Stało się! Po niemal roku od zakupu ramy skompletowałem prawie wszystkie części i złożyłem nowy rower. Jest nieco lżejszy od starego, ma hamulce hydrauliczne zamiast v-break i ma amortyzator :)
Oczywiście jak to zwykle bywa przy składaniu musiały wyjść niespodzianki. Razem z korbą nie dostałem zakrętki do lewej korby,a sztyca okazała się niekompatybilna ze stelażem siodła selle italia flite. Póki co problemów ze sprzętem innych nie ma.
Pierwsza jazda: razem z Kubą Z. i Marcinem W. udaliśmy się na Osiek. Było bardzo zimno, a po 10 km zaczął padać deszcz ze śniegiem i wiać mocny wiatr. W Dębowcu zorientowałem się, że mam za nisko siodełko (zaczęło boleć mnie kolano). Poprawiłem szybko i jechałem dalej. Wyjątkowo ciężko mi się jechało. Jest kilka powodów, jednym z nich jest taki, że cały tydzień jeździłem na szosie :) Wskoczyłem na górala i szok! Opór taki, waga, że myślałem, że z rowerem coś nie tak. Ale już po chwili zrobiło się całkiem normalnie. W Osieku zaczęły mnie boleć plecy w krzyżu. Do tego tyłek mi się zsuwał. Jednak najgorsze były kolana. Dawno mnie tak nie bolały.
Czym to jest spowodowane? Nie wiem... a raczej nie jestem do końca pewny. Wczoraj wracałem autobusem ponad 3,5 godziny z Krakowa cały czas siedząc w ciasnocie. Nie ma nic gorszego dla kolan niż zgięte kolana bez ruchu. W nocy też siedziałem nad projektem ze zgiętymi nogami i dołożyłem. Kolejny powód, to zmieniony Q-factor w korbie. Niewątpliwie mufa supportu jest krótsza, ale mimo podkładek jakoś inaczej mi się jeździ. Wreszcie trzecia rzecz: kompletnie inna geometria ramy niż w Krossie. Tutaj górna rura jest znacznie wydłużona, przez co mostek nie musi byś już tak długi, w ogóle przód jest dość wysoko, a rura podsiodłowa jest znacząco pochylona w tył. Do tego sztyca z offsetem zrobiła swoje. Tyłek mam wyjątkowo (jak na mnie) daleko za linią supportu. Jutro być może się uda pojechać i to jeszcze wybadać.
Natomiast pozytywne cechy, to działający amortyzator :D Coś pięknego. No i hamulce hydrauliczne, których działanie mnie wręcz zaskoczyło - to jest ta żyleta, o której tyle się mówi :)
Na razie przejechane na nim 30 km, tylko na szosie, ale jeśli chodzi o samą pracę to wszystko gra jak trzeba. Jedynie uswienia trzeba opanować, żeby nic nie bolało. Ale to już metodą prób i błędów.
Mam nadzieję, że ten rower bardzo długo mi posłuży :) Za niedługo dam dłuższy opis i zważę go w mbiku :) Może nawet zrobię zdjęcie, chociaż niezbyt lubię fotografować moje rowery :)
Mój wyjątkowo udany, kupiony na złomie rower za 280 zł, doczekał się podsumowania semestru zimowego. Szacuję, z bardzo dużym prawdopodobieństwem, że od 1 października 2010 roku do końca lutego 2011 przejechałem/przejadę na nim 1350 km :). Rowerem tym jeżdżę tylko na uczelnię i na miasto do sklepów. Zdarzyło się parę razy, że pojechałem nim na trening. Rower ma zamontowane spdy i nie przeszkadza mi to w jeździe na nim w normalnych butach :)
Rower ten zaliczył w tym semestrze dwie poważne gleby. Jedna po zderzeniu z samochodem ( laptop w plecaku), druga po drifcie na mokrym przejściu dla pieszych ( w garniaku)... No i parę innych, ale w miarę kontrolowanych i na miękki śnieg, lub ślizgiem po lodzie ;)
Oby również semestr letni był na mojej Nakamury pomyślny, tym razem bez jakichkolwiek wypadków i przewrotek :) Póki co muszę wymienić linki i pancerze przerzutki. Można by też popatrzeć na klocki hamulcowe. A tak oprócz tego, to rower cud miód, git majonez itd... jak się zrobi cieplej i w mbiku zawieszą wagę, to go zważę. Ten rower jest lżejszy chyba od mojego hexagona ;)
Nie będę tu wpisywał dystansu, żeby nie było przekłamań w wynikach, ale w statystykach roweru już poprawiam.
Tym sposobem, od października przejechałem w sumie około 1350 km "po bułki" i 550 km prawdziwego treningu, co daje około 1900 km od października do końca lutego.
Ochłonąłem, teraz przyszedł czas na głębszą analizę samego startu. Po pierwsze, to bardzo się cieszę, bo tyle błędów ile popełniłem na tych zawodach da mi szansę uniknąć ich podczas startów letnich.
Zacznijmy od tego, że całość potraktowałem całkowicie jako zabawę i tak się rzeczywiście stało. Widać to po mojej relacji, którą zamieściłem niżej :) Jednak celowo nie pisałem wiele o samym wyścigu, bo chcę temu poświęcić osobny temat. A są to ważne rzeczy, bo nie chciałbym tych samych błędów popełnić w sezonie letnim. Dodatkowo miałem ze sobą pulsometr, niestety nie miałem licznika, ale przydałby się tylko do zmierzenia kadencji tak naprawdę. Za to jechałem z kamerką HD umieszczoną na kierownicy, więc materiał szkoleniowy mam bardzo dobry i cały wyścig sobie mogę przypomnieć i przeanalizować :)
Pomimo tego, że wyjazd był bardziej rozrywkowo-treningowy niż zawodniczy powinienem go jednak potraktować poważniej. Wyjazd z Jasła mieliśmy o godzinie 8 rano. Ja wstałem o godzinie 7:15 i zacząłem się dopiero pakować! Nigdy więcej takiej taktyki:D Potem całą drogę zastanawiałem się czego zapomniałem. Na szczęście wszystko zabrałem. Elegancko zapisałem się w biurze zawodów, potem sobie herbatkę zrobiłem, wypiłem i w ciepełku siedziałem. Start był o 12:00. Minęła godzina 11:30 a ja jeszcze dopijałem herbatkę nieświadomy tego, że za chwilę odjeżdżają bagaże na górę! Od razu pobiegłem po ciuchy i zacząłem się szybko przebierać. To dopiero było, bo dwa razy ściągałem koszulki, raz bo nie założyłem opaski pulsometru, a dwa kiedy zorientowałem się, że nie w tej kolejności co trzeba są założone, a to było akurat istotne.
Na szczęście w miarę szybko się przebrałem, ale miałem okrutnie zmarznięte dłonie i stopy. Natarłem jeszcze twarz sadłem z bobra i poszedłem 5 minut przed startem grzać dłonie i stopy. Miałem w tym czasie założyć kamerę, ale nie zdążyłbym, więc musiałem Grześkowi powiedzieć, żeby to za mnie zrobił. Na szczęście ogrzałem się w porę, założyłem ochraniacze(one chyba są za ciasne, a to i tak największy rozmiar) i rękawice. Chciałem w jedno ucho wsadzić słuchawkę z muzyką, bo to i tak podjazd ale ostatecznie uznałem, że to głupi pomysł, bo przecież ktoś może do mnie mówić i co wtedy...
Minutę przed startem przypomniałem sobie, że w ogóle się nie porozciągałem i na szybko próbowałem jakieś ćwiczenia przy rowerze zrobić. Parę skłonów, obrotów i dość.
Ustawiłem się na samym końcu prawie, bo tak mi długo z tym wszystkim zeszło, a nie chciałem się przepychać do przodu, bo i po co. W końcu ruszyliśmy. Tempo bardzo rekreacyjne, bo to dopiero start honorowy. Trochę i tak podjechałem do przodu, w sumie niechcący. Przez jakieś 10 minut jechaliśmy do podnóża góry spokojnym tempem. Nie wiedziałem kiedy zacznie się wyścig. Nie wiedziałem kiedy quad prowadzący zjechał i jechałem sobie na lajcie gdzieś w środku stawki z innymi zawodnikami z JSC. Dopiero jak zobaczyłem, że cały peleton zaczął się rozciągać uznałem, że to już czas i powoli zacząłem zwiększać tempo. Trochę za późno. Zaspałem po prostu.
Kolejna rzecz to to, że nie zdawałem sobie sprawy z długości podjazdu. Wydawało mi się, że 14 km to bardzo dużo i oszczędzałem się, starałem się jechać w miarę równo razem z Kubą Zbiegieniem i Kubą Gryzło. Bardzo dobrze się czułem, ale nie pozwalałem sobie na szarpanie i jazdę na maksa, bo cały czas myślałem, że jeszcze kawał drogi przede mną i jeszcze będę miał czas żeby przyspieszyć. Niestety, mylnie. Parę razy mnie podcięło na lodzie i musiałem schodzić z roweru. Wtedy Jakobowie mi trochę odjechali, ale się nie przejmowałem, tylko jechałem takim samym tempem. Jakie było moje zdziwienie, kiedy po wyjeździe zza zakrętu zobaczyłem metę i namioty... Zerwałem się jak jakiś sprinter na TdF :D Tyle, że oni nie jeżdżą po śniegu. Gwałtowne przyspieszenie obróciło się przeciwko mnie i zamiast jechać tańczyłem :) Zrozumiałem, że już ich nie dogonię, ale i tak nadrobiłem troszkę.
Po przekroczeniu linii mety pozostał mi wielki niedosyt, bo chłopaki na mecie sapali i mało co się nie zrzygali ze zmęczenia, a ja sobie po prostu przyjechałem, spokojnie wyłączyłem pulsometr i zacząłem rozmawiać, a właściwie mówić monolog, bo nikt za bardzo nie miał siły gadać :D mimo że na pulsometrze cały czas puls był pod 190 uderzeń, nie zmęczyło mnie to... Z jednej strony się cieszę, że poszło jak po maśle, ale z drugiej strony zawaliłem kompletnie, że nie pojechałem na maksa. To bezpośrednio wynika z tego, że nie sprawdziłem jak długi jest sam podjazd i ile mniej więcej czasu rok temu inni tam jechali. To jest przestroga na przyszły sezon: żeby dobrze zapoznać się z trasą i jej profilem, a jeśli były już tam zawody, to z czasem innych zawodników.
Natomiast bezpośrednią przyczyną tego, że nie oglądnąłem sobie mapki itd... było to, że nie miałem na to czasu, a nie miałem na to czasu, bo musiałem się uczyć i robić projekt, co z kolei wynikało z tego, że się opierniczałem przez cały semestr i musiałem to teraz robić zamiast obijać się na feriach :)
Co jest bardzo pozytywne, to to, że nie bolały mnie kolana. Bałem się tego, bo to podjazd. Widocznie basen dobrze robi moim kolanom. Bieganie też na pewno coś tam daje. A jazda na trenażerze też nie pozostaje bez znaczenia. Siłowni trochę też coś dało, przybrałem na masie te 5 kg, ale pod górkę nadal dam radę wjechać :D
Dobrze, że widać, że treningi przynoszą jakiś efekt i ma to wszystko sens :) Mam nadzieję, że się uda zrealizować cele na ten sezon, szczególnie jeśli chodzi o Akademickie Mistrzostwa Polski. To jest priorytet, jeśli chodzi o ściganie na ten sezon, więc dobrze byłoby ogarnąć to wszystko, zakwalifikować się do AMPów, wystartować i bez wstydu ukończyć.
Jutro na rower się wybieram gdzieś. W czwartek na basen, w piątek może jak będzie śnieg, to pobiegać, w sobotę na basen, w niedzielę na rower z chłopakami z JSC. Nawet ładnie ten plan wygląda, ale jak będzie to się okaże :))
W zeszłym tygodniu przez przypadek odkryłem, że ważę 75 kg. Tego bym się po sobie nie spodziewał. 5 kg to tyle co 5 litrowa butelka wody. Mniej więcej rok temu jak się ważyłem na liczniku wybiło 69 kg z hakiem...
Przeraziło mnie trochę, bo człowiek o każde gramy walczy żeby rower był lżejszy, a tu masz: 5 kg na ciele. W zasadzie sam się o to prosiłem, bo zacząłem jeść dużo mięsa, żeby budować mięśnie. Jak hardkorowy koksu: jadłem krowy i steki, a nie jakieś tam kanapeczki ;). Przy okazji zacząłem ćwiczyć na drążku, troszkę na siłowni no i tak wyszło. Trochę się rzeźba poprawiła, ale jak widać odbiło się to na wadze. No niestety. Coś za coś.
Mam nadzieję, że ta waga nie wpłynie aż tak na samą jazdę. Wręcz przeciwnie: lepiej zbudowane mięśnie: większa moc, mniej kontuzji. Taką mam nadzieję, może się sprawdzi :)
Przez ostatnie 2 tygodnie musiałem odpuścić sobie treningi. Na szczęście nie z powodu kontuzji czy choroby (odpukać: rok temu o tej porze miałem ciężkie zapalenie oskrzeli). Po prostu student w tym czasie musi ogarniać wszystkie przedmioty, żeby jako tako pozaliczać i pozdawać. W tym semestrze się udało i z dniem przedwczorajszym zakończyłem sesję (zostało mi tylko jedno kolokwium zaliczeniowe i projekt). Dla porównania rok temu moja zimowa sesja trwała do połowy lutego, a teraz skończyła się zanim się zaczęła.
Z różnych powodów dostałem kopa i motywację do tego, żeby wcześniej skończyć ;) Tym samym mam święty spokój i mogę zająć się innymi rzeczami.
Przede wszystkim po dwutygodniowej przerwie dobrze by było wrócić do regularnych treningów. Nie ma co się od razu szarpać, tylko po prostu stopniowo zwiększać regularność i intensywność :)
12 lutego odbędzie się Zimowe Wyzwanie Cyklokarpat - uphill w Komańczy :) Impreza bardziej integracyjna i rozrywkowa niż jakieś poważne ściganie na maksa, ale fajnie byłoby nie przyjechać na samym końcu ;)
Dzień później tj. 13 lutego odbędzie się w Jaśle Walentynkowy Bieg Uliczny na 6 km. Nigdy nie startowałem, ale chciałbym się sprawdzić na tle innych ;) Myślę, że jeżeli uda się wrócić do Jasła z Komańczy i być w miarę dobrym stanie :D to może nawet sporo osób z JSC wystartuje :D Ale nie liczę na to :P Ja wiem jak wygląda afterparty w Komańczy :D
Inne rowerowe cele na ten miesiąc to zrobienie layoutu na tego bloga. Teraz mam trochę czasu na to, więc jeśli teraz to zrobię, to będzie, a jak nie, to już raczej nigdy tego nie zrobię :D
Ważniejszy natomiast jest layout dla Jasielskiego Stowarzyszenia Cyklistów i to postaram się ogarnąć w pierwszej kolejności.
No ale plany planami, a każdy wie jak bywa w praktyce. Dlatego nie nastawiam się, że wszystko co wyżej napisałem zrealizuję. Jeśli tak, to super, jeśli nie, to nie będę płakał.
W każdym razie, teraz ilość postów na tym blogu powinna wzrosnąć, a przynajmniej wrócić do normy ;)
To był hardcore... Wybraliśmy się w celach rozrywkowych na lodowisko Cracovii. Pierwszy raz od paru lat jeździłem na łyżwach. Nawet nieźle, tylko mnie poniosło za bardzo (nie wywróciłem się, po prostu za mocno pojechałem :P )... i coś mi się stało z mięśniem udowym. Jak siedząc podnoszę lewą nogę czuję przeszywający ból od pachwiny po wewnętrznej stronie tak gdzieś do połowy uda w dół.
Całe szczęście, że nie przeszkadza to na basenie czy jeździe na rowerze, ale przy wstawaniu daje o sobie znać. W ogóle lodowisko to jest nie miejsce dla mnie. Kolana przyjmują takie obciążenia, że głowa mała, a w sumie pożytku z tego nie ma wielkiego (no i jeszcze wydatek kupy kasy... skurczybyki nawet 2 zł za szafkę biorą).
Ale reasumując, fajnie było. Natomiast sprawdziły się moje przypuszczenia, że lodowisko i łyżwy to nie będzie najlepszy pomysł.
Zanim się przystąpi do przygotowań pasuje pomyśleć nad tym co może się przydać. W tym roku postanowiłem zainwestować w trenażer i kupić jakąś starą tanią kolarkę na ten właśnie trenażer.
Sezon na używane trenażery minął dawno i teraz na placu boju zostały tylko nowe. Konkretnie zastanawiam się pomiędzy dwoma modelami: Tacx Sirius i Tacx Satori. Cenowo różnią się o 100 zł na korzyść Siriusa. Jednak z parametrów tych trenażerów wynika, że Sirius daje opór o 250W mniejszy niż Satori. Z kolei ma ramę taką jak najwyższe i najdroższe modele tacx'a. Co tu zrobić? Gdyby 750W było wystarczające, to biorę Siriusa i git majonez. Jeśli nie, to nadal będę się zastanawiał czy wziąć Satori czy Siriusa, bo jeśli Satori ma być niestabilny to już nie wiem co lepsze.
Najlepiej byłoby po prostu „przejechać” się na obu, albo nawet na trenażerze, który generuje moc 750W i wtedy zobaczyć co jest grane.
Pewne jest, że do trenażera zakupię oponę tacx'a, która wg obiegowej opinii użytkowników redukuje hałas i wolniej się zużywa.
Pozostaje jeszcze kwestia roweru na trenażer. Cały czas chciałem sobie kupić nawet najgorszą szosę, żeby nie było potrzeby zakładania zimówki na trenażer. Jednak po krótkich poszukiwaniach nie znalazłem odpowiedniej. Doszedłem do wniosku, że złożę drugie koło tylko na trenażer i będę po prostu zakładał je do zimówki jeśli będzie trzeba zrobić trening na trenażerze. Jedyne czego się obawiam to zabrudzenia opony i trenażera tym co będzie spadać z błotnika... chyba, że przed jazdą błotnik wyczyszczę :P To też myśl.
Jednak jeśli będzie to kłopotliwe to nadal będę się rozglądał za szosą ;)
Witam wszystkich serdecznie na moim skromnym blogu.
Wytestowałem trochę możliwości serwisu bikestats i muszę przyznać, że jak na moje potrzeby są one wystarczające. (Nie licząc fatalnej edycji.) W ogóle co skłoniło mnie do prowadzenia statystyk i prowadzenie blogu? Otóż po całym sezonie 2010 przyszedł czas refleksji i wyciągnięcia wniosków.
Z różnych powodów ten sezon kolarski nie był dla mnie najlepszy. Pomijając sprawy bardzo osobiste, o których nie będę pisał, wiele było rzeczy, które poniekąd odcisnęły piętno na moich startach i w ogóle przygotowaniach do nich. Praktycznie wszystkie z nich są do wyeliminowania, a że mam krótką pamięć i zapominam wiele to liczę na to, że zapiski z bloga i statystyk będą mi pomocne, jeśli nie w tym to przyszłorocznym, okresie przygotowań.
Rok temu, w okolicach października, próbowałem przygotować sobie jakiś plan treningowy (z naciskiem na jakiś). Wszystko ładnie i pięknie rozpisałem w excelu z podziałem na tygodnie. Zaplanowałem sobie cele itd... Jednak jak to zwykle bywa plan musiał ulec w trakcie przygotowań radykalnym zmianom, żeby nie powiedzieć, że plan poszedł się $%^#^ :). Do stycznia wszystko szło tak jak trzeba. Były treningi biegowe, były treningi wytrzymałościowe, nawet improwizowana siłownia w domowym zaciszu. Czułem, że wszystko będzie git majonez.
Przeczucie oczywiście okazało się mylne. Jeszcze dobrze się zima nie zaczęła, a moje prawe kolano zaczęło się odzywać podczas biegu, a także podczas jazdy na mrozie. Musiałem przystopować. Nie chciałem, żeby jeszcze bardziej się pogorszyło i wrzuciłem na luz.
tutaj było jeszcze 10 akapitów, na napisanie których przeznaczyłem godzinę... zapisałem i zniknęło. Dziękuję Ci bikestats. Nie mam siły pisać drugi raz tego samego. Przepraszam.
Ogólnie to chcę pisać tego bloga i prowadzić statystykę, aby jakiś porządek wprowadzić w treningach. Mam nadzieję, że to wszystko przetrwa, abym mógł przeanalizować za rok i w przyszłych latach to co teraz się będzie działo i wyciągnąć odpowiednie wnioski.
PS Jak znajdę czas, to zrobię swoją skórkę, żeby nie było nudno. Natomiast póki co, zostanie ta :) Jeśli będę miał coś więcej do napisania niż podanie statystyk z treningu, to bardzo dziękuję za przeczytanie moich wypocin, które zazwyczaj są bardzo długie i zdaję sobie sprawę, że niektórzy już na sam widok się poddają ;)
Napisałem już to w poprzednim wpisie, ale niestety bikestats przy edycji „usunął mi” moje wypociny i teraz w ogromnym skrócie napiszę jeszcze raz. Od razu dziękuję koleżance kosma100 za wizytę i poradę dotyczącą pisania w notatniku ;) Zastosuję się, chociaż przyzwyczajony do bezproblemowego pisania i edytowania postów na innych forach, mam wrażenie, że tutaj też nie powinienem mieć żadnych problemów. Ale to nic. Niezrażony powitaniem postanawiam pisać to i owo o swoich przygotowaniach do nowego sezonu.
W skrócie maksymalnie krótka i lakoniczna historia przygotowań do sezonu 2010: Październik: elegancka miesięczna regeneracja po sezonie Listopad: delikatne wycieczki, treningi i ogólnorozwojówka m.in. zaczynam biegać Grudzień: tak jak w listopadzie, tylko odzywa się prawe kolano Styczeń: zaczyna się sesja zimowa. Od połowy stycznia zero treningów. Tylko nauka do sesji i feralne wyjście na bieganie, po którym jestem ze względu na zapalenie oskrzeli wyłączony na miesiąc z treningów. Luty: z powodów bardzo osobistych przerywam całkowicie treningi i zapominam o istnieniu roweru Marzec: końcem marca w zasadzie od nowa rozpoczynam przygotowania. Teraz już tylko rower, bez biegania itp. Kwiecień: nadal rower, mocniejsze treningi
Starty w sezonie 2010: Pierwszy start w kwietniu: wyścig XC w ramach Małopolskiej Ligi Akademickiej, który jednocześnie dla AGH był eliminacjami do Akademickich Mistrzostw Polski. Udało mi się zająć 4 miejsce, a tym samym zakwalifikować się do drużyny AGH na AMPy. W maju pojechaliśmy na AMPy. W pierwszy dzień na czasówce byłem gdzieś koło 79 miejsca. Na podstawie miejsca z czasówki byliśmy ustawiani na drugi dzień na wyściugu ze startu wspólnego. Już na samym wyściugu dałem z siebie wszystko, na ile oczywiście przygotowania pozwoliły, zajmując 66 miejsce. Przy okazji dostałem dubla od 3 pierwszych zawodników. Popełniłem wtedy masę błędów, nie tylko na wyścigu. Jednak był to pierwszy mój taki wyścig. Kolejny start XC to Puchar Smoka w Osieku Jasielskim. Dla mnie katastrofa... dostałem dubla, a zawodnicy, którzy zazwyczaj kończyli wyścig za mną objechali mnie jedną nogą. Do tej pory nie wiem co się stało. W zasadzie startów cross country było tyle (niestety). Walczyłem natomiast w maratonach, a konkretnie o generalkę w maratonach cyklokarpaty.pl. Udało mi się zająć 5 miejsce w klasyfikacji generalnej na dystansie giga, jednak nie jest to jakieś super osiągnięcie, tym bardziej, że moi bezpośredni przeciwnicy, tj. Kamil Paluch i Tomek Biesiadecki nie startowali na ostatnich wyścigach tym samym pozwalając mi na zdobycie 5 miejsca. Oprócz tego w porównaniu do czołówki wypadam strasznie blado. Więc sukces żaden.
Błędy, których chciałbym uniknąć w najbliższym okresie przygotowawczym: 1. Nieodpowiednie ubieranie się. Tak tak, za lekko się ubierałem jak na te polski mrozy. W tym roku inwestuję w porządne spodnie z windstoperem i porządne ochraniacze na buty. Do tego windstoperowe rękawice i lepsza czapka. Może jeszcze jakaś bluza-parownik, chociaż ubieranie się na cebulkę rok temu zdało egzamin. 2. Złe gospodarowanie czasem i lenistwo. Lenistwo to właściwe słowo. Bo nawet gdy miałem mnóstwo czasu, z nieuzasadnionych powodów wolałem zostać w domu przed kompem albo iść spać niż iść zrobić trening... I nie dotyczy to tylko roweru, ale też nauki. W konsekwencji lenistwa kiedy pasowało zrobić trening MUSIAŁEM wkuwać do egzaminów. Zamiast systematycznie się uczyć cały semestr opierniczałem się i wszystko zostawiałem na dwa tygodnie przed sesją. Sytuacja powtórzyła się też w sesji letniej. 3. Niesystematyczność i nietrzymanie się planu. Po części związana z tym co wyżej. Na rower wychodziłem kiedy mi pasowało. Może to i dobrze, ale nieefektywnie. Planu treningowego trzymałem się gdzieś do grudnia. Potem seria wydarzeń wyeliminowała mnie do końca marca i plan na nic się nie przydał. 4. Głupota i nieodpowiedzialność. Przyczyna wszystkich powyższych. Nie ma co komentować.
Więcej grzechów nie pamiętam. Biję się w pierś i może opamiętam się :)