trasie.
W międzyczasie spotkaliśmy Grześka Ziajkę, który zrezygnowany podążał do mety. Wcześniej jechaliśmy z Piotrkiem po zmianach, ale w momencie kiedy dojechaliśmy do Grześka wdarło się jakieś fatalne rozluźnienie ;) Pewni swego jechaliśmy przez Trzcinicę i rozpoczęliśmy ostatni podjazd.
Jakieś 100 metrów od podnóża pojawił się Mateusz. Jak tylko się zorientowałem ruszyłem do przodu. To był błąd. Takiego skurczu jeszcze w tym roku nie miałem. Nogi mi zdrętwiały z każdej strony :D Jak próbowałem nacisnąć, to tylko ból czułem, a wcale szybciej nie jechałem. Musiałem odpuścić ;) Jeszcze tylko powiedziałem do Grześka: „Mateusz się zgubił, to niech ma” ;) Od tego momentu jechałem z Grześkiem do samej mety.
Jechaliśmy spokojnie, nikogo nie mieliśmy za sobą i umówiliśmy się, że tak spokojnie dojedziemy do wałów, a po zjeździe z wałów rozegramy sobie finish ;) Jest kamerka, to może będzie ładnie wyglądało :) No i rzeczywiście jechaliśmy spokojnie. Mnie się już woda skończyła, wziąłem dwa łyki od Grześka i wpadliśmy na targowicę. Jeszcze tylko podjazd pod most. Nie daliśmy rady oczywiście wyjechać. Zszedłem i poprowadziłem. W jednej chwili nogi tak mi zdrętwiały, że nie mogłem ich zgiąć, a ból mnie taki przeszył, że nie wiedziałem czy te 2 km do mety dojadę. Grzesiek widział co się dzieje i zwolnił troszkę. Rozkręciłem te skurcze i wszystko w miarę wróciło do normy. Jechaliśmy spokojnie wałem. Pokazałem mu, w którym miejscu finish. Ostatnie kilkadziesiąt metrów wału, podciągnąłem klamry i powiedziałem że po wjeździe na asfalt finishujemy :) Tak też się stało.
Zjechaliśmy spokojnie z wału, kawałek po trawie i zaczął się asfalt. Grzesiek wystrzelił na stojąco, a ja za nim na kole. Cały czas nie odpuszczałem, tylko kontrolowałem kiedy będzie linia mety. Kiedy wszyscy na mecie już myśleli, że Grzesiek mnie zostawił w tyle, wypadłem lewą stroną i o ułamek sekundy przed nim wjechałem na metę :) Ale mieliśmy obydwoje ubaw :) Finish jak na szosowym wyścigu. Całość jest na filmiku :)
Ostatecznie przyjechałem 7 open i 6 w kategorii m2 ze startą ponad 6 minut do Łukasza Olejarza. Drużynowo zajęliśmy 2 miejsce. W generalce mega zająłem 5. miejsce, a drużynowo JSC zajęło 2. miejsce.
Skrót filmu z mojego przejazdu: polecam oglądać w 720p na yt:
PS - nie wiem czy te wskazania z pulsometru są dobre, bo na samym początku się zawiesił i potem tylko no signal. Więc prawdopodobnie nie miałem takiego pulsu. Wyższy byłby niż na xc, a to raczej nie jest możliwe.