Relacja z zimowego wyzwania Komańcza 2011 :)
Żałuję, że nie byłem rok temu, dlatego w tym roku postanowiłem sobie, że nie ma innej opcji i muszę się przypilnować, co by nie zachorować, pozaliczać wszystko i przyjechać do Komańczy (Smolnika) na organizowane przez Żbików zawody.
Mimo że się starałem upilnować, to się całkowicie nie udało, bo przyjechałem z chorobą (którą na szczęście na after party zaleczyłem inną chorobą :D ) i w poniedziałek musiałem oddać projekt, który w momencie wyjazdu na przełęcz Żebrak był jeszcze nieskończony (na szczęście zarwana jedna noc na ukończenie, jak na studenta przystało, i projekt zaliczony w poniedziałek). No, ale odespałem tę imprezę w Smolniku i noc przeznaczoną w całości na projekt i teraz mogę pisać feedback ;)
Na zawody w Komańczy przyjeżdża się ze świadomością, że jeśli coś nawali, to na pewno nie organizatorzy :) Po raz kolejny „Dzikie Koty” udowodniły, że najlepsze imprezy są latem w Komańczy i zimą w Smolniku. W zasadzie nie ma o czym pisać, bo każdy kto był nie mógł być zawiedziony. A biorąc pod uwagę nie tylko sam wyścig, ale i afterparty na usta ciśnie się: nie mogło być lepiej ! Próbuję na siłę sobie przypomnieć co mi się nie podobało, ale nawet papier w toalecie był i to chyba najmiększy z możliwych :D
Dla porządku, jak na dobre wypracowanie przystało, trzeba jednak wspomnieć ogólnie o tym wszystkim co się działo i co stanowi dobry przykład dla organizatorów maratonów letnich.
Zacznijmy od samego początku, czyli od wjazdu do Komańczy: pięknie oznaczony i odśnieżony dojazd do Smolnika (podobno miejscowi chcą częściej zawody w zimie, bo drogi są wtedy zawsze odśnieżone:D ). Parking też super, wszystko kierowane tak aby był porządek.Muzyczka sobie ładnie grała i niektóre kawałki wystarczająco rozgrzewały, żeby zapomnieć o tym, że jest kilka stopni na minusie. Biuro zawodów z sympatycznymi paniami (POZDRAWIAM!) jak zwykle sprawnie obsługujące zawodników. Panie wiedziały po co tam siedzą i nie miały z niczym problemu :) W dodatku biuro umieszczone w ciepłym pomieszczeniu, dla wszystkich była dostępna herbatka i nie trzeba było marznąć na zewnątrz albo w samochodzie.
Wywóz plecaków z zimowymi ciuchami też dopracowany i bez problemów z brakiem miejsca czy samym wyjazdem. Nagłośnienie też przygotowane idealnie (pamiętam jak pieczołowicie panowie ustawiali dźwięk w sali dekoracji). Na bieżąco informacja i przypomnienie o odjeździe plecaków do góry :)
Wyścig, wiadomo, raczej nikt się nie zgubił :D Nie ma o czym pisać. Chociaż nie, jest! Brawa poraz kolejny dla Piotrka Gryzło, który się nie poddał i wyjechał do mety. Z tego co mi wiadomo był to też najmłodszy zawodnik tych zawodów. Cały wyścig od startu do mety jest nagrany na kamerze hd, którą miałem zamontowaną na kierownicy, więc jeśli nic nie złego się nie stanie, to za niedługo będzie udostępniony. Co do mety zawodów: również przygotowana perfekcyjnie. Namioty ze smalcem, chlebem i ogórkami – jak w Komańczy po maratonie :) Pewnie to nawet te same namioty. Na zewnątrz ognisko, dzięki któremu znowu zacząłem czuć stopy. Pyszna kiełbaska, której najadłem się tyle, że jeszcze w niedzielę mi się nią odbijało. No a gwóźdź programu: grzaniec! Też poezja, może nawet rozgrzał bardziej niż ognisko :) (na pewno w połączeniu z konsumpcją innych trunków dał też taki efekt, między innymi:D). Atmosfera na górze przy ognisku niepowtarzalna. Po letnich maratonach fajnie było zobaczyć znajome twarze i dowiedzieć się co tam słychać ;)
Powrót na dół, to już osobny temat, który z niektórych względów powinienem przemilczeć :D Był nieco trudniejszy niż podjazd. Szkoda, że brakło miejsca w pamięci kamerki, bo byłoby się z czego pośmiać. W każdym razie nie zachowałem najważniejszej zasady, którą mama ciągle mi powtarza: „Wojtek, tylko nie mieszaj!”. Poskutkowało to kilkoma pięknymi lotami do rowu i efektownymi frontflipami z rowerem, których nie powstydziłby się sam Dave Mirra :D Mam ślicznego siniaka przez całe udo i obolałe ramię, ale żyję i mam się całkiem dobrze :D. Mam propozycję do organizatora: może by tak pomyśleć o drugiej konkurencji: zjeździe. Ale oczywiście po napojeniu i pojedzeniu u szczytu ;) Żeby nie było za łatwo :P
Parę słów na temat dekoracji: Również wszystko sprawnie przeprowadzone. Obiło mi się o uszy, że podium z Komańczy zostało skradzione i prawdopodobnie poszło na opał. Na szczęście drzewa w Komańczy dostatek :D i odpowiednie podium się znalazło. Bardzo miłym akcentem była obecność samego wójta gminy Komańcza, który pojawia się na każdej tego typu imprezie z tego co pamiętam. Bardzo fajnie jak ktoś z władz się interesuje. U nas w Jaśle do tej pory marnie to wyglądało jeśli chodzi maratony. Zobaczymy jak będzie w tym roku. Fajnie, że była tombola z dużą ilością nagród :)
Nadszedł czas na parę słów o afterparty, ale niestety dobrze pamiętam tylko początek. Niech to świadczy o tym jak było :D Mam nadzieję, że nie było strat w ludziach i wyposażeniu lokalu :D
Podsumowując, brawa dla tych wszystkich, którym udało się dobrnąć do końca tych moich wypocin! Ale jeszcze większe brawa należą się organizatorom za to, że kolejny raz pokazali klasę. Brawo Żbiki/Wild Cats/Dzikie Koty :D oraz wszystkim, którzy przyczynili się do całokształtu tego eventu, w tym oczywiście wszystkim zawodnikom:). Mam nadzieję, że za rok również spotkamy się w Smolniku w nie mniejszym gronie niż teraz i znów będziemy przeżywać to kolarskie święto, do tytułu jakiego urosły imprezy w Komańczy i Smolniku :)
Na sam koniec chciałbym też podziękować wszystkim osobom, które pstrykały nam w mrozie foty. Podziękowałbym każdemu z imienia, ale z obawy na ilość osób i o to, że mógłbym kogoś przez to pominąć nie uczynię tego. W każdym razie kilkaset, jak nie więcej, zdjęć zostało uwiecznionych i będzie co wspominać. A to wszystko dzięki Wam :)
PS Zdziwiło mnie, że się Furman nie pojawił.