Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2011

Dystans całkowity:942.00 km (w terenie 160.00 km; 16.99%)
Czas w ruchu:41:10
Średnia prędkość:22.88 km/h
Maksymalna prędkość:90.00 km/h
Maks. tętno maksymalne:204 (100 %)
Maks. tętno średnie:194 (95 %)
Suma kalorii:18105 kcal
Liczba aktywności:21
Średnio na aktywność:44.86 km i 1h 57m
Więcej statystyk

Rozjazd po wyścigu szosowym

Środa, 4 maja 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Treningi
W momencie kiedy to piszę (18 maja) nie pamiętam już gdzie pojechałem, ale śmiem twierdzić, że do Lasku Wolskiego, wszak w sobotę mają być tam zawody.

Wyścig szosowy Klasyk Beskidzki k. Gorlic - dobry start ;)

Wtorek, 3 maja 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Zawody
To dopiero niespodzianka. Trzeciego maja po raz pierwszy w życiu byłem, razem z JSC na wyścigu szosowym w Łosiu (miejscowość Łosie, ale odmienia się niestandardowo). Na pożyczonej od Prucka szosie dałem czadu :D

Zacznę od pogody. Miał być śnieg! W sobotę prognoza była taka, że będzie mróz i opady śniegu. Odpuściłem wtedy i nie wpłaciłem kasy za wyścig, bo nie chciałem ryzykować choroby w tygodniu drugiego rzutu MLA. W poniedziałek jeszcze pogoda była w miarę, ale prognoza taka, że deszcz będzie. Umówiliśmy się tak, że jak nie będzie deszczu to jedziemy. No i rzeczywiście. Rano przepiękna słoneczna pogoda :)

Dalej już było coraz przyjemniej. O godzinie 8:00 byliśmy w biurze zawodów. Niespodzianka. Na krześle przed biurem siedział Dawid Miś, reprezentant AGH ;) Tak samo był zaskoczony jak ja. Pogadaliśmy dosyć długo i poszliśmy się przebierać. Wyszykowałem szosę, siebie. Nasmarowałem trochę nogi maścią końską, bo jednak było chłodnawo, ale słonecznie :)

Start planowany był na godzinę 10:00, ale frekwencja zaskoczyła orgów i musieli dodrukowywać numery :D W międzyczasie pojawił się Romek Pietruszka. Był też Michał Jemioło. Czyli dokładnie połowa męskiej reprezentacji AGH ;) Tylko Dawid jechał w AGH-owym stroju.

Oprócz tego również Janek vel. Bradi przyjechał z Krakowa i całkiem ładnie pojechał ;)

Jak wyglądał sam wyścig. Hardcorowo. Nie popatrzyłem na mapę. Nie miałem licznika. Nie miałem żadnej taktyki, oprócz tej, żeby nie odpaść od początku stawki i utrzymać się w czubie możliwie długo.

O godzinie 10:30 na wystrzał ruszyło 150 kolarzy. Każdy żądny wyścigu. Niektórzy wymiękli przy pierwszym podjeździe. Ja też zapiekłem uda... przyznaję się. Ale pierwsze koty za płoty i średnim tempem jechaliśmy w peletonie. Mniej więcej w ćwiartce dystansu wyrwała się ucieczka, którą szybciorem peleton wchłonął. Ja jechałem sobie spokojnie parę rzędów za pierwszymi zawodnikami, co było dobre, bo kontrolowałem w miarę wszystko.

Gdzieś w połowie dystansu coś się zaczęło dziać. Solidny podjazd chyba do Wysowej (pamiętam go z rajdu) i się porwał peleton. Ja też zostałem w tyle. Ale udało mi się przycisnąć, pojechać chwilę po zmianach i dogonić peleton. Dojechaliśmy i w wychudzonym peletonie jechaliśmy do najbardziej stromego ok. 15% podjazdu. Chwilę wcześniej Romek pytał kiedy będzie jakiś większy podjazd. To był właśnie ten podjazd.

Zaczęła się cisza przed burzą w peletonie. Zjechaliśmy z zapory z prędkościami bliskimi 90 km/h – niezbyt mądre w sumie, chociaż droga prosta. Zaraz po zjeździe wszystko jakby zwolniło. Czuć było, że zbliżamy się do czegoś fest. No i rzeczywiście. Zobaczyłem podjazd, który pamiętam z wycieczek rowerowych. Wiedziałem, że będzie hardcorowo. I tak było.

Wszyscy wyskoczyli jak torpedy. Tyle, że droga była rozwalona i jechaliśmy po szutrze. To cud że nikt nie stracił zębów, bo kamienie odbijały się od kasków. Ale po szutrze był już tylko asfalt i to niespodziewanie długi. Widziałem, że Kamil, Kania i chłopaki z AGH ruszyli to i ja postanowilem zrobić to samo. Cisnąłem co sił, ale nie dałem rady tak szybko jak oni podjechać. Kamil coś zwolnił, to go dogoniłem i już razem jechaliśmy. Kamil mi wtedy dał dobrą radę, żebym nie odpuścił koła Mateuszowi Woźniakowi i opłaciło się. Chwilę pojechał mi na kole i doszliśmy małą grupkę. Od tego podjazdu jechaliśmy już w zasadzie w kilka osób.

Jechaliśmy w miarę możliwości po zmianach. Romek i Michał byli przed nami. Z tego co pamiętam, to Dawid jechał w grupie razem z Kanią. Kania się im urwał i gnał w parze z Michałem Małyszą. My natomiast dzielnie goniliśmy w kilka osób. Po kilku kilometrach doszliśmy grupę Dawida i już razem gnaliśmy do mety. „Niepochłonięty” został tylko Michał Jemioło – gratulacje dla niego, bo jechał bardzo długo sam i w zasadzie został wchłonięty dopiero 2-3 km przed metą.

Rozpoczął się ostatni kilometr wyścigu. Szkoda, że myślałem, że jeszcze raz będziemy robić ten 15% podjazd :D Kiedy dojeżdżaliśmy do krzyżówki zamiast jechać prosto pod górę policjant skierował naszą grupkę w prawo. Wtedy dopiero do mnie dotarło, że to już finish będzie. W 11-osobowej grupie jechaliśmy do mety. Szepnąłem to Kamilowi, że finishujemy, ale chyba nie miał już siły.

Wtedy szybko przemyślałem jak to rozegrać. Przyczaiłem się za pierwszymi zawodnikami, żeby jak najdłużej siedzieć im na kole i reagować od razu na każdy ich ruch. Tak było. Kiedy już widzieliśmy na prostej tłum kibiców wiedzieliśmy, że to już meta.

Zaczęło się! Z przodu przycisnęli. Dzięki temu, że się przygotowałem na jeszcze jeden podjazd miałem dość siły na to, żeby teraz jeszcze finishować. Nie chciałem jeszcze się wychalać zza nich i jechałem tuż za kołem. Jakieś 50 m do mety zjechałem na prawo i zacząłem na stojąco cisnąć ile sił.
Czułem jak się koła gną i kierownica wygina, ale nie odpuściłem. Kątem oka widziałem, że Dawid jest tuż przede mną. Ja przycisnąłem jeszcze, on przycisnął i o koło przegrałem z nim ten pojedynek. Ułamek sekundy przed nami wjechali Kamil Maj i Piotr Szczepanik. Cała grupa natomiast przyjechała 40 sekund, po zwycięzcy, który został Romek Pietruszka. On to ma formę! Gratulacje Roman.

Ja skończyłem na 8 miejscu open i 4 w kategorii. Tak że pudło przeszło o długość koła :) Trudno, taki sport, ale i tak nie spodziewałem się tak dobrego wyniku.

Wycieczka z JSC na Liwocz

Niedziela, 1 maja 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Treningi
Wybraliśmy się z chłopakami trasą maratonu na Liwocz. Potem zielonym szlakiem do Jabłonicy, ciekawie na sztywnym widelcu :P Jechaliśmy tuż przed chmurą deszczową, ale w jakiś sposób udało nam się dojechać będąc suchymi do domu ;)