Kraulem sobie troszkę popływałem. Trochę mnie przeziębienie bierze. Kupiłem sobie Febrisan Tabs i neo-angin na ból gardła. Może przejdzie.
Pełno ludzi na basenie... takich tłumów się nie spodziewałem, ale mimo to pływało się spoko. Jedynie kolka na początku uniemożliwiała mi pływania, ale po pewnych ćwieczeniach przeszła :)
Przez ostatnie 2 tygodnie musiałem odpuścić sobie treningi. Na szczęście nie z powodu kontuzji czy choroby (odpukać: rok temu o tej porze miałem ciężkie zapalenie oskrzeli). Po prostu student w tym czasie musi ogarniać wszystkie przedmioty, żeby jako tako pozaliczać i pozdawać. W tym semestrze się udało i z dniem przedwczorajszym zakończyłem sesję (zostało mi tylko jedno kolokwium zaliczeniowe i projekt). Dla porównania rok temu moja zimowa sesja trwała do połowy lutego, a teraz skończyła się zanim się zaczęła.
Z różnych powodów dostałem kopa i motywację do tego, żeby wcześniej skończyć ;) Tym samym mam święty spokój i mogę zająć się innymi rzeczami.
Przede wszystkim po dwutygodniowej przerwie dobrze by było wrócić do regularnych treningów. Nie ma co się od razu szarpać, tylko po prostu stopniowo zwiększać regularność i intensywność :)
12 lutego odbędzie się Zimowe Wyzwanie Cyklokarpat - uphill w Komańczy :) Impreza bardziej integracyjna i rozrywkowa niż jakieś poważne ściganie na maksa, ale fajnie byłoby nie przyjechać na samym końcu ;)
Dzień później tj. 13 lutego odbędzie się w Jaśle Walentynkowy Bieg Uliczny na 6 km. Nigdy nie startowałem, ale chciałbym się sprawdzić na tle innych ;) Myślę, że jeżeli uda się wrócić do Jasła z Komańczy i być w miarę dobrym stanie :D to może nawet sporo osób z JSC wystartuje :D Ale nie liczę na to :P Ja wiem jak wygląda afterparty w Komańczy :D
Inne rowerowe cele na ten miesiąc to zrobienie layoutu na tego bloga. Teraz mam trochę czasu na to, więc jeśli teraz to zrobię, to będzie, a jak nie, to już raczej nigdy tego nie zrobię :D
Ważniejszy natomiast jest layout dla Jasielskiego Stowarzyszenia Cyklistów i to postaram się ogarnąć w pierwszej kolejności.
No ale plany planami, a każdy wie jak bywa w praktyce. Dlatego nie nastawiam się, że wszystko co wyżej napisałem zrealizuję. Jeśli tak, to super, jeśli nie, to nie będę płakał.
W każdym razie, teraz ilość postów na tym blogu powinna wzrosnąć, a przynajmniej wrócić do normy ;)
W zeszłym tygodniu przez przypadek odkryłem, że ważę 75 kg. Tego bym się po sobie nie spodziewał. 5 kg to tyle co 5 litrowa butelka wody. Mniej więcej rok temu jak się ważyłem na liczniku wybiło 69 kg z hakiem...
Przeraziło mnie trochę, bo człowiek o każde gramy walczy żeby rower był lżejszy, a tu masz: 5 kg na ciele. W zasadzie sam się o to prosiłem, bo zacząłem jeść dużo mięsa, żeby budować mięśnie. Jak hardkorowy koksu: jadłem krowy i steki, a nie jakieś tam kanapeczki ;). Przy okazji zacząłem ćwiczyć na drążku, troszkę na siłowni no i tak wyszło. Trochę się rzeźba poprawiła, ale jak widać odbiło się to na wadze. No niestety. Coś za coś.
Mam nadzieję, że ta waga nie wpłynie aż tak na samą jazdę. Wręcz przeciwnie: lepiej zbudowane mięśnie: większa moc, mniej kontuzji. Taką mam nadzieję, może się sprawdzi :)
Basen w Jaśle. Sam kraul. Trochę lepiej mi idzie. Techniki nie mam dobrej i mnie to męczy. Akurat udało się pływać z osobą, która pływała bez odpoczynku kraulem, co ciekawe z taką samą prędkością co ja, więc miałem idealne porównanie. Póki co udało mi się przepłynąć 25 metrów w 21 sekund. Na początku cieszyłem się jak dopłynąłem do końca :D Będzie dla porównania tak czy siak ;)
Ponownie z Mateuszem na basenie UEK. Tym razem też każdy miał swój tor ;) W sobotę miał być (w tym momencie jest sobota godzina 22:30) trenażer, ale muszę robić animację pingwina 3d i nic z tego nie wyszło.
W niedzielę kolejny basen, a potem w poniedziałek przerwa. We wtorek być może trenażer. Ogólnie przyszły tydzień jest dość napięty i nie wiem czy znajdę czas... oby się znalazł :)
Postanowiłem sobie, że odpuszczę rower w ten weekend i popływam nieco więcej. Więcej, to znaczy częściej. Dlatego z Mateuszem udaliśmy się na pływalnię UEK. Pomimo święta Trzech Króli pływalnia była otwarta. Mało kto o tym wiedział, więc na basenie byliśmy tylko my i jakieś 3 dziewczyny.
Zrezygnowałem z pływania żabką i "pływam" tylko kraulem i na grzbiecie. Żabeczka tylko czasem dla urozmaicenia.
Przemogłem się i udało mi się przejechać w równym tempie 50 km na trenażerze :) Nuda trochę była, ale jakoś przemęczyłem. Muzyka i się jedzie.
W końcu znalazłem jakiś magnes, żeby przypiąć do korby, aby mierzyć kadencję. Mając już sporo różnych urządzeń do pomiaru postanowiłem przejechać w idealnie równym tempie 50 km w 2 godziny, co jak łatwo policzyć daje średnią 25 km/h. Tak też się stało. Przy okazji obserwowałem swoje tętno. Bez zmiany obciążenia i przełożenia udało się praktycznie bez większych wahań przejechać ze stałym pulsem. Myślałem, że moje tętno będzie spadać w miarę upływu czasu, ale tak nie było. Pewnie dlatego, że cały czas w tlenie.
Szczegółowe dane: Dystans: 50 km Czas: 2 h Średnia: 25 km/h Opór trenażera (1-10): 5 Przełożenie: 2x7 (32x14) Średni puls: 153 Kadencja: 90 obr/min
Miałem pobiec na Gorajowice, ale już się ciemno robiło i bałem się, że nie zdążę. Biegłem sam, bo Kamil pojechał do Rzeszowa, Grzesiek był wyrąbany po pracy i nartach. Nie było z kim.
Wystartowałem koło 15-tej. Na dobry początek zapomniałem pulsometru i wróciłem się po niego. Przez pierwsze 10-15 minut trzymała mnie kolka. Ale najgorsze to jest kolano. Tak mnie jakoś dziwnie kuło, że chciałem się szybko wracać. Na szczęście przeszło po chwili.
Nie było wiatru, było względnie ciepło i dobrze się wałami biegło.