Zakładam nowe kółka

Wtorek, 10 maja 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Różności
Przed weekendem przyszły nowe kółeczka.

Obręcze ZTR Alpine
Szprychy Sapim CX-Ray
Piasty Novatec 711/712
Nyple Sapim Alu

Waga przód: 614 g.
Waga tył: 747 g.

Koła złożyła firma daveo.pl

Już teraz widzę, że będzie problem z zakładaniem opon na te obręcze. Obręcze są tubeless i opona wchodzi niesamowicie ciasno. Nie mam już linii papilarnych. Bez łyżki nie ma szans założyć czegokolwiek, a i druga osoba by się przydała.

Natomiast koła są bardzo lekkie i jednocześnie strasznie sztywne. Dla porównania, te na których się ścigałem do tej pory (pożyczone od Dacha, za co bardzo, ale to bardzo mu dziękuję) ważyły ponad 700g więcej :)

Dzisiaj Rafał mi przełożył tarcze, kasetę, pomógł założyć opony i jutro jadę się przejechać.

(VIDEO) Cyklokarpaty Strzyżów - relacja

Niedziela, 8 maja 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Zawody
Ojojoj. Byłem tak wyrąbany po XC, że na maratonie już na starcie ustawiłem się w środku stawki. Spokojnie przemierzając z kamerą na kierownicy tłum kolarzy jakoś wydrapałem się na szczyt pierwszej solidnej góry.

Wcale nie było to jakieś męczące. Można powiedzieć, że jechałem na luzie, patrząc na resztę towarzyszy niedoli. Po prostu nie dałem rady wskoczyć na tętno powyżej 170 (momentami tylko się udawało). Kręciłem jak na wycieczce oglądając jakże piękne okolice Strzyżowa. Pogoda do tego piękna, tylko że całą noc lał deszcz, a co zostawił po sobie to widać na filmie.



Pojechałem na giga, żeby w razie czego mieć komplet do generalki. Pierwsze okrążenie jeszcze jako tako próbowałem przejechać na tyle mocno ile mogę. Co chwilę mnie ktoś wyprzedzał, a potem miałem takie przebłyski jakieś, że dostawałem kopa i wyprzedzałem całe pociągi kolarzy bez trudu. Pierwszy bufet (przed wjazdem na pętlę) był przełomowy. Jak się dorwałem do batonów, ciastek, pomarańczy i tego wszystkiego co jest na bufecie odechciało mi się całkowicie jechać.

Zwisało mi to, że mnie wyprzedza zawodnik za zawodnikiem. Jeszcze bufet był ustawiony w takim miejscu, że było widać piękną panoramę Strzyżowa. Paru zawodników JSC do mnie dojechało i kawałek jechaliśmy razem. Nie pamiętam już czy mnie wyprzedzili czy to ja ich zostawiłem, w każdym razie fajnie się jechało, bo trasa była zajebista. Gdyby tylko nie było tyle błota... No ale i tak nie było walki z mojej strony, więc niech już będzie błoto za karę :)

Po przejechaniu pierwszej pętli dojechałem do rozjazdu. Tam dopiero było błoto! Miałem piękny drift i przewróciłem się na bok razem z rowerem. Na szczęście bez konsekwencji. Akurat tego momentu nie ma na skrócie z maratonu, ale też nie ma się czym chwalić :D

Jest za to zjazd z prędkością około 80 km/h, na którym zakleszczył mi się łańcuch między ramą a małą zębatką kasety. To jest ten moment kiedy widać cień mojej głowy patrzącej w dół.

Trochę chronologię zmieniłem, bo zjazd był na początku, dlatego już wracam do tego co było po wjeździe na drugą pętlę giga.

Z oddali na szczycie góry widziałem bufet, a na nim kogoś z elektry (teraz opteam mtb). Okazało się, że to Tomek Biesiadecki :D Nie mogłem uwierzyć, on też. Był w takiej samej predyspozycji co ja. Zrobił sobie piknik na bufecie, a ja się przyłączyłem :P Do tego na bufet dojechała Justyna Frączek i tym sposobem dojechaliśmy razem do samej mety wjeżdżając razem na metę :)

Za to inni zawodnicy JSC dali czadu. Marek, Dachu, Mario... szacun. Reszta też pokazała klasę, ale na giga przez to, że dałem dupy zajęliśmy dopiero 4 miejsce w drużynówce - najgorsze od kiedy jeździmy na cyklo. Czuję się winny, ale nie dałem po prostu rady...

Prezentuję film oficjalny, nagrany z kamery na mojej kierownicy. Nagrany jest cały wyścig w jakości HD. Tutaj są tylko fragmenty, skompresowane i w mniejszej rozdzielczości. Montaż: cyklokarpaty :)



Następny maraton w Iwoniczu 22 maja. Czyli wtedy kiedy Puchar Tarnowa i Akademickie Mistrzostwa Polski. Nie będzie mnie z wiadomych przyczyn, ale będę trzymał kciuki za JSC na cyklo - dajcie czadu ;)

Drugie miejsce w XC MLA w Lasku Wolskim

Sobota, 7 maja 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Zawody
Porażka na maksa (piszę to 18.05.2011). Przez to, że startowało za mało dziewczyn kolarstwo górskie kobiet nie wlicza się do klasyfikacji generalnej MLA... no chyba kogoś...

Jeśli rzeczywiście tak będzie, że dwa wyścigi poszły na marne,jaki jest sens startowania w tym wyścigu. Będę się jeszcze pytał prezesa azsu jak to z tym jest, ale nie może być tak, że przez to, że inne uczelnie dały dupy wynik naszych dziewczyn nie będzie wliczał się do klasyfikacji.

Tyle złego.

Teraz dobre rzeczy. Zająłem drugie miejsce i oficjalnie czuję się zwycięzcą Małopolskiej Ligi Akademickiej MTB 2011. Ale czuć to ja się mogę. Wszyscy olali, jak widać słusznie, te wyścigi, a nawet Ci, którzy nie olali, mieli pecha. Romek w Pychowicach urwał łańcuch, Michał był lekko niedysponowany na wyścigu, w Wolskim Adam jechał po 3-godzinnym treningu, to sobie mogę w kieszeń wszystko wsadzić. Nie mówiąc o tym, że reszta zawodników AGH w ogóle się nie pokazała, tak że o tym ile mi do nich wszystkich brakuje dowiem się na AMPach w Poznaniu. Za to Janek pokazał klasę i pojechał na obydwa wyścigi. A w Wolskim pięknie pojechał zajmując 4 miejsce open i 3 w klasyfikowanych.

Co do samego wyścigu, to zaczęło się nieciekawie. W drodze na start przy błoniach urwałem wentyl. Kiedy dojechałem na start wiedziałem już, że znowu się przesuwa i jedyne wyjście widziałem w pożyczeniu od dziewczyn koła. Rzeczywiście, umówiłem się, że wezmę koło, pożyczyłem klucz do kasety i radośnie czekałem aż dziewczyny skończą. Niestety podczas wyścigu już wiedziałem, że nie zdążymy zmienić tego... Dlatego postanowiłem spuścić powietrze i ustawić wentyl jeszcze raz i liczyć, że wytrzyma 3 okrążenia. Wytrzymał.

Jak wiadomo start był jak zawsze mocny. Dzięki temu, że udało mi się utrzymać w pierwszej trójce wjechaliśmy bez ścisku do lasu. Tam już się zaczął regularny bój o dotrzymanie koła pierwszemu.

W ten sposób w zasadzie od startu do szutrówki po długim podjeździe jechaliśmy we trójkę: ja, Robert Sroka i Marcin Jabłoński. Robert na szutrówce został za nami, a ja z Marcinem gnałem przed siebie. Z tego co sobie przypominam, prowadziłem chwilę i na długim zjeździe byłem pierwszy, na szczyt chodnikiem Mraczewskiego też wyjechałem, ale pod koniec doszedł mnie Marcin i pognał zostawiając mnie pare sekund za sobą.

Na technicznym zjeździe do mety pojechałem tak dobrze, że udało mi się go dogonić jeszcze przed metą, ale jak już go doszedłem, to przycisnął jeszcze bardziej. Mówił, żebyśmy jechali po zmianach, ale ja nie miałem już siły w takim tempie jechać. Całe pierwsze okrążenie jechałem powyżej tętna 190 i wiedziałem, że już szybciej nie dam rady. A wczoraj jeszcze to znakowanie trasy i ogólnie bardzo męczący tydzień też pewnie zrobiły swoje.

Odpuściłem mu już i w zasadzie przez resztę wyścigu oglądałem jego plecy z dość dużej odległości. Końcem drugiego okrążenia zaczęły mnie łapać skurcze łydek. Zwiększyłem ile się dało kadencję i jakoś dojechałem już do mety.

Co do zjazdów, to jestem z siebie niesamowicie zadowolony. Myślałem, że szybciej niż na treningach nie dam rady jechać, a tu się okazało, że leciałem nad trasą i perfekcyjnie przejechałem techniczne zjazdy. Nawet Rafał mi to później powiedział, że zjeżdżałem bardzo dobrze. Ale muszę przyznać, że trasę z zamkniętymi oczami mogłem przejechać.

Ostatecznie 3 okrążenia przejechałem w 1:02:38 z tętnem średnim 184 i maksem 199. Zwyciężył Marcin Jabłoński wyprzedzając mnie o ponad 1,5 minuty. Trzeci był Robert Sroka ze stratą niespełna minuty do mnie. Czwarty na metę wjechał Janek Szczepański, a za nim Adam Wojsa. Tym sposobem wygraliśmy klasyfikację drużynową mężczyzn.

Z dziewczyn bezkonkurencyjna okazała się nasza Ola Dubiel i z przewagą 3 minut zwyciężyła nad Patrycją Lewandowską z AWF. Następnie wjechała Beata Kalemba, Marta Ryłko i Dorota Radomańska. Niestety Joasia Grochowina nie ukończyła wyścigu. Dziewczyny teoretycznie wygrały drużynówkę, ale z fatalnego regulaminu azs wynika, że ich wynik nie wliczy się do klasyfikacji drużynowej MLA.

To chyba tyle. Wyścig oceniam dobrze. Raczej nie byłem w stanie już pocisnąć, żeby dogonić Marcina. Ale ten tydzień ogólnie był dobry. Świetne miejsce na szosie i w MLA cieszą :)

Minusem wielkim jest to, że nie ma ani jednego zdjęcia, a miejsce było znacznie bardziej atrakcyjne od Pychowic, które też są dość atrakcyjne. No ale trudno.

Gratulacje dla Justyny Frączek, za organizację wyścigu.

Znakowanie trasy wyścigu XC w Lasku Wolskim

Piątek, 6 maja 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Różności
O 17 zaczęliśmy znaczyć trasę jutrzejszego wyścigu. Czwartek był full relax, dlatego udało się gdzieś wyciągnąć tętno 194. W każdym razie znaczyliśmy trasę jakieś 2,5 h. Na trasie nie było żadnych gałązek, ani powalonych drzew (za wyjątkiem jednego), które samodzielnie usunęliśmy ;)

Wcześniej sprawdziłem jeszcze, czy wszystko w rowerze działa. Jutro wyścig.

Rozjazd po wyścigu szosowym

Środa, 4 maja 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Treningi
W momencie kiedy to piszę (18 maja) nie pamiętam już gdzie pojechałem, ale śmiem twierdzić, że do Lasku Wolskiego, wszak w sobotę mają być tam zawody.

Wyścig szosowy Klasyk Beskidzki k. Gorlic - dobry start ;)

Wtorek, 3 maja 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Zawody
To dopiero niespodzianka. Trzeciego maja po raz pierwszy w życiu byłem, razem z JSC na wyścigu szosowym w Łosiu (miejscowość Łosie, ale odmienia się niestandardowo). Na pożyczonej od Prucka szosie dałem czadu :D

Zacznę od pogody. Miał być śnieg! W sobotę prognoza była taka, że będzie mróz i opady śniegu. Odpuściłem wtedy i nie wpłaciłem kasy za wyścig, bo nie chciałem ryzykować choroby w tygodniu drugiego rzutu MLA. W poniedziałek jeszcze pogoda była w miarę, ale prognoza taka, że deszcz będzie. Umówiliśmy się tak, że jak nie będzie deszczu to jedziemy. No i rzeczywiście. Rano przepiękna słoneczna pogoda :)

Dalej już było coraz przyjemniej. O godzinie 8:00 byliśmy w biurze zawodów. Niespodzianka. Na krześle przed biurem siedział Dawid Miś, reprezentant AGH ;) Tak samo był zaskoczony jak ja. Pogadaliśmy dosyć długo i poszliśmy się przebierać. Wyszykowałem szosę, siebie. Nasmarowałem trochę nogi maścią końską, bo jednak było chłodnawo, ale słonecznie :)

Start planowany był na godzinę 10:00, ale frekwencja zaskoczyła orgów i musieli dodrukowywać numery :D W międzyczasie pojawił się Romek Pietruszka. Był też Michał Jemioło. Czyli dokładnie połowa męskiej reprezentacji AGH ;) Tylko Dawid jechał w AGH-owym stroju.

Oprócz tego również Janek vel. Bradi przyjechał z Krakowa i całkiem ładnie pojechał ;)

Jak wyglądał sam wyścig. Hardcorowo. Nie popatrzyłem na mapę. Nie miałem licznika. Nie miałem żadnej taktyki, oprócz tej, żeby nie odpaść od początku stawki i utrzymać się w czubie możliwie długo.

O godzinie 10:30 na wystrzał ruszyło 150 kolarzy. Każdy żądny wyścigu. Niektórzy wymiękli przy pierwszym podjeździe. Ja też zapiekłem uda... przyznaję się. Ale pierwsze koty za płoty i średnim tempem jechaliśmy w peletonie. Mniej więcej w ćwiartce dystansu wyrwała się ucieczka, którą szybciorem peleton wchłonął. Ja jechałem sobie spokojnie parę rzędów za pierwszymi zawodnikami, co było dobre, bo kontrolowałem w miarę wszystko.

Gdzieś w połowie dystansu coś się zaczęło dziać. Solidny podjazd chyba do Wysowej (pamiętam go z rajdu) i się porwał peleton. Ja też zostałem w tyle. Ale udało mi się przycisnąć, pojechać chwilę po zmianach i dogonić peleton. Dojechaliśmy i w wychudzonym peletonie jechaliśmy do najbardziej stromego ok. 15% podjazdu. Chwilę wcześniej Romek pytał kiedy będzie jakiś większy podjazd. To był właśnie ten podjazd.

Zaczęła się cisza przed burzą w peletonie. Zjechaliśmy z zapory z prędkościami bliskimi 90 km/h – niezbyt mądre w sumie, chociaż droga prosta. Zaraz po zjeździe wszystko jakby zwolniło. Czuć było, że zbliżamy się do czegoś fest. No i rzeczywiście. Zobaczyłem podjazd, który pamiętam z wycieczek rowerowych. Wiedziałem, że będzie hardcorowo. I tak było.

Wszyscy wyskoczyli jak torpedy. Tyle, że droga była rozwalona i jechaliśmy po szutrze. To cud że nikt nie stracił zębów, bo kamienie odbijały się od kasków. Ale po szutrze był już tylko asfalt i to niespodziewanie długi. Widziałem, że Kamil, Kania i chłopaki z AGH ruszyli to i ja postanowilem zrobić to samo. Cisnąłem co sił, ale nie dałem rady tak szybko jak oni podjechać. Kamil coś zwolnił, to go dogoniłem i już razem jechaliśmy. Kamil mi wtedy dał dobrą radę, żebym nie odpuścił koła Mateuszowi Woźniakowi i opłaciło się. Chwilę pojechał mi na kole i doszliśmy małą grupkę. Od tego podjazdu jechaliśmy już w zasadzie w kilka osób.

Jechaliśmy w miarę możliwości po zmianach. Romek i Michał byli przed nami. Z tego co pamiętam, to Dawid jechał w grupie razem z Kanią. Kania się im urwał i gnał w parze z Michałem Małyszą. My natomiast dzielnie goniliśmy w kilka osób. Po kilku kilometrach doszliśmy grupę Dawida i już razem gnaliśmy do mety. „Niepochłonięty” został tylko Michał Jemioło – gratulacje dla niego, bo jechał bardzo długo sam i w zasadzie został wchłonięty dopiero 2-3 km przed metą.

Rozpoczął się ostatni kilometr wyścigu. Szkoda, że myślałem, że jeszcze raz będziemy robić ten 15% podjazd :D Kiedy dojeżdżaliśmy do krzyżówki zamiast jechać prosto pod górę policjant skierował naszą grupkę w prawo. Wtedy dopiero do mnie dotarło, że to już finish będzie. W 11-osobowej grupie jechaliśmy do mety. Szepnąłem to Kamilowi, że finishujemy, ale chyba nie miał już siły.

Wtedy szybko przemyślałem jak to rozegrać. Przyczaiłem się za pierwszymi zawodnikami, żeby jak najdłużej siedzieć im na kole i reagować od razu na każdy ich ruch. Tak było. Kiedy już widzieliśmy na prostej tłum kibiców wiedzieliśmy, że to już meta.

Zaczęło się! Z przodu przycisnęli. Dzięki temu, że się przygotowałem na jeszcze jeden podjazd miałem dość siły na to, żeby teraz jeszcze finishować. Nie chciałem jeszcze się wychalać zza nich i jechałem tuż za kołem. Jakieś 50 m do mety zjechałem na prawo i zacząłem na stojąco cisnąć ile sił.
Czułem jak się koła gną i kierownica wygina, ale nie odpuściłem. Kątem oka widziałem, że Dawid jest tuż przede mną. Ja przycisnąłem jeszcze, on przycisnął i o koło przegrałem z nim ten pojedynek. Ułamek sekundy przed nami wjechali Kamil Maj i Piotr Szczepanik. Cała grupa natomiast przyjechała 40 sekund, po zwycięzcy, który został Romek Pietruszka. On to ma formę! Gratulacje Roman.

Ja skończyłem na 8 miejscu open i 4 w kategorii. Tak że pudło przeszło o długość koła :) Trudno, taki sport, ale i tak nie spodziewałem się tak dobrego wyniku.

Wycieczka z JSC na Liwocz

Niedziela, 1 maja 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Treningi
Wybraliśmy się z chłopakami trasą maratonu na Liwocz. Potem zielonym szlakiem do Jabłonicy, ciekawie na sztywnym widelcu :P Jechaliśmy tuż przed chmurą deszczową, ale w jakiś sposób udało nam się dojechać będąc suchymi do domu ;)

Podsumowanie części okresu przygotowawczego

Środa, 27 kwietnia 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Różności
Przy okazji pisania poprzedniego posta zauważyłem, że stuknęło 200 godzin treningów. Dlatego z ciekawości chciałem poznać inne statystyki i co się okazuje, są równie okrągłe (nie dla informatyka co prawda) :)

I tak od listopada do chwili obecnej trenowałem około 200 godzin, na rowerze przejeździwszy 2090 km podczas treningów.
Oprócz tego szacunkowo jakieś 1800 km na uczelnię, czyli prawie że tyle co treningów.

Sprawdziłbym ile dokładnie czasu spędziłem na rowerze, ale w tym momencie nie mam na to czasu. A wszystko by było do sprawdzenia od ręki gdybym utworzył od razu osobną kategorię na basen, bieg i siłownię, no ale mądry Polak...

Jako ciekawostkę powiem, że podczas zarejestrowanych z pulsometrem treningów spaliłem ponad 50 000 kalorii :), czyli około 1 000 czekolad :P albo 25 000 Tic-Taców :D

Pozdrawiam,
Wojtek

Trening na szosie i rekord pod ZOO

Środa, 27 kwietnia 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Treningi
Przyjechałem na 2 dni do Krakowa, a że pogoda wyśmienita za oknem, to wziąłem Pruckową szosę i pojechałem przed siebie, czyli ścieżką rowerową do toru kajakowego, a potem do Tyńca i pod zoo zrobić parę podjazdów.

Udało się wykręcić całkiem dobry, jak na moje możliwości czas: 5:03. Dla porównania mój rekord wynosił 5:26, czyli poprawa o ponad 23 sekundy. Na pewno wiatr pomógł, bo wiało w plecy na odsłoniętej prostej.

W sumie zrobiłem 3 podjazdy. Pierwszy ile fabryka, drugi jak się okazało, że na pierwszym życiówkę zrobiłem, odpuściłem i spokojnie przejechałem, żeby podjąć próbę zejścia poniżej 5 minut. Jednak nie udało się i wyciągnąłem 5:16, co i tak jest lepsze od mojego poprzedniego wyniku ;)

Ten pierwszy podjazd był masakryczny, paliło mnie w nogi niemiłosiernie, ale jakoś się zmusiłem i jak przy budce zobaczyłem, że czas jest poniżej 2 minut, to jakby mnie ktoś ciągnął... Gdzieś wyprzedzałem dwóch kolarzy, którzy krzyknęli część a ja dałem radę im odpowiedzieć "siema". Nie wiem jak to możliwe, skoro mało płuc nie wyplułem, ale dało radę pozdrowić jeszcze, jak zwyczaj nakazuje ;)

Natomiast końcówka była taka, że nie wiedziałem co się dzieje. Chciałem wstać z siodła, ale nie dałem rady... Po prostu zrzuciłem z tyłu o 2-3 koronki i gnałem co sił. Po przekroczeniu przejścia dla pieszych przed kasą zoo nie mogłem nabrać powietrza, nie mówiąc o tym, że po prostu stanąłem w miejscu, bo nie dałem rady obrócić korbą! Ale to jest piękne uczucie mimo wszystko.

Tak się przedstawiają dokładnie podjazdy:
podjazd 1: czas 5:03 avgHR 193, maxHR 201
podjazd 2: czas 8:25 avgHR 169, maxHR 179
podjazd 3: czas 5:16 avgHR 195 (!!!) maxHR 199
Nie wiem jak to możliwe z tym 195, skoro czas gorszy, a średni HR wyższy. No ale coś musi być na rzeczy.

Wiatr w plecy.

Jutro jadę o 15:00 na trening z Politechniką Krakowską zobaczyć zmienioną trasę. Wg prognozy ma padać, ale może dam radę ;) A po wszystkim wracam do Jasła.

PS, dzisiaj wybiła 200 godzina treningów :) Oby nie poszły na marne.