Dłuższa jazda, wyjątkowo mocno jechaliśmy prawie 20 osobową ekipą. Fajnie, bo w ogóle kolana nie odczuwam mimo ogromnych obciążeń (puls 203 pod niezłą górę). Całkiem optymistycznie się zapowiada.
Najważniejsze, że w grupie, bez nudy i hardcorowo :)
Łukasz w tym roku jeszcze nie jeździł na rowerze, ale i tak mu świetnie szło. Mimo, że mieliśmy okropny wiatr w twarz dał radę i radośni zajechaliśmy do zaśnieżonego jeszcze Folusza :)
Pogoda się robi wiosenna, jest ciepło, ogólnie dobrze się czuję. Pierwszy raz w tym roku jechałem w krótkich spodenkach.
Na Grześkowej szosie wybrałem się robić podjazdy. Pierwszy raz w tym roku, na zasadzie ustalenia aktualnego poziomu wytrenowania. Ogólnie tak się przedstawiają parametry jak w danych wpisu.
Niby dobrze się czułem, ale czasy są takie sobie. Do budki przy parkingu przy najlepszym czasie miałem 2:30, ale wtedy z kolei później było ciężko. Tak czy siak materiał porównawczy jest :)
Jak w tytule. Pogoda się zaczeła i koniec siłowni. Szkoda, bo ich godzina mi odpowiadała.
Przy okazji: pogoda popsuła się fatalnie do tego stopnia, że cały przemoczony wracałem z uczelni, podczas gdy wczoraj słońce świeciło na dobre. Chciałem dzisiaj pokrecić z tego powodu na trenażerze, ale mój rower z zaciskiem pod trenażer stoi u Grześka w piwnicy, a jego szosa nie ma takiego... i klapa. Może jutro, jeśli pogoda pozwoli.
Wybrałem się na Grześkowej szosie na trening. Ubzdurałem sobie, że pojadę do Skawiny, a tam gdzie mnie oczy poniosą. Rzeczywiście, pojechałem gdzie mnie oczy poniosą. Było bardzo ciepło, w oddali widziałem super góry i postanowiłem tam pojechać.
Super podjazd odnalazłem, chyba najdłuższy w okolicy Krakowa, przynajmniej z tych na których do tej pory jeździłem. Jeśli licznik dobrze pokazuje to mniej więcej 2 km podjazdu, momentami okrutnie stromego, że z trudem kręciłem w szosie korbą :) I dobrze. Tego mi było trzeba, tylko problem jest taki, że część podjazdu jest w fatalnym stanie, tzn. okropne dziury i dla roweru szosowego wręcz karkołomne. Ale podjazd długi jest i git.
Części do roweru skompletowałem prawie wszystkie, jeszcze nie będzie złożony w tym tygodniu, ale w przyszłym raczej na pewno :)
Taka piękna pogoda, ciepło, słonecznie, miło. Czas przełożyć oponę z trenażerowej na bieżnik :) Grześ już dzwoni, ja się jeszcze ubieram. Wychodzę cały rozpomieniony i zadowolony, że pierwszy raz w tym roku trening w terenie i to na trasie w pychowicach. Super :D
Podjeżdżam do Grzesia, oglądam jego nowe malowanie ramy... cud, miód, orzeszki... Jedna z najciekawszych ram jakie widziałem. Nie ma co opisywać, bo to warto po prostu zobaczyć. Będzie na cyklokarpatach, więc zapraszam.
Wróćmy do treningu, jedziemy, "płaczemy", że takie czyste były rowery przez zimę i już upaprane :D, ale jest tak fajnie, że nawet ciężko to opisać. Po około 15 minutach dojazdu do Pychowic, w końcu wjeżdżam na pierwszą górkę po kamyczkach. Redukuję z tyłu no i BACH! Urwany hak i przerzutka wkręcona w szprychy. POSZŁA W C***. Piękny "początek sezonu". Nawet nie dojechaliśmy do linii startu :) Co ciekawe wcale się nie zdziwiłem, bo mi się przypomniało, że przed zimą miałem podobną sytuację w lesie, tyle, że szybko się zorientowałem co się dzieje i uratowałem przerzutkę i hak. Niestety przerzutka miała luzy i prawdopodobnie to spowodowało, że wkręciła się w szprychy (to była 4 zębatka licząc od największej).
Szczęście w nieszczęściu było ciepło, nie byłem sam i co najważniejsze było blisko do Grześka. Tak że podprowadziłem rower i wziąłem od niego szosę :) Na szosie pojechaliśmy na tor kajakowy, podem na kopiec Piłsudskiego i do zoo. Potem zrobiłem podjazd pod zoo na tej szosie w czasie 6:07. Szału nie ma w ogóle, ale może będzie dużo lepiej :)
Tak że dobrze, że mi Grześ pożyczył szosę, bo nie miałbym na czym trenować dopóki nie kupię przerzutki i haka. :)
Potraktuję ten incydent jako chrzest bojowy, może limit pecha się na tym wyczerpał. Pamiętam, że jak podczas jednego treningu złapałem 3 kapcie, to już przez cały sezon nie złapałem kapcia na zawodach :) Może tym razem tez tak będzie :) Oby :)
Jutro basen, a 2 kwietnia zawody w Pychowicach. Była to niespodzianka, że tak wcześnie, dlatego nie ma szans, żebym zdążył do tego czasu złożyć nowy rower. Niestety... amortyzator w sumie jest, ale co z tego, skoro nie ma hamulców i korby... mostek i kiera też by się przydały, bo nie chcę nic z hexagona wyciągać. Tak czy siak nie rower wygrywa, a kolarz :) Jak będzie forma, sprzęt nie nawali i będzie dobre samopoczucie to nie ma mocnych :)
Po względnie długiej przerwie od siłowni wprosiłem się na trening. Dowiedziałem się od Justyny, że zawody w Pychowicach (jednocześnie eliminacje AGH do Akademickich Mistrzostw Polski) są już 2 kwietnia! Oznacza to, że pojadę na hexagonie :) Amora tylko zamontować i bedzie, chyba, że w jakiś sposób pokupuję na szybko części i złożę, ale wątpię.
Krótka rozgrzewka i 5 serii przy maksymalnym obciążeniu po 8 minut z 4 minutowymi przerwami. Całkiem fajnie to wyszło, tym sposobem chyba wszystkie rodzaje treningu zrobione. Jutro siłownia.
Edycja:teraz widzę, że należało ten trening robić z pulsometrem ustawionym na okrążenia, bo nie będzie jak porównywać.