Cyklokarpaty Muszyna - moja lakoniczna relacja

Niedziela, 5 czerwca 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Zawody
Co się tam działo!

Trasa najlepsza na jakiej kiedykolwiek jechałem. Pogoda nie mogła być lepsza. No może trochę za gorąco, ale wolę to niż zimno.

Przygotowany byłem bardzo dobrze. Nie licząc tego, że zapisany byłem dopiero o 9:40, co oznaczało, że na rozgrzewkę nie będzie czasu. Miałem sektor, więc każdą minutę poświęciłem na przygotowanie się.

Żele kupiłem zaraz przed startem! Ostatni raz! To nie było zbyt odpowiedzialne. Pare skłonów, pokręciłem z 3 minuty po asfalcie, żeby rozruszać się i pojechałem do sektora.

Tam jakieś 4-5 minuty postaliśmy i pojechaliśmy. Tempo na początku wycieczkowe. Jechaliśmy bardzo powoli, ale, w co nie mogę uwierzyć, nikt się nie przepychał do przodu i wszyscy jechali tak jak należy. Brawo! Czyli da się.

Ja jechałem z przodu, żeby wiedzieć co się dzieje. Dobrze, bo jak tylko zaczął się podjazd pod Jaworzynę, nie odpuściłem tylko trzymałem się czołówki. Znowu super mi się jechało. Wiem, że to był szczyt moich możliwości i nie mam żadnego kaca, że mogłem szybciej. Wiadomo, że z czasem zacząłem tracić i czołówka znikneła mi z oczu, ale jechałem z chłopakami z PSK i jakoś się wzajemnie motywowaliśmy. Raz ja wyprzedzałem, raz oni mnie i tak do samego szczytu.

Wyjechaliśmy na Jaworzynę. Zaskoczony byłem, że tak szybko! Tyle razy podjeżdżałem pod nią, ale trwało to długo, nawet kiedy się starałem. Tym razem wzniosłem się na wyżyny swoich możliwości i wyjechałem bardzo szybko.

Niestety, zbyt szybko! Cała czołówka przejechała zanim rozłożono baner rozjazdu mega/giga :D Nie wiem co w tym jest, ale siłą rzeczy pojechałem na mega. A to był pierwszy maraton na którym CHCIAŁEM jechać mega :D Cóż za zbieg okoliczności. Zastanawiałem się na podjeździe co robić, ale zbieg okoliczności za mnie podjął ostateczną decyzję :) No i nieświadomie (aż do samej mety) jechałem na mega.

Zgubiłem się raz poważnie, bo prawie kilometr w dół zjechałem razem z jednym z zawodników PSK. Tak nam się super zjeżdżało, że nie zauważyliśmy rozwidlenia i zamiast w prawo pojechaliśmy prosto... Zorientowaliśmy się bardzo późno, no ale trzeba było wracać. Zdenerwowani jechaliśmy do góry...

Co chwilę dojeżdżał do nas jakiś zawodnik, którego zawracaliśmy i jechaliśmy razem. No i z przewagi wypracowanej na podjezdach nic nie zostało ;) Wielu pojechało dobrze i nadrobiło stratę, a duża grupka rozwalona na podjeździe zjechała się do kupy i tak jechaliśmy przez następne 4-5 km.

Pociągnąłem i odskoczyłem od grupy z Tomkiem Biesiadeckim. Ale co z tego... znowu się zgubiliśmy. Znowu do nas dojechali.

Tym razem przejechaliśmy razem spory kawałek, ale sprężyłem się i znowu odskoczyłem. Łykałem kolejnych zawodników, pytani strażacy odpowiadali na moje pytanie o pozycję, że jestem 20 open, inni że 10, a inni w ogóle nie liczyli :D

Świetnie mi się jechało! Praktycznie sam przez długi czas. Wyprzedzałem sobie elegancko, czułem moc! Kurde, jakie to fajne uczucie... tylko rzadkie.

No ale zaczęły się hardocorowe zjazdy! Pierwszy raz odkąd mam tarczówki, czułem smród spalonych klocków! Autentycznie. Zjazdy były po ścianach i niewiele trzeba było żeby przygrzać ;) i wypierniczyć :D A było gdzie.

Po drodze było wiele ścianek jeszcze, wszystkie extra :D Podobało mi się, mimo, że miałem patową sytuację między drzewami.

Natomiast gdzieś około 2 godziny jazdy zacząłem się zastanawiać co jest grane, bo jadę i jadę a rozjazdu nie ma. Odcięło mnie wtedy trochę i ciężko mi było jechać. Nie wiedziałem ile do mety, bo nie miałem licznika, bacznie szukałem oznaczeń, żeby kolejny raz się nie zgubić.

Ostatni zjazd przed metą. Nie wiedziałem, że to już. Hardcorowy i niebezpieczny tak, że jeden błąd i bym teraz nic tutaj nie pisał. Ale jakoś zjechałem. No i wyjechałem na asfalt, patrzę, a tam "do mety". Zdziwiłem się. Jechałem z jednym zawodnikiem, obydwaj nie wiedzieliśmy co jest grane, no ale jechaliśmy spokojnie razem do mety. Na ostatniej prostej powiedziałem, że lecimy finish ;) No i poszli :D Pięknie to wyglądało, bo do ostatnich metrów zacięcie gnaliśmy ;) Chyba wygrałem, ale lekko nie było :D

Do zwycięzcy miałem ponad 10 minut straty zajmując OPEN 8 miejsce, z którego bardzo się cieszę. W kategorii byłem 5.

Średni tętno hardcorowe, jak na maraton: 182 :D Uff, prawie jak na ampach.

Następne cyklokarpaty w Kluszkowcach za dwa tygodnie, w środku sesji. Wcześniej może na Smoka do Folusza pojadę. Fajnie by było :)

Szybka przejażdżka na Błonie

Sobota, 4 czerwca 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Treningi
Dokładnie w pół godziny objechałem sobie na Błonia, żeby zobaczyć czy wszystko działa. Jakieś dwa króciutkie sprinty po drodze. Upał trzyma nadal.

Pychowice przed Muszyną

Piątek, 3 czerwca 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Treningi
No, chwilę pojeździłem. Najpierw przygotowałem trasę, bo miejscami nie dało się przejechać, takie gałęzie były.

A pokrzywy to były wyższe ode mnie. Dopiero na drugi dzień mi opuchlizna zeszła, bo dosłownie cały byłem oparzony.

A upał był taki, że hoho... dwa litry wziąłem do bukłaka w ramach przyzwyczajenia pleców do ciężaru wody ;)

Tętno niskie.

W teren na dzień dziecka

Środa, 1 czerwca 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Treningi
Pojechałem do Lasku Wolskiego katować. Wypada mi bidon... ten koszyk, który mam jest szosowy najwidoczniej. Wygląda super, ale nie trzyma tak jak trzeba.

Trening pod cyklokarpaty w Muszynie

Szosa nie wiem nawet gdzie :)

Wtorek, 31 maja 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Treningi
Pojechałem przed siebie, koło toru kajakowego, przez autostradę i wzdłuż Wisły. Tyle, że nie pamiętam nazw miejscowości.

Tak sobie myślę, że przydałby się jakiś GPS. Może w przyszłym sezonie :)

UPAŁ, UPAŁ, UPAŁ!

PS 3000 km pękło.

Do Folusza z Jasielskim Stowarzyszeniem Cyklistów

Niedziela, 29 maja 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Treningi
Pojechaliśmy tym razem do Folusza, bardzo mocnym tempem, potem do Lipinek, Harklowej, Pagorzyny, Osobnicy i do Jasła.

Pogoda była w miarę. Ważne, że nie padało :)

Jutro luz.

Przejażdżka do Binarowej

Sobota, 28 maja 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Treningi
Odpuściłem czwartek i piątek. W sobotę pojechałem do Binarowej na levelu. W powietrzu czuć było deszcz. W drodze powrotnej w Bieczu złapała mnie ulewa. Ale jak tylko wyjechałem z Biecza, deszcz zniknął i nawet droga była sucha :)

Przejażdżka na południe i kapeć

Środa, 25 maja 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Treningi
Nawet nie wiem co to za miejscowości, ale przejechałem autostradę i po górkach trochę pojeździłem. W drodze powrotnej złapałem kapcia, ale miałem dętkę, to jakoś dojechałem. Nawet ręczną pompką dość mi się udało twardo napompować.

Tętno mi wraca.

Rozjazd po AMPach

Wtorek, 24 maja 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Treningi
Na Pruckowej szosie się wybrałem do Tyńca tempem rekreacyjnym. Nawet nie miałem siły mocniej jechać :) Spotkałem niedaleko toru kajakowego Emanuela Piaskowego i sobie pojechaliśmy razem na przejażdżkę. Mijał nas też Artur Miazga, ale chyba nie rozpoznał :P

Drużynowe Akademickie Wicemistrzostwo Polski i Mistrzostwo Uczelni Technicznych

Niedziela, 22 maja 2011 · Komentarze(1)
Kategoria Zawody
Tym razem spaliśmy przy zamkniętych oknach, więc przykryłem się tylko kocem. Budzik ustawiłem na 7:50, bo o tej porze miał czekać na nas specjalnie zamówiony makaron. Jazda na tym, co dali dzień wcześniej byłaby raczej mało efektywna ;) Udało się dogadać z kuchnią i ugotowali nasz makaron.

Wstałem tym razem z budzikiem. Zaraz jak wstałem, ubrałem się i poszedłem na śniadanie. Makaron już czekał. Miałem sos meksykański, ale ostatecznie dałem dżemu. Po śniadaniu poszedłem do pokoju. Posłuchałem sobie muzyki, obejrzałem film z trasy, ubrałem, rozciągnąłem i z Jankiem pojechałem na trasę dopingować dziewczyny :)


Wyścig dziewczyn

Około godziny 10:00 staliśmy przy amfiteatrze. Świetne miejsce, bo trasa aż 4 razy tamtędy przechodzi. Żałuję, że nie miałem kamery, bo dopiero z drugiej strony amfiteatru było widać jaka to stromizna. A dziewczyny pięknie tam gnały. Ola Dubiel co prawda podchodziła, ale i tak z prędkością jakby podjeżdżała. Natomiast Marta zadziwiła chyba wszystkich. Jechała tam tak dzielnie i szybko, że niejeden facet by się nie powstydził. Ale sama podkreśla, że gdyby nie nasz doping to byłoby ciężko. Ola też bardzo nam dziękowała za doping. W zasadzie tylko AGH dopingowała tam swoje dziewczyny i to zrobiło też robotę. Może dzięki temu Ola zwyciężyła nad Eweliną i zdobyła brązowy medal. W każdym razie doping musi być :)

Ola Dubiel zakończyła rywalizację z brązowym medalem. Marta Ryłko też pojechała pięknie. Zajęła 14 miejsce, a Dorota Radomańska 29. Ładnie pojechała również Asia Grochowina i Beata Kalemba zajmując odpowiednio 33 i 31 miejsce. Niestety Beata urwała łańcuch i musiała przebiec bardzo długi kawał drogi do strefy technicznej.



Tym samym dziewczyny zdobyły drużynowo brązowy medal i złoto wśród uczelni technicznych.

Wyścig główny mężczyzn

Nasz start planowany był na godzinę 12:00. O 11:40 mieliśmy być ustawiani wg miejsc z czasówki. Start był w miejscu podjazdu pod cytadelą. Stałem w trzecim rzędzie zaraz za Pawłem Międzybrodzkim, a przed Jankiem Szczepańskim. Napięcie rosło. Zacisnąłem rzepy i klamry. Sprawdziłem czy mam żele – wziąłem dwa, pierwszy raz w tym sezonie. Jeszcze się odlałem i czekałem na start. Przypomniałem sobie w porę, że trzeba włączyć pulsometr. Tu się pojawił problem, bo było zbyt dużo kodowanych opasek i pulsometr nie chciał się zsynchronizować. Próbowałem 3-4 razy bezskutecznie. Jakoś przekręciłem pulsometr na kierownicy, zbliżyłem się paskiem do niego zasłaniając resztę zawodników i się udało. Gdyby wtedy się nie udało, to pewnie w ogóle bym nie włączył.



Sędzia obwieszcza, że do startu została minuta. Jakoś dziwnie się zrobiło. Za plecami tłum ludzi jak na maratonie, słychać wpinające się spd i czuć w powietrzu atmosferę wyścigu. Byłem skoncentrowany na wyścigu i w zasadzie o niczym nie myślałem. Wystartowałem... pulsometr ;)

Zaczęło się odliczanie. 10 sekund, 5 sekund, 4-3-2-1 i na strzał pistoletu ruszyliśmy jak z procy. Wiedziałem, że jak odpuszczę, to tak jakbym cały wyścig już odpuścił, więc gnałem z czołówką ile sił w nogach. A noga podawała... to mogłem cisnąć. Najpierw był podjazd do lasku. Po chwili wpadliśmy na łąkę gdzie było miasteczko zawodów. Tam na trzech agrafkach ułożyliśmy się w sznurku do wjazdu do lasu. Byłem w dobrej sytuacji, bo nie odpuściłem i zaraz za Pawłem Międzybrodzkim wpadłem na wąską ścieżkę w lesie.

Przez cały czas jechaliśmy wszyscy w sznurku i w zasadzie bardzo płynnie. Dzięki temu, że byłem w czubie bez problemu wjechaliśmy na tor 4Crossa. Gorzej było z tyłu. Kiedy już podjeżdżałem z powrotem na górę toru pokazał się korek do wjazdu na tor. Wszyscy tam stali. Wtedy już wiedziałem, że opłaciło się zapierniczać na łeb na szyję wczoraj na czasówce i zaraz po starcie.



Tak jak wspominałem, pierwsze okrążenie jechałem z Pawłem Międzybrodzkim. Chyba nie całe, bo nie pamiętam, żebym z nim wjeżdżał na metę. W każdym razie pierwsze okrążenie przejechałem niemalże w tempie czasówki i do tego w miarę bezbłędnie. W miarę, bo po zjeździe z amfiteatru, na piaskowym podjeździe za bardzo chciałem podjechać i zahaczyłem rogiem o drzewo. Prędkość i tak mimo podjazdu była spora, a opona tak zatańczyła, że po uderzeniu trochę się nawet róg przestawił.

Na szczęście nic więcej się nie stało, oprócz tego, że trochę mnie to z rytmu wybiło. Na wszystkich kolejnych okrążeniach podbiegałem tam końcówkę, gdzie tego piasku było najwięcej. Uznałem, że mieszanie tego piasku nic nie da, a biegiem będzie wcale nie wolniej. Na czasówce tam podjechałem bez większych problemów, ale w niedzielę pewnie przez to, że trasa już była wyjeżdżona zakopywałem się szybko.

Tak jak na czasówce, podjazdy wyjątkowo dobrze mi wychodziły. W zasadzie na podjazdach wyprzedzałem aż miło. Natomiast tam gdzie było płasko noga nie chciała kręcić szybciej niż by mogła. Chyba na 4 okrążeniach na łące przy mecie wyprzedzali mnie zawodnicy. Jakoś ich doganiałem, ale i tak za dużo traciłem na płaskich odcinkach.

Na drugim okrążeniu na zjeździe po piachu zostałem zaskoczony przez to co zobaczyłem. Wpadłem na ten zjazd na dość dużej prędkości, ale co z tego, skoro dziury po przejechaniu 170 zawodników zrobiły się takie, że nawet nie miałem czasu zareagować. Mimo tego, że nie hamowałem przodem koło przednie zablokowało się w piasku i przeleciałem przez kierownicę jak superman i sturlałem na sam dół. Znowu się udało, że nic się nie stało. Kierownica tylko się przekręciła przez ramę. Otrzepałem się z piasku i ruszyłem dalej. Zobaczyłem, że krew mi cieknie z kolana prawego, ale jakoś niespecjalnie się przejąłem i jechałem dalej.



Dogoniłem po chwili zawodników, którzy mnie wyprzedzili w czasie kiedy turlałem się po piachu. Przez kolejne okrążenia w zasadzie bezbłędnie technicznie jechałem. Na podjazdach, szczególnie na amfiteatr i długi asfaltowy przy muzeum wyprzedzałem zawodników i robiłem przewagę. Na trzecim okrążeniu na zjeździe wypadł mi z koszyka pełny bidon i przez resztę wyścigu kibicował mi z drogi ;) Przez czwarte okrążenie w zasadzie nie widziałem nikogo przed sobą ani za sobą. Doszedłem natomiast zdaje się, że na 5 okrążeniu jednego czy dwóch zawodników i z przewagą około 30 sekund wjechałem na ostatnie okrążenie.

Zacisnąłem zęby, bo to już ostatnie okrążenie i trzeba cisnąć. Jeśli nikogo nie dogonię, to chociaż nie dam się dogonić. Tak było. Niestety gdzieś popełniłem błąd i wyluzowałem za bardzo. Przez to na jakiejś 500 metrów przed metą doszedł mnie Darek Poroś z Politechniki Wrocławskiej. Wiedziałem już, że będziemy walczyć na finishu. Darek przycisnął na ostatnim podjeździe, ale nie odpuściłem mu. Wjechaliśmy razem na łąkę i zaczęła się walka. Jechałem mu tuż za kołem, ale miał jeszcze tyle siły, żeby 20 metrów przed metą docisnąć jeszcze i mnie zostawić. Przegrałem jedno miejsce, ale i tak podobała mi się walka na finishu.

Po przekroczeniu linii mety i zejściu z roweru nie mogłem się zgiąć w pół. Chipa z nogi zdjął mi Janek, bo nie byłem w stanie się pochylić. Na szczęście dziewczyny zarezerwowały nam masaż i po nim było trochę lepiej :)

Na metę wjechałem na 22 miejscu, dokładnie takim samym jak na czasówce. Całe 6 okrążeń zajęło mi 2:11:38. Cały wyścig przejechałem ze średnim tętnem 188, czyli dość wysokim.

Pierwsze okrążenie z dojazdówką: 22:04
Drugie okrążenie: 20:54
Trzecie okrążenie: 21:54
Czwarte okrążenie: 21:57
Piąte okrążenie: 22:26
Szóste okrążenie: 22:23

Najważniejsze jest jednak, że Akademia Górniczo-Hutnicza wywalczyła tytuł drużynowego Akademickiego Mistrza Polski uczelni technicznych i zaraz za Wszechnicą Świętokrzyską tytuł drużynowego Akademickiego Wicemistrza Polski. To był jeden z najlepszych startów AGH na AMPach. Emanuel Piaskowy przyjechał specjalnie z Włoch i zajął 6 miejsce, zdobywając też indywidualnie srebro w kategorii uczelni technicznych. Zaraz za nim, Artur Miazga zajął 7. miejsce i zdobył brązowy medal w kategorii uczelni technicznych. Wyśmienicie pojechał też Paweł Międzybrodzki, zajmując 9. miejsce. Następny w kolejności byłem ja, zajmując 22 miejsce. Na 24 pozycji z niewielką startą do mnie przyjechał Michał Jemioło.



Po wielu przygodach przed startem(urwał linkę przerzutki tuż przed startem) Adam Wojsa ukończył wyścig na 54 pozycji. Wielkiego pecha miał Janek Szczepański, bo po drugim okrążeniu był spokojnie w 30-stce, ale zepsuł się mu bębenek i musiał zejść z trasy. Bardzo jest mi szkoda, bo wynik byłby świetny. Janek już zapowiedział, że za rok będzie dziesiątka i go żaden bębenek nie powstrzyma :)

Natomiast warto napisać jeszcze o Damianie Wojtowiczu, tym, którego rano spotkałem na śniadaniu z zabandażowaną ręką i Kamilem, który był zrozpaczony, bo w piątek stracili jednego zawodnika, wczoraj Damian uszkodził tą rękę i nie może utrzymać kierownicy nawet i w zasadzie z Uniwersytetu Rzeszowskiego zostało dwóch zawodników. Kiedy wychodziłem ze śniadania mówiłem, żeby chociaż wystartował, żeby został sklasyfikowany z dublem na pierwszym okrążeniu. Powiedziałem mu, że trzymam kciuki żeby wystartował, ale po tym co Kamil mówił, ból jest taki, że ciężko mu będzie na start nawet dojechać.

Już po wyścigu, kiedy wróciliśmy z hotelu na dekorację, przeglądałem sobie wyniki i na koniec chciałem popatrzeć jak tam Kamil wystartował i czy Damiana sklasyfikowali. Otwieram ostatnią stronę wyników, patrzę, a tam nie ma Damiana. Strasznie przykro mi się zrobiło, bo chłopaki trenowali ciężko i nic z tego. Ale tak przeglądam kolejne strony i co widzę. Wojtowicz Damian – miejsce 57. Oczom własnym nie mogłem uwierzyć. Jak tylko to przeczytałem aż wstałem i zacząłem szukać ekipy z URz. Wypatrzyłem Kamila i poszedłem im pogratulować, a w szczególności Damianowi. To jest mistrz! W dodatku dowiedziałem się, że startował z ostatniego rzędu, bo nie chciał się pchać w tłok z tą ręką. To, co zrobił nie mieści mi się w głowie nawet i oni sami pewnie nie dowierzali. Historia jak z filmu... no i zdobyli upragniony brązowy medal drużynowo w kategorii uniwersytetów:)

PODSUMOWANIE AMPów

Mogę powiedzieć, że to był szczyt mojej formy, którą szykowałem na Akademickie Mistrzostwa Polski od listopada. Nie sądzę, żebym mógł jeszcze znacząco szybciej pojechać w tym roku. Może na czasówce parę sekund dałoby się jeszcze urwać, ale na samym wyścigu dałem z siebie wszystko. Moim celem na ten sezon było miejsce w 30-stce na AMPach i udało się z nawiązką. W sumie to nie spodziewałem się tak dobrego wyniku, szczególnie, że w ubiegłym roku zakończyłem rywalizację z dublem na 66 miejscu.

Chciałem pogratulować wszystkim zawodnikom z AGH – daliśmy czadu. Trójka zawodników w pierwszej dziesiątce, brąz Oli i drużynówki pokazały, że jesteśmy mocni. Podziękować trzeba też Panu Andrzejowi, który dzielnie zaopiekował się nami i dbał o wszystko. Do Wszechnicy jeszcze nam trochę brakuje, ale to jest sport i wszystko jest możliwe. Za rok, jeśli tylko zdrowie będzie na pewno powalczymy znowu :)



Jeśli chodzi o mój sprzęt, to w zasadzie nic nie mogę złego powiedzieć, bo przygotowany był perfekcyjnie, między innymi przez Rafała Gilarskiego, a przede wszystkim przez Kubę Zbiegienia, który składał cały rower. Koła profesjonalnie złożył Dawid Branny z firmy daveo.pl.

Rowerowi też się należy, więc przedstawię w skrócie co tam siedzi:
rama alu Scott Scale
amortyzator RS Sid Race bez manetki
koła na obręczach ZTR Alpine, szprychach Sapim CX-Ray i piastach Nowatec 711/712
na kołach zalane mlekiem NoTubes opony Geax Gato 1.9 w wersji TNT
manetki obrotowe Sram X0
przerzutki X9
korba SLX z łańcuchem i kasetą XT
a to co mnie spowalniało tam gdzie trzeba i robiło to perfekcyjnie, to hamulce Avid Elixir CR Carbon
mój tyłek wygodnie przejechał na siodle Selle Italia Flite Genuine Gel
klamoty typu kierownica, mostek, rogi i sztyca alu – wymieszane accent, concept i smica

Waga całego roweru to 10,2 kg.

Pracę mojego serca monitorował kodowany pulsometr Sigma Onyx Fit. Na głowie wysłużone kask Met i okulary Arctica, a na stopach w stanie agonii trampkowe już buty Shimano M085.

W zasadzie to cel na ten sezon został osiągnięty. Teraz czeka mnie sesja. Jeśli będzie zdrowie i czas, to jeszcze chciałbym pojeździć trochę w cyklokarpatach. Sam nie wiem czy nadal na giga. Jednak wolę bardziej wyścigi XC. Jeśli wszystko się ułoży, to chciałbym przynajmniej raz w tym sezonie wystartować w Tarnowie na Górze Św. Marcina i powalczyć w wojewódzkich eliminacjach Family Cup i gdyby się udało zakwalifikować, to jeszcze we wrześniu na finale w Kielcach.

A co będzie, to czas pokaże. Jedno jest pewne. Trzeba jeść stejki i nie ma opierd#$%^ sje ;)