Zacząć trzeba od tego, że na moje nowe obręcze ZTR Alpine opona wchodzi tak ciężko, że trzeba dwóch osób najlepiej, a i to nie wystarcza i trzeba sobie pomóc łyżką. Niestety obręcz ta ma dość płytki rów i trzeba strasznie naciągać oponę.
Za to konsekwencją tego jest to, że opona uszczelnia się bez najmniejszego problemu. Opona to geax gato TNT 1.9. Waga opony to 570 g. Do tego jakieś 80-100g mleczka w każdym kole. W zasadzie wychodzi waga taka sama jak przy zwykłej oponie z dętką :)
Teraz mój scott waży 10,2 kg.
Ale do rzeczy. Wrażenia z jazdy. W sumie nic szczególnego... :D Tyle, że rzuca strasznie na boki a na wertepach podrzuca jak na sprężynach. Do tego w Wolskim miałem drifty praktycznie na każdym zakręcie. Po prostu opona tańczyła. Nie mogłem zmieścić się w zakrętach, wypadałem z trasy... Wczoraj całą noc padał deszcz, może to dlatego.
Ale ciśnienia muszę więcej mieć w oponie, bo pare razy czułem jak opona dobija do obręczy. Ciekawa sprawa te tubelessy. Na wszelki wypadek i tak wożę dętkę, pompkę i łyżkę pedrosa, która w tym zestawie jest chyba najważniejsza, bo ciężko udrzeć oponę.
Cała ta jazda to raczej test opon aniżeli trening, ale i tak momentami mocno sobie dawałem ;)
Chmury zebrały się nad Jasłem. Zaczęło kropić deszczem, ale i tak olałem to, ubrałem się i pojechałem na rynek. Oczywiście chłopaki już czekali i kto miał być to był - nie wystraszył się deszczu.
Deszcz nas dopadł dopiero pod Foluszem. Ale było ciepło, w dodatku deszcz padał jakieś 5 minut i się rozeszło po kościach.
Pojechaliśmy na Osiek, a potem jeszcze po powrocie do Jasła dokręciliśmy na Warzyce i do Szebni, a potem przez Wolicę do Jasła.
Tak wyszło prawie 80 km.
Jazda na tubelessach ;) Pierwsza, ale na asfalcie więc mało miarodajna. Chociaż sprawdziło się, że wcale nie mają takich dużych oporów przy niskim ciśnieniu. Miałem 2 atmosfery, a opór niemal identyczny jak Juras, który miał ponad 3 atmosfery. Ale prawdziwy test jutro w Wolskim ;)
Od połowy trasy zaczął mi spadać puls niesamowicie. Momentami około 120 uderzeń/min.
Ubzdurałem sobie, że warto przed wyjazdem do Jasła pojechać na trening do lasku Wolskiego. Przejechałem 6 okrążeń, ale niepełnych. Bez podjazdu pod chodnik Marczewskiego - odpuściłem po prostu.
Pierwsze okrążenie 16:48 śr. 165 max 189 Drugie okrążenie 20:11 śr. 154 max 183 Trzecie okrążenie 17:48 śr. 160 max 185 Czwarte okrążenie 18:00 śr. 161 max 181 Piąte okrążenie 18:30 śr. 158 max 179 Szóste okrążenie 16:00 śr 171 max 186
Jak widać, 6. okrążenie poszło na maksa.
Po tym treningu zrobiłem sobie jeszcze bardziej hardcorowy trening. Z Żabińca na Zakopiankę do Isportu po opony i z powrotem w jedną godzinę :D To było hardcorowe, nie powiem... i to na scottcie.
Pojechałem na nowych kółkach do Pychowic. No co mogę powiedzieć. Przyspieszenie to one mają... tego nie da się ukryć. Mała masa rotująca na zewnątrz koła robi robotę.
Parę rund zrobiłem z przeciętnym czasem. Jeszcze niewypoczęty jestem.
Wybraliśmy się z chłopakami trasą maratonu na Liwocz. Potem zielonym szlakiem do Jabłonicy, ciekawie na sztywnym widelcu :P Jechaliśmy tuż przed chmurą deszczową, ale w jakiś sposób udało nam się dojechać będąc suchymi do domu ;)
Przyjechałem na 2 dni do Krakowa, a że pogoda wyśmienita za oknem, to wziąłem Pruckową szosę i pojechałem przed siebie, czyli ścieżką rowerową do toru kajakowego, a potem do Tyńca i pod zoo zrobić parę podjazdów.
Udało się wykręcić całkiem dobry, jak na moje możliwości czas: 5:03. Dla porównania mój rekord wynosił 5:26, czyli poprawa o ponad 23 sekundy. Na pewno wiatr pomógł, bo wiało w plecy na odsłoniętej prostej.
W sumie zrobiłem 3 podjazdy. Pierwszy ile fabryka, drugi jak się okazało, że na pierwszym życiówkę zrobiłem, odpuściłem i spokojnie przejechałem, żeby podjąć próbę zejścia poniżej 5 minut. Jednak nie udało się i wyciągnąłem 5:16, co i tak jest lepsze od mojego poprzedniego wyniku ;)
Ten pierwszy podjazd był masakryczny, paliło mnie w nogi niemiłosiernie, ale jakoś się zmusiłem i jak przy budce zobaczyłem, że czas jest poniżej 2 minut, to jakby mnie ktoś ciągnął... Gdzieś wyprzedzałem dwóch kolarzy, którzy krzyknęli część a ja dałem radę im odpowiedzieć "siema". Nie wiem jak to możliwe, skoro mało płuc nie wyplułem, ale dało radę pozdrowić jeszcze, jak zwyczaj nakazuje ;)
Natomiast końcówka była taka, że nie wiedziałem co się dzieje. Chciałem wstać z siodła, ale nie dałem rady... Po prostu zrzuciłem z tyłu o 2-3 koronki i gnałem co sił. Po przekroczeniu przejścia dla pieszych przed kasą zoo nie mogłem nabrać powietrza, nie mówiąc o tym, że po prostu stanąłem w miejscu, bo nie dałem rady obrócić korbą! Ale to jest piękne uczucie mimo wszystko.
Tak się przedstawiają dokładnie podjazdy: podjazd 1: czas 5:03 avgHR 193, maxHR 201 podjazd 2: czas 8:25 avgHR 169, maxHR 179 podjazd 3: czas 5:16 avgHR 195 (!!!) maxHR 199 Nie wiem jak to możliwe z tym 195, skoro czas gorszy, a średni HR wyższy. No ale coś musi być na rzeczy.
Wiatr w plecy.
Jutro jadę o 15:00 na trening z Politechniką Krakowską zobaczyć zmienioną trasę. Wg prognozy ma padać, ale może dam radę ;) A po wszystkim wracam do Jasła.
PS, dzisiaj wybiła 200 godzina treningów :) Oby nie poszły na marne.
Niech Was nie zwiedzie te 3 godziny jazdy. Oprócz tego była jeszcze godzina! Godzina na przechodzenie po drzewach i ich przeskakiwanie i chodzenie pod nimi.
Daliśmy się z Gackiem wpuścić w mal... w powalone drzewa. Od ubiegłego roku na zjeździe z Magury do Folusza zalegały powalone drzewa. Droga praktycznie była nieprzejezdna i tylko piesi nią chodzili.
Jednak wczoraj zauważyliśmy, że drzewa zostały usunięte. Więc radośnie postanowiliśmy, że nie zjedziemy tą samą drogą, tylko pojedziemy tam gdzie wcześniej były drzewa powalone.
Z każdym metrem było coraz fajniej, bo rzeczywiście drzewa powycinane i tylko wióry zostały. Niestety... gdzieś po przejechaniu 1/3 trasy napotykamy na pierwsze zwalone drzewo. Wtedy zaczyna się zabawa. Nie chce nam się wracać do góry, bo nie wiadomo czy dalej są czy nie ma drzewa, może to po ostatnich wiatrach spadło...
A gdzie tam... było coraz gorzej. Drzewa bez przesady co 30-40 metrów... momentami nie opłacało się wsiadać na rower. Tym sposobem z 20 minutowego zjazdu zrobił się ponad godzinny spacer z przeszkodami.
Za to pogoda była wprost idealna: słonecznie, ciepło i bezchmurnie. Cudownie jednym słowem. A co nas zdziwiło, to to, że już w ogóle ani śladu po śniegu nie zostało, a rok temu o tej porze na szczycie szliśmy po kolana w śniegu ;)