W lany poniedziałek wybraliśmy się dość sporą grupą na przejażdżkę spalić trochę kalorii świątecznych :)
Przejechaliśmy przez krzyżówkę w Foluszu, a potem mieliśmy jechać na Lipinki. Jednak Gryszu na zjeździe asfaltowym złapał kapcia i zeszło trochę czasu, więc postanowiliśmy skrócić trochę trasę. Po około 3-4 km Gryszu znowu złapał gumę. Do tego Prucek pourywał szprychy.
Musiałem wcześniej wracać do domu, więc z Kamilem urwaliśmy się i pojechaliśmy do domu, całkiem mocnym tempem, bo Kamil był na szosie, to ciągnął fest :)
Pozałatwiałem parę spaw w mieście i w domu, a że pogoda piękna postanowiłem się wieczorkiem wybrać na rower. Jeszcze w tym roku nie byłem w Gorajowicach, to chciałem zobaczyć co tam słychać.
Zgodnie z moimi oczekiwaniami w paru miejscach trasa była zagrodzona gałęziami. ZAGRODZONA to słowo klucz. Niestety zawsze jakiś debil musi zagrodzić specjalnie trasę, żeby uprzykrzyć życie kolarzom. No ale dało się przejechać i sobie spokojnie przejechałem jedno okrążenie, żeby na drugim okrążeniu zrobić czasówkę.
Już na pierwszym okrążeniu zawadziłem parę razy korbą w zakrętach, parę razy mi się but wypiął... nawet przy ruszaniu ze skrzyżowania wydarłem buta z spda... Jak się później okaże, źle zrobiłem, że nie zabrałem nowych spd, tylko stare i wyrąbane.
W połowie okrążenia wiedziałem już, że mam lepszy czas niż w ubiegłym roku - to bardzo dobrze rokowało, więc przycisnąłem jeszcze. Tym bardziej, że jechałem na porównywalnym rowerze, co prawda bez amora, ale może to tym bardziej podobny do mojego ubiegłorocznego bike'a. Natomiast to co widzę, to to że mam bardzo niski puls... ale wczoraj przecież nie jeździłem w ogóle, więc nie wiem o co chodzi.
Zaraz po zjeździe, na delikatnych hopkach wypiął mi się, ni z gruchy ni z pietruchy, lewy but. Pech chciał, że było to tuż przed "wyskokiem" na hopkę. Próbowałem się jakoś utrzymać rękami, ale przy obrocie prawą korbą uderzyłem nią w ziemię, straciłem równowagę i przeleciałem przez kierownicę, a nade mną tak samo przekoziołkował nade mną rower. Przejechałem prawym bokiem po ściółce leśnej i poobcierałem się trochę, ale chyba niegroźnie. Natomiast kciuk mnie boli i przy zginaniu trochę boli.
Po przewrotce wstałem, otrzepałem się i dokończyłem pętlę. Morał z historii jest taki, że nie wolno jeździć w spdach na wyrąbanych pedałach... Całe szczęście, że nic poważnego się nie stało, a było blisko. Jak potem oglądałem to miejsce, to przeleciałem nad/obok pniaka. Ktoś czuwa nade mną.
Tym razem pewny jest tylko upał! Ja nadal jestem niewypoczęty... ledwo za Grześkiem się doczołgałem do lasku. Dopiero później lepiej mi się zrobiło. Pokazałem Grześkowi trasę i dwa razy objechaliśmy. Potem jeszcze szlakami pojeździliśmy i rozjechaliśmy się do domu :)
Dla porównania postanowiłem pojechać do Lasku. Bez zbędnego komentarza: okrążenie 1: 21:03 avg 172 max 193 okrążenie 2: 21:34 avg 174 max 192
Przed tym pojechałem raz na rozgrzewkę i przy okazji posprzątałem gałęzie zalegające na trasie. Potem jeszcze pojechałem asfaltem dookoła lasu. Trochę zeszło z tym wszystkim.
Jedno jest pewne: po pulsie widać jak bardzo niewypoczęty po Tarnowie jestem.
W sobotę, dzień przed wyścigiem, ogarnałem trochę rower i ze względu na dośc ładną pogodę chciałem jeszcze na moment wyskoczyć na rower. Nie wiedziałem, czy lepiej na szosie czy na Scottcie, ale ostatecznie doszedłem do wniosku, że sprawdzę Scotta. Pojechałem sobie delikatnie po płaskiemu Piastowską, potem wałami, następnie pod zoo, a potem w stronę kopca Kościuszki. Tam sobie ścieżkami zjechałem w dół i pojechalem jeszcze wokół błoni zobaczyć miasteczko Cracovia Marathon.
BTW, muszę powiedzieć, że strój AGH budzi na mieście delikatne poruszenie :D Jedni wołają, inni mówią „ dawaj, dawaj AGH!”, a jeszcze inni, szczególnie jak w grupce idą czy jadą, to tylko „patrz, AGH jedzie” :D Strój jest oryginalny... nie powiem, do tego ten obłędny napis AGH na tyłku robi swoje... szczególnie wśród kierowców samochodów :P Jakoś niechętnie wyprzedzają – już to zauważyłem kilkakrotnie, więc musi być coś na rzeczy.
No ale jutro zawody – wyjeżdżamy o 8, więc muszę się popakować z deczka i pójść w miarę wcześnie spać (dopiero około 00:30 zasnąłem).
Niestety spieszyłem się i założyłem opaskę pulsometru na koszulkę i nie chciał działać, więc wiem tylko jaki był czas, ale ogólnie to jazda bardzo lekka, w health zonie.
SOdpuściłem czwartek ze względu na kolokwium z sieci i piątkowe kartkówki. Ale w piątek wybrałem się w las, bo pogoda całkiem jeszcze była w miarę. Znowu postanowiłem na czas sobie pojechać. Jednak tym razem pojechałem przy okazji chcąc zrobić czasówkę do zoo na scott'cie. Kiepściutko :( 6:26 (avh 186, max 196)), czyli o minutę wolniej niż na szosie. Ale ciul... odpuściłem i tak. Przejechałem raz czy dwa trasą zawodów i pojechałem potem szosą na tor do Tyńca.
Wieczorem dowiaduję się, że Furman jedzie na Puchar Tarnowa, więc ograniczam się z alkoholem na imprezie :)
Nie wiem, czy taka będzie trasa, ale chciałem zrobić próbę, żeby mieć jakieś porównanie na treningu.
Zrobiłem sobie trzy rundy, pierwsza na rozgrzewkę, oraz dwie treningowe: okrążenie pierwsze: 25:13 avgHR 173 HRmax 196 okrążenie drugie: 22:08 avgHR 181, HRmax 195
Postanowiłem się wybrać w poniedziałek na delikatny rozjazd. Parę dni wcześniej dowiedziałem się, że Justyna Frączek jedzie w poniedziałek o 8 rano z UJotem objechać trasę MLA w Lasku Wolskim. Jako, że nie mam w ogóle pojęcia o tamtejszych ścieżkach, postanowiłem się wybrać. Oczywiście tylko ja i Justyna przyjechaliśmy :)
Ale i tak pojechaliśmy i pokazała mi trasę, na której dwa razy przejechaliśmy. Bardzo podoba mi się ta trasa... cała w lesie, momentami szybka, momentami morderczo stroma i w niektórych fragmentach całkiem techniczna. Inna niż w Pychowicach na pewno.
Co ciekawe z polany, gdzie będzie start, widać było wtedy Tatry! Tego widoku się nie spodziewałem. Wtedy uświadomiłem sobie jak blisko mamy do tych gór i kiedyś na szosie by się można było wybrać