Szybkie XC w Foluszu i nauka jazdy...
Niedziela, 12 czerwca 2011
· Komentarze(0)
Kategoria Zawody
Ojejej...
Nie wiem od czego zacząć, bo prawie wszystko poszło źle. No ale zacznę od wrzodu na dupie. Dosłownie, nie w przenośni :)
Wczoraj tj. w sobotę, pojechałem na działkę i do brata do szpitala. Ale nie mogłem usiąść na siodełku, bo czułem w prawej pachwinie taki ból, że wolałem na siedząco nie jechać. Przez miasto się da, ale co, kiedy na drugi dzień mam jechać wyścig?
No właśnie, próbowałem to dziadostwo wygnieść - bezskutecznie, tylko jeszcze bardzo mnie bolało... Smarowałem kremami - nic nie dało. Byłem załamany, ale postanowiłem, że pojadę do Folusza rowerem i może przez drogę się mój tyłek przyzwyczai i przestanie boleć. A gdzie tam! Jeszcze gorzej. Co kilometr musiałem wstawać i siadać - wtedy ból nie był tak doskwierający.
Ale jakoś powolnym tempem dojechałem do tego Folusza - 40 minut tętno średnie 144.
Jazda do Folusza miała też inny cel. Od maratonu w Muszynie siedziałem na rowerze raz - w środę. Bałem się reakcji organizmu na takie nagłe obciążenie. Pomyślałem, że taka rozgrzewka będzie dobra. Rzeczywiście. Dużo dała, bo się nie spaliłem na starcie, o którym później.
Przyjechałem do Folusza niecałe 2 godziny przed startem. Zauważyłem, że coś nie tak jest ze spinką, więc znalazłem Kubę i poprosiłem, żeby mi pożyczył i założył spinkę, bo ta jest niepewna. Paweł Stręk miał, więc mi pożyczył. Dzięki Paweł :)
Zapisałem się i pojechałem się rozgrzewać, przy okazji chciałem zobaczyć trasę. Na pierwszym podjeździe, przepraszam, podbiegu, bo tylko jakieś 3/4 mi się udało podjechać posiedziałem chwilę z chłopakami z Grupetto i Marcinem Chochołkiem, który przyjechał pooglądać wyścig. Mówiłem, że się szybko wykaraska z tego wypadku :) Przyszły sezon będzie jego!
No ale pogadaliśmy chwilę, dojechał Kuba i Dachu i pojechaliśmy na trasę. Nie znałem trasy, więc dobrze było zobaczyć co się będzie działo. Szkoda, że tylko raz objechałem, bo jak się potem okaże, jeden raz to za mało.
Około 14 podjechałem na start. Stanąłem w drugim rzędzie, za mną jeszcze jeden. Gadaliśmy długo, sędzia podszedł i coś tam mruczał. Każdy zajęty sobą, ja ustawiałem pulsometr. Nagle słyszę "START!". Podniosłem głowę i co? Peleton kolarzy mknie :D Beze mnie... Cudownie, to samo co w Łężynach. Sędzia znowu nie odliczał. Parę osób też było zaskoczonych, no ale wpięliśmy się i jazda. Dogoniłem szybko czołówkę i wjechaliśmy razem do lasu.
Zaczął się fragment, który decydował o pozycji w wyścigu. Tak na oko jakiś 100 m podjazd/podbieg. Wcześniej próbowałem go podjeżdżać, ale w tłoku się nie da i prowadziliśmy. Nie nawidzę tego, bo od razu zwalniam... puls spada, a ja się nie mogę zmotywować żeby pobiec. Jeszcze buty mi się ślizgały jak po maśle w tych liściach, no ale dałem radę. Wyprzedziłem Marcina Mokrzyckiego i jechałem na 5. pozycji albo nawet na 4., chociaż nie pamiętam dobrze. Być może, że Mateusz Woźniak jechał przede mną, ale nie jestem w stanie sobie przypomnieć.
Zaczął się pierwszy zjazd. Nie wiem co to jest, ale jak widzę błoto+duże koleiny+kamienie, to nie ma bata... zwalniam ile mogę i po prostu jadę asekuracyjnie. Widzę, że czołówka znacznie szybciej to jedzie... no ale ja nie ryzykuję, bo ja chcę żyć...
Arek Krzesiński na tym zjeździe złapał kapcia.
Zaczął się twardszy fragment zjazdu. Tam dokręcałem ile mogłem. Po szutrze koło przednie tak mi latało, że myślałem, że się przewrócę... a mało w sumie brakowało. Natomiast większe jaja się zaczęły później. Długi lekki podjazd dał w sumie chwilę odpoczynku, a to złe, bo zamiast się opierdzielać trzeba było jechać! Do cholery... No ale cisnąłem.
Przejazd przez potok. Przejechałem. Od razu pod górę i w błoto. Dałem radę... ups. Nie, koło mi się zablokowało w błocie. Stanęło w momencie i przeleciałem przez kierownicę. No koniec świata... nieeee. Będzie gorzej.
Drugi potok, głębszy i dłuższy. Od razu do góry, ale większe błoto i potem jeszcze dłuższa sztajfa. Ale poradziłem sobie i cisnąłem co sił. Kurde jak mi się dobrze takie krótkie podjazdy jeździ w tym roku. No i się zaczął bardzo szybki zjazd. Za szybki... twardo, niby prosto, niby łatwo... Ale wystarczył moment i na kamieniu albo na korzeniu podcięło mnie i przeleciałem kilka metrów. Ja w jedną, rower w drugą stronę. Pamiętam jak mnie podcięło i lot. Uderzenia nie! Natomiast wiem, że się bardzo długo turlałem, żeby jakoś zamortyzować, a raczej wprawić swoje ciało w ruch obrotowy :D To mnie uratowało od większych ran. Tak to mam chyba tylko od uderzenia cały prawy bok rozwalony i plecy. A tak, obeszło się bez poważniejszych urazów.
Trochę mnie boli kolano, trochę bark i lewy nadgarstek, ale ogólnie jest spoko. W rowerze tylko jedna ryska i przygięty róg. Tak, to wszystko gra :) Na szczęście.
Pozbierałem się do kupy. Jak popatrzyłem na czym leciałem, to nie mogę uwierzyć, że "tylko" tyle mi się stało. Twarde i kamieniste podłoże, jakieś patyki i choćco... Cieszę się, że tylko tyle...
Zaraz jak wstałem przemknął mi przed oczami Kuba Zbiegień i Marcin Mokrzycki. W tym czasie jeszcze paru zawodników przejechało, bo mnóstwo czasu spędziłem na tym, żeby łańcuch odplątać.
No ale jadę... pierwsze kółko, ale mogę jechać. Wystartowałem z 3/4 bidonu 0,5. Nic przez pierwsze okrążenie nie piłem.
Wjechałem na drugie. Widziałem Kubę i Sebastiana Bergera w oddali. Cisnąłem co sił. Dogoniłem ich chyba dopiero za 2 okrążenia. Na podjeździe doszedłem Kubę, a potem goniłem Sebastiana. Cisnął mocno, ale na wypłaszczeniu go wyprzedziłem. Potem znowu on mnie, bo oczywiście wypadłem z trasy... no nie umiem jeździć. Kropka.
Potem znowu goniłem Sebastiana i znowu go wyprzedziłem. Teraz na moim celowniku pojawił się Sławek Skóra. Śmiał się, że mu dubla założę, a tu się okazało, że to jest szybszy :) No ale cisnąłem. Znowu długi podjazd. Ostatnie okrążenie i jadę za Sławkiem. Na podjeździe go dochodzę, ale mi ucieka :) Taka zabawa w kotka i myszkę ;) Co go dogonię, to mi odskakuje. Na szczycie to on był pierwszy. Zaraz za mną pojawił się Arek Krzesiński. Pomyślałem: "jakim cudem?". Ale dałem mu się wyprzedzić bezpiecznie na zjeździe i niech jedzie. On to umie zjeżdżać. No i cisnęliśmy. Sławek kawałek przed nami. Złapałem się na kole Arkowi i jedziemy. Doszliśmy Sławka i poczułem tempo wyścigu. Opierdzilałem się wcześniej... teraz to wiem. No ale jadę. Dałem radę się utrzymać za nimi. Arek na ostatnim podjeździe przycisnął i odskoczył. Ja też przycisnąłem, nie tak jak Arek, ale i tak Sławka wyprzedziłem. Usłyszałem tylko: "Ty cyborgu" :D Dzięki :P
Ostatni zjazd. Asekuracyjnie i w pełni skoncentrowany zjechałem. Pierwszy raz cały bez błędów... Dobpiero za 5 razem... a właściwie 6 :D No ale jak się jeździć nie umie, to tak jest.
Ostatnia prosta do mety. Niedosyt czułem... czułem też mój prawy bok. Ale dupy nie czułem :D Okazało się, że wrzód pękł i ta ogromna bulwa zniknęła. Dopiero w domu to zauważyłem, ale przestało boleć.
Chwilę stałem w kolejce do myjki. Umyłem z grubsza rower. Ale zajęło to sporo czasu. Usiadłem na chwilę, pogadałem, było fajnie. Ale nagle słyszę, że krzyczą moje nazwisko. Okazało się, że to już dekoracja :D Świetnie... już? Ale jestem dekorowany, więc super. Biegnę. Patrzę, a IV miejsce Sebastian Berger. Ja V, a Arka w ogóle nie ma. Nie wiedziałem o co chodzi. Gdy rozdali puchary zaczęły się dyskusje. Okazało się, że jest pomyłka w numerach... chwilę to trwało, ale doszli wkońcu jaka była kolejność.
Ostatecznie byłem jednak 5. Wygrał Sikora, Drugi był Gajda, a trzeci Woźniak. Na 4. miejscu Arek Krzesiński, a za mną Sebastian Berger.
Wyścig ogólnie mi się podobał, chociaż był niesamowicie krótki. Ani 50 minut chyba nie jechaliśmy. Ale też timer włączyłem później... więc może było dłużej. W każdym razie dałem radę objechać na 3/4 bidonu.
Szkoda, że wyłożyłem, ale będzie nauczka, że nawet jeśli się wydaje, że jest ładna i bezpieczna droga, to da się wyłożyć... No ale na błocie sobie ewidentnie nie radę. Raczej to nie jest wina opon. Muszę ogarnąć coś technikę, bo tak się nie da... póki jest sucho, to daję radę, ale trochę błota i już mieszam, ślizgam się i tańczę. Tak być nie bedzie.
Za tydzień w sobotę Kluszkowce. Już wiem, że jadę Mega. W weekend po Bożym Ciele jest Smok w Nowym Żmigrodzie, a tydzień później maraton w Pruchniku. Nie wiem czy pojadę, bo chcę wystartować tydzień po nim w Iwoniczu na Family Cup, ale może będę odpowiednio zregenerowany. No na pewno trzeba będzie uważać...
Ale najważniejsze to to, że te wszystkie zawody są w środku sesji. Mam nadzieję, że mnie sesja nie wyeliminuje...
Pozdro ;)
PS Jak będzie czas, to dodam zdjęcia, bo fotografów było mnóstwo
Nie wiem od czego zacząć, bo prawie wszystko poszło źle. No ale zacznę od wrzodu na dupie. Dosłownie, nie w przenośni :)
Wczoraj tj. w sobotę, pojechałem na działkę i do brata do szpitala. Ale nie mogłem usiąść na siodełku, bo czułem w prawej pachwinie taki ból, że wolałem na siedząco nie jechać. Przez miasto się da, ale co, kiedy na drugi dzień mam jechać wyścig?
No właśnie, próbowałem to dziadostwo wygnieść - bezskutecznie, tylko jeszcze bardzo mnie bolało... Smarowałem kremami - nic nie dało. Byłem załamany, ale postanowiłem, że pojadę do Folusza rowerem i może przez drogę się mój tyłek przyzwyczai i przestanie boleć. A gdzie tam! Jeszcze gorzej. Co kilometr musiałem wstawać i siadać - wtedy ból nie był tak doskwierający.
Ale jakoś powolnym tempem dojechałem do tego Folusza - 40 minut tętno średnie 144.
Jazda do Folusza miała też inny cel. Od maratonu w Muszynie siedziałem na rowerze raz - w środę. Bałem się reakcji organizmu na takie nagłe obciążenie. Pomyślałem, że taka rozgrzewka będzie dobra. Rzeczywiście. Dużo dała, bo się nie spaliłem na starcie, o którym później.
Przyjechałem do Folusza niecałe 2 godziny przed startem. Zauważyłem, że coś nie tak jest ze spinką, więc znalazłem Kubę i poprosiłem, żeby mi pożyczył i założył spinkę, bo ta jest niepewna. Paweł Stręk miał, więc mi pożyczył. Dzięki Paweł :)
Zapisałem się i pojechałem się rozgrzewać, przy okazji chciałem zobaczyć trasę. Na pierwszym podjeździe, przepraszam, podbiegu, bo tylko jakieś 3/4 mi się udało podjechać posiedziałem chwilę z chłopakami z Grupetto i Marcinem Chochołkiem, który przyjechał pooglądać wyścig. Mówiłem, że się szybko wykaraska z tego wypadku :) Przyszły sezon będzie jego!
No ale pogadaliśmy chwilę, dojechał Kuba i Dachu i pojechaliśmy na trasę. Nie znałem trasy, więc dobrze było zobaczyć co się będzie działo. Szkoda, że tylko raz objechałem, bo jak się potem okaże, jeden raz to za mało.
Około 14 podjechałem na start. Stanąłem w drugim rzędzie, za mną jeszcze jeden. Gadaliśmy długo, sędzia podszedł i coś tam mruczał. Każdy zajęty sobą, ja ustawiałem pulsometr. Nagle słyszę "START!". Podniosłem głowę i co? Peleton kolarzy mknie :D Beze mnie... Cudownie, to samo co w Łężynach. Sędzia znowu nie odliczał. Parę osób też było zaskoczonych, no ale wpięliśmy się i jazda. Dogoniłem szybko czołówkę i wjechaliśmy razem do lasu.
Zaczął się fragment, który decydował o pozycji w wyścigu. Tak na oko jakiś 100 m podjazd/podbieg. Wcześniej próbowałem go podjeżdżać, ale w tłoku się nie da i prowadziliśmy. Nie nawidzę tego, bo od razu zwalniam... puls spada, a ja się nie mogę zmotywować żeby pobiec. Jeszcze buty mi się ślizgały jak po maśle w tych liściach, no ale dałem radę. Wyprzedziłem Marcina Mokrzyckiego i jechałem na 5. pozycji albo nawet na 4., chociaż nie pamiętam dobrze. Być może, że Mateusz Woźniak jechał przede mną, ale nie jestem w stanie sobie przypomnieć.
Zaczął się pierwszy zjazd. Nie wiem co to jest, ale jak widzę błoto+duże koleiny+kamienie, to nie ma bata... zwalniam ile mogę i po prostu jadę asekuracyjnie. Widzę, że czołówka znacznie szybciej to jedzie... no ale ja nie ryzykuję, bo ja chcę żyć...
Arek Krzesiński na tym zjeździe złapał kapcia.
Zaczął się twardszy fragment zjazdu. Tam dokręcałem ile mogłem. Po szutrze koło przednie tak mi latało, że myślałem, że się przewrócę... a mało w sumie brakowało. Natomiast większe jaja się zaczęły później. Długi lekki podjazd dał w sumie chwilę odpoczynku, a to złe, bo zamiast się opierdzielać trzeba było jechać! Do cholery... No ale cisnąłem.
Przejazd przez potok. Przejechałem. Od razu pod górę i w błoto. Dałem radę... ups. Nie, koło mi się zablokowało w błocie. Stanęło w momencie i przeleciałem przez kierownicę. No koniec świata... nieeee. Będzie gorzej.
Drugi potok, głębszy i dłuższy. Od razu do góry, ale większe błoto i potem jeszcze dłuższa sztajfa. Ale poradziłem sobie i cisnąłem co sił. Kurde jak mi się dobrze takie krótkie podjazdy jeździ w tym roku. No i się zaczął bardzo szybki zjazd. Za szybki... twardo, niby prosto, niby łatwo... Ale wystarczył moment i na kamieniu albo na korzeniu podcięło mnie i przeleciałem kilka metrów. Ja w jedną, rower w drugą stronę. Pamiętam jak mnie podcięło i lot. Uderzenia nie! Natomiast wiem, że się bardzo długo turlałem, żeby jakoś zamortyzować, a raczej wprawić swoje ciało w ruch obrotowy :D To mnie uratowało od większych ran. Tak to mam chyba tylko od uderzenia cały prawy bok rozwalony i plecy. A tak, obeszło się bez poważniejszych urazów.
Trochę mnie boli kolano, trochę bark i lewy nadgarstek, ale ogólnie jest spoko. W rowerze tylko jedna ryska i przygięty róg. Tak, to wszystko gra :) Na szczęście.
Pozbierałem się do kupy. Jak popatrzyłem na czym leciałem, to nie mogę uwierzyć, że "tylko" tyle mi się stało. Twarde i kamieniste podłoże, jakieś patyki i choćco... Cieszę się, że tylko tyle...
Zaraz jak wstałem przemknął mi przed oczami Kuba Zbiegień i Marcin Mokrzycki. W tym czasie jeszcze paru zawodników przejechało, bo mnóstwo czasu spędziłem na tym, żeby łańcuch odplątać.
No ale jadę... pierwsze kółko, ale mogę jechać. Wystartowałem z 3/4 bidonu 0,5. Nic przez pierwsze okrążenie nie piłem.
Wjechałem na drugie. Widziałem Kubę i Sebastiana Bergera w oddali. Cisnąłem co sił. Dogoniłem ich chyba dopiero za 2 okrążenia. Na podjeździe doszedłem Kubę, a potem goniłem Sebastiana. Cisnął mocno, ale na wypłaszczeniu go wyprzedziłem. Potem znowu on mnie, bo oczywiście wypadłem z trasy... no nie umiem jeździć. Kropka.
Potem znowu goniłem Sebastiana i znowu go wyprzedziłem. Teraz na moim celowniku pojawił się Sławek Skóra. Śmiał się, że mu dubla założę, a tu się okazało, że to jest szybszy :) No ale cisnąłem. Znowu długi podjazd. Ostatnie okrążenie i jadę za Sławkiem. Na podjeździe go dochodzę, ale mi ucieka :) Taka zabawa w kotka i myszkę ;) Co go dogonię, to mi odskakuje. Na szczycie to on był pierwszy. Zaraz za mną pojawił się Arek Krzesiński. Pomyślałem: "jakim cudem?". Ale dałem mu się wyprzedzić bezpiecznie na zjeździe i niech jedzie. On to umie zjeżdżać. No i cisnęliśmy. Sławek kawałek przed nami. Złapałem się na kole Arkowi i jedziemy. Doszliśmy Sławka i poczułem tempo wyścigu. Opierdzilałem się wcześniej... teraz to wiem. No ale jadę. Dałem radę się utrzymać za nimi. Arek na ostatnim podjeździe przycisnął i odskoczył. Ja też przycisnąłem, nie tak jak Arek, ale i tak Sławka wyprzedziłem. Usłyszałem tylko: "Ty cyborgu" :D Dzięki :P
Ostatni zjazd. Asekuracyjnie i w pełni skoncentrowany zjechałem. Pierwszy raz cały bez błędów... Dobpiero za 5 razem... a właściwie 6 :D No ale jak się jeździć nie umie, to tak jest.
Ostatnia prosta do mety. Niedosyt czułem... czułem też mój prawy bok. Ale dupy nie czułem :D Okazało się, że wrzód pękł i ta ogromna bulwa zniknęła. Dopiero w domu to zauważyłem, ale przestało boleć.
Chwilę stałem w kolejce do myjki. Umyłem z grubsza rower. Ale zajęło to sporo czasu. Usiadłem na chwilę, pogadałem, było fajnie. Ale nagle słyszę, że krzyczą moje nazwisko. Okazało się, że to już dekoracja :D Świetnie... już? Ale jestem dekorowany, więc super. Biegnę. Patrzę, a IV miejsce Sebastian Berger. Ja V, a Arka w ogóle nie ma. Nie wiedziałem o co chodzi. Gdy rozdali puchary zaczęły się dyskusje. Okazało się, że jest pomyłka w numerach... chwilę to trwało, ale doszli wkońcu jaka była kolejność.
Ostatecznie byłem jednak 5. Wygrał Sikora, Drugi był Gajda, a trzeci Woźniak. Na 4. miejscu Arek Krzesiński, a za mną Sebastian Berger.
Wyścig ogólnie mi się podobał, chociaż był niesamowicie krótki. Ani 50 minut chyba nie jechaliśmy. Ale też timer włączyłem później... więc może było dłużej. W każdym razie dałem radę objechać na 3/4 bidonu.
Szkoda, że wyłożyłem, ale będzie nauczka, że nawet jeśli się wydaje, że jest ładna i bezpieczna droga, to da się wyłożyć... No ale na błocie sobie ewidentnie nie radę. Raczej to nie jest wina opon. Muszę ogarnąć coś technikę, bo tak się nie da... póki jest sucho, to daję radę, ale trochę błota i już mieszam, ślizgam się i tańczę. Tak być nie bedzie.
Za tydzień w sobotę Kluszkowce. Już wiem, że jadę Mega. W weekend po Bożym Ciele jest Smok w Nowym Żmigrodzie, a tydzień później maraton w Pruchniku. Nie wiem czy pojadę, bo chcę wystartować tydzień po nim w Iwoniczu na Family Cup, ale może będę odpowiednio zregenerowany. No na pewno trzeba będzie uważać...
Ale najważniejsze to to, że te wszystkie zawody są w środku sesji. Mam nadzieję, że mnie sesja nie wyeliminuje...
Pozdro ;)
PS Jak będzie czas, to dodam zdjęcia, bo fotografów było mnóstwo